Fontanna jako grzech zaniedbania

Mały chłopiec
piszczy z zachwytu
i klaszcze w dłonie,
podziwiając cudowną, pospolitą
fontannę.
Jeszcze nie wie,
że cudów nie ma ot tak sobie.
Świat ich nie zna i nie potrzebuje.
One rosną w człowieku.

Mały cudzik kiełkuje
we mnie,
podnosi piękną główkę nad ziemię
i rośnie do słońca mojego serca.
Taki cudzik żywi się światłem,
aby zostać pełnoprawnym cudem.
W ciemności zaś marnieje,
więc trzeba go pielęgnować
i głaskać przynajmniej raz dziennie,
żeby miał się do kogo przytulić.
Jeśli jesteś zajęty
czym innym
i nie masz czasu, żeby z cudzikiem rozmawiać,
on umrze z milczenia.
I to będzie twoja wina,
zbrodnia bez przebaczenia.
Obojętniejemy.
Przestajemy dostrzegać,
że fontanna to więcej niż woda,
ha dwa o pchane rurami.
Już nas nie stać na klaskanie z radości,
że fontanna śpiewa.
Doroślejemy.
Odwracamy się od chłopca i jego zabawy.
Mamy ważniejsze sprawy
do załatwienia.