Radżas
Współzawodniczą lśnieniem
na kałuży
bombardowanej przez krople deszczu.
Spierają się zaciekle,
która przez mgnienie
jest ładniejsza
i inne przewyższa
światłem odbitym księżyca
jakby sama świeciła
i jakby to miało trwać wieczność.
A ja patrzę z zachwytem
na porozumiewawcze mrugnięcia
pękających baniek.
Ich śmierć zawsze jest taka piękna:
rozedrgane falowanie,
maleńki rozprysk supernowej
i kręgi na wodzie
wzbudzone perłowym krzykiem umierania.
Nie dotrwają nawet do końca deszczu.
Tak prędko muszą wracać.