Religijność ucznia
Religijność ucznia pojawia się zazwyczaj jako rozwinięcie religijności dziecka i ona również ma charakter naiwny, chociaż w zmienionej postaci. Coraz starszemu dziecku już nie wystarcza czyste zaufanie do rodziców i ich naśladownictwo, ponieważ dostrzegło, że rodzice nie są nieomylni. Oczywiście nadal pozostają autorytetem, a dziecko wciąż im ufa, ale jest to zaufanie raczej do intencji rodziców, a nie do ich wiedzy. Dziecko bowiem zdaje sobie sprawę z ograniczeń dotyczących również starszych, chociaż uznaje ich autorytet w konkretnych dziedzinach. Rozwijający się umysł żąda jednak zrozumiałych argumentów, które przynajmniej w jakimś stopniu są weryfikowalne. Tak powstaje relacja uczeń - nauczyciel.
Bywa też, że religijność ucznia nie rozwija się na fundamencie religijności dziecka. Zdarza się, że dorosły człowiek, wierzący lub nie, spotyka osobę charyzmatyczną, która robi na nim ogromne wrażenie na przykład swoją inteligencją, postawą moralną czy odwagą (Ewangelia św. Mateusza 4,18-22). Taka osoba wzbudza zaufanie i skłania (niekoniecznie celowo) do prób jej naśladowania. Innymi słowy staje się wzorem i autorytetem, czyli kimś, kogo można nazwać nauczycielem. Nieprzypadkowo tak nazywano Jezusa.
Religijność ucznia w sposób oczywisty jest zbliżona do religijności dziecka, ale różni się od niej w kilku istotnych punktach. Autorytet w religijności dziecięcej jest niejako „naturalny”, wynika bowiem z faktu, że ktoś jest rodzicem lub opiekunem, a ktoś inny dzieckiem. Uczeń zaś wybiera sobie autorytet na podstawie opinii innych oraz własnych przeżyć i przemyśleń. Autorytet w religijności dziecka jest absolutny i nie potrzebuje weryfikacji, ponieważ wierzący ufa mu bezkrytycznie. Tymczasem w religijności ucznia autorytet może ewentualnie podlegać dyskusji i bywa weryfikowany.
Czasem zaś nauczyciel zdobywa bezgraniczne zaufanie swoich uczniów, stając się dla nich mistrzem lub nawet prorokiem. Odbywa się więc proces w pewnym sensie powrotu do religijności dziecka z bezkrytycznym zaufaniem do autorytetu i całkowitym, bezdyskusyjnym podporządkowaniem nauczycielowi. Na przykład Jezus żądał tego od swoich zwolenników (Ewangelia św. Łukasza 9,57-62). Jest to cecha charakterystyczna dla niewielkich, fanatycznych sekt izolowanych od świata zewnętrznego i zazwyczaj prowadzi do katastrofy, ponieważ prędzej czy później autorytet nauczyciela okazuje się wątpliwy. Tak też się stało w przypadku uczniów Jezusa, którzy podążyli za nim w przekonaniu, że zbliża się zapowiadany koniec świata (Ewangelia św. Mateusza 16,28; Ewangelia św. Łukasza 9,27), a oni zmierzają do zbawienia po zwycięstwie nad rzymskimi poganami i ich sługami w Izraelu. Potem jednak odkryli, że Jezus nie zawsze potrafi przekonać i porwać za sobą ludzi. Co najmniej w kilku miejscach spotkał się ze zdecydowaną krytyką, co umniejszało jego autorytet. Tak się stało w Galilei, skąd musiał odejść zniechęcony i, jak piszą ewangeliści (na przykład Ewangelia św. Mateusza 13,53-58), nie uczynił tam wielu cudów, ponieważ ludzie na cuda nie zasługiwali. Podobnie zachował się wobec faryzeuszy żądających konkretnych dowodów jego posłannictwa (na przykład Ewangelia św. Marka 8,11-13). Innymi słowy nauczyciel nie czynił cudów, jeżeli nie znalazł ludzi wierzących w jego wyjątkową moc. To nasuwa dość oczywiste pytanie, czy cud jest zjawiskiem obiektywnym, czy raczej wytworem wyobraźni ludzi, którzy chcą uwierzyć?
Ostatecznie Jezus umarł na krzyżu, a jego zwolennicy pozostali osamotnieni i prawdopodobnie wkrótce rozpierzchliby się. Gdyby nie koncepcja i determinacja Saula z Tarsu czyli późniejszego św. Pawła, który nie znając Jezusa uznał go za mesjasza nowej uniwersalnej religii wyrastającej ponad horyzonty umysłowe Żydów, niewielka sekta prawdopodobnie poszłaby w zapomnienie jak wiele innych. Jednakże, Paweł z Tarsu znalazł uczniów, którzy uwierzyli w jego charyzmę i przyjęli jego interpretacje za pewnik. Tak postąpił między innymi Tytus, późniejszy biskup Krety. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że chrześcijaństwo rozwijało się jako długi łańcuch kolejnych uczniów, którzy przejmowali idee od swoich duchowych nauczycieli ze wszystkimi tego konsekwencjami. Późniejszym przykładem ślepego naśladownictwa nauczyciela może być Elżbieta Węgierska, która swoje posłuszeństwo i naiwną ufność przypłaciła życiem.
Gałąź Dawidowa - o konsekwencjach naśladowania mistrza
Victor T. Houteff (1885-1955) pochodził z Bułgarii. Był przedsiębiorcą handlującym z Amerykanami. Po emigracji do Stanów Zjednoczonych porzucił prawosławie na rzecz adwentyzmu, w który zaangażował się z niebywałą energią. Jako nowo nawrócony adwentysta Houteff napisał wiele tekstów teologicznych, w tym wydaną w roku 1929 dwuczęściową pracę Rózga Pasterza (The Shephard’s Rod) uznawaną za najpełniejszy wykład jego poglądów. Głosił między innymi, że jego zwolennicy wkrótce opanują Palestynę, co będzie początkiem końca świata opisanego w Apokalipsie. Ponieważ jednak ogół adwentystów nie zaakceptował tej koncepcji, a Houteff nie ustawał w jej propagowaniu, został ostatecznie wydalony ze wspólnoty. Założył wtedy Generalne Stowarzyszenie Dawidian Adwentystów Dnia Siódmego. Kontrowersyjny prorok umarł na serce w Waco w wieku siedemdziesięciu lat, a jego organizacja straciła dotychczasową energię i rozpadła się w roku 1961, co wydawało się końcem wspólnoty dawidian.
Jednak na farmie Mount Carmel Center w Waco pozostała niewielka grupa uparcie kontynuującą nauki Houteffa, która przekształciła się w niewielką sektę nazwaną Gałęzią Dawidową. W roku 1984 przystąpił do niej Vernon W. Howell, który przyjął nazwisko David Coresh. Jako osoba obdarzona niebywałą charyzmą Coresh zdobył ogromną popularność wśród dawidian, a bezwzględność oraz skłonność do przemocy szybko uczyniły go przywódcą. Jako nauczyciel, mistrz i nieomylny prorok rozstrzygał wszelkie wątpliwości i miał absolutną władzę nad wszystkimi członkami sekty. Decydował o wszystkim i każdemu mógł narzucić swoją wolę. Wyznawcom całkowicie zakazał seksu i rozwiązał wszystkie małżeństwa, lecz sam utrzymywał kontakty seksualne z wieloma kobietami, w tym także z dwunastolatkami i miał ponad dwadzieścioro dzieci. Utrzymywał, że mają one odegrać wielką rolę w czasach ostatecznych. Głosił bowiem zbliżający się koniec świata, a zbawienie mieli osiągnąć tylko ci, którzy byli mu posłuszni. Ewentualne próby krytyki bezwzględnie tępił, posuwając się nawet do przemocy. Jednakże, przytłaczająca większość członków wspólnoty była w niej dobrowolnie, ponieważ bezkrytycznie wierzyła w mesjanizm Coresha.
Przestępcze praktyki a zwłaszcza ciągłe szkolenia w strzelaniu i potężny arsenał broni, w tym także zakazanej broni automatycznej przechowywanej na farmie, zaniepokoiły władze. W roku 1993 do Waco przybyli agenci FBI, żeby zbadać sytuację. Sekta stawiła jednak opór i po strzelaninie siły policyjne musiały się wycofać zaskoczone ilością broni, jaką posiadali członkowie Gałęzi Dawidowej. Po pięćdziesięciu jeden dniach oblężenia, mimo wzajemnego ostrzeliwania się, odcięcia sekty od elektryczności i źródeł żywności oraz wpompowaniu gazu łzawiącego do budynków fanatyczni wyznawcy Coresha nie poddali się. Charyzmatyczny przywódca twierdził, że sam Bóg nakazał mu stawiać opór. Wreszcie władze podjęły próbę wkroczenia na teren farmy, lecz dawidianie już byli na to przygotowani. W pewnym sensie realizując scenariusz końca świata, podpalili budynki i zamordowali część współwyznawców, żeby ułatwić im przejście do królestwa zbawionych. Inni członkowie sekty zginęli od kul oddziałów specjalnych. Łącznie śmierć poniosło 80 osób, w tym wiele dzieci. Od postrzału zginął też Coresh, a charakter rany wywołał potem dyskusje, czy popełnił samobójstwo, jak to sugerowali agenci FBI, czy został zabity. Tylko niewielka liczba oblężonych dawidian zdołała uciec z farmy, unikając śmierci z rąk współwyznawców lub w toku walk. Mimo to nieliczni ocaleni nawet po latach twierdzili, że Coresh był prawdziwym mesjaszem, a oni uczestniczyli w realizacji bożego planu.
Późniejsze dochodzenie wykazało, że oddziały rządowe popełniły szereg błędów w Waco, co niektórych dziennikarzy skłoniło do postawienia tezy, że to FBI doprowadziło do tragedii.