Pigmej Efe, koniec epoki lodowej, potopy i inne anomalie pogodowe, początek rachuby czasu, wielkie zabijanie, rolnictwo, pierwsze państwa, gatunek Homo sapiens wchodzi w erę dojrzałości

11-8 tysięcy lat p.n.e. - stopnienie wielkich plejstoceńskich lodowców w Europie a potem

w Kanadzie. Równolegle topią się lokalne lodowce górskie na wszystkich lądach.

Wielkie powodzie i nagły wzrost poziomu mórz;

od około 11 tysięcy lat p.n.e. - gwałtowna ekspansja kultur myśliwskich, początek rachuby

czasu u niektórych ludów;

około 10 tysięcy lat p.n.e. - w sprzyjających regionach świata dochodzi do pierwszych prób

systematycznego wykorzystania roślin jadalnych, które przekształcą się z czasem w

ich uprawę. Początek udomowiania użytecznych zwierząt. Dotychczas dość jednolita

ludzkość dzieli się na szybko rozwijające się społeczeństwa rolnicze i nieco bardziej

konserwatywnych myśliwych lub zbieraczy;

5-4 tysiące lat p.n.e. - powstanie pierwszych państw opartych na rolnictwie;

do 1 tysiąclecia n.e. - ekspansja rolnictwa na wszystkie obszary nadające się do uprawy

  • roślin i hodowli zwierząt;*

od XV w. n.e. - technicznie i ideologicznie najwyżej rozwinięte społeczeństwa rolnicze z

Europy narzucają swoją dominację reszcie ludzkości.

Początkowo nic nie zapowiadało nieszczęścia. Las był taki sam, jak zwykle, kobiety nadal zbierały jadalne rośliny, a mężczyźni mogli się pochwalić sukcesami w polowaniu. A jednak co wnikliwsi od pewnego czasu zwracali uwagę na jakby większą ilość deszczu, nieco częstsze zachmurzenia i narastający niepokój wśród zwierząt. Czy jednak miało to jakiekolwiek głębsze znaczenie? A może było zaledwie złudzeniem? Niestety, dzisiaj Efe już mógł powiedzieć, że wtedy to nie było złudzeniem. Przecież od wielu dni wraz ze swoimi żonami, braćmi i dziećmi tkwił na kilku związanych razem pniach zwalonych drzew zewsząd otoczony przez ciągle podnoszącą się wodę, a las stał się gigantycznym jeziorem. Zwierzęta poznikały z wyjątkiem tych, które znajdowali martwe unoszące się na powierzchni. Tylko gdzieś wysoko ponad ich głowami słychać było nadal toczące się życie ptaków i małp. Tutaj, u stóp leśnych olbrzymów, rozciągała się strefa śmiertelnej ciszy przerywanej tylko codzienną południową ulewą. Skończył się dawny świat Pigmejów Ituri. A wody ciągle przybywało... Efe wspominał dzień, gdy po raz pierwszy przyznali się sami przed sobą, że wody w rzece naprawdę jest coraz więcej i gdzieś się podziały dawne brody. A potem nadeszła ta straszna noc, kiedy spieniony nurt porwał ze sobą wszystkich wraz z psami i bronią. Tylko Efe już kilka dni wcześniej kazał związać parę pni i przewidująco umieścił na nich swoją rodzinę uznając, że nie zdołają uciec przed wzbierającym żywiołem. Tamtej nocy to ich uratowało ale teraz, po jedenastu dniach dryfowania, zdawało się skazywać na śmierć głodową... Powoli tracili nadzieję przeklinając nawet przemyślność Efego bo szybka śmierć wydawała się czymś lepszym niż to powolne umieranie...

A jednak nie zginęli. Żywiąc się pływającą padliną, a czasem chwytając ptaki doczekali dnia, kiedy wreszcie przestał wzrastać poziom wody. Efe nakazał wtedy wszystkim wiosłować co sił, aby wydostać się z zalanego lasu i klucząc między drzewami posuwali się zwolna w kierunku gór, które, jak mieli nadzieję, nie powinny być zalane. Zajęło to kilkanaście następnych coraz bardziej głodnych i strasznych dni i zmarło kilkoro dzieci, ale pozostali rzeczywiście odnaleźli w końcu suchy teren. Przetrwali powódź. Nic dziwnego, że Pigmeje Ituri do dziś pamiętają o bohaterskim Efem, który niegdyś uratował ich przodków z wielkiego potopu i powtarzają tę historię w najróżniejszych wersjach, aby ich dzieci nie zapomniały, komu zawdzięczają życie.

Tyle legenda. Z pozoru jedna z wielu. A przecież bardzo znacząca, bo współczesne oszacowania dokonane przez antropologów i geologów dość jednoznacznie wskazują na okres, kiedy ten pigmejski potop mógł się wydarzyć. Powinno to być około dwunastu tysięcy lat temu. Charakterystyczna jest zbieżność i czasu i wydarzeń z podobnymi, legendami na całym świecie. W tym samym okresie Chińczycy umieszczają swoją opowieść o pociemnieniu słońca i katastrofalnych zmianach klimatu, Majowie w sławnej księdze Popol Vuh opowiadają o mrozach, Indianie amazońscy twierdzą, że spadł śnieg i doszło do wielkiej powodzi. Wśród starożytnych Izraelitów krążył mit o Noem i potopie przejęty zresztą od znacznie starszej cywilizacji babilońsko-sumeryjskiej, a potem zapisany w Biblii. Podobni bohaterowie walczący z powodzią występują też w Persji (Yima), w Indiach (Manu), Chinach (Paupau Nan-czoung i jego siostra Czang-ho), u Azteków (Nata i jego żona Nana) czy w Amazonii (Uassu).

Oczywiście nie potrafimy bezspornie dowieść, że wszystkie te tradycje odnoszą się do tego samego czasu, ale w paru przypadkach (choćby Pigmejów, Biblii i Amazonii) można to zrobić i wtedy otrzymujemy mniej więcej ten sam okres - około 12-13 tysięcy lat temu. Zresztą również Homer w tym właśnie czasie umieszcza zatopienie legendarnej Atlantydy.

Dodatkowym bardzo znamiennym elementem w naszej zagadce jest początek datowania w rachubie czasu przyjmowany przez rozmaite kręgi kulturowe starożytności. Jest on zadziwiająco podobny w niezależnych od siebie cywilizacjach: Majowie - rok 11653 p.n.e., Indie - rok 11652 p.n.e., Egipt i Asyria - 11542 p.n.e. Czy to tylko przypadek czy może ślad jakiegoś globalnego wydarzenia? Oczywiście trudno zakładać, że jakakolwiek powódź mogła ogarnąć całą planetę (na całej Ziemi jest za mało wody), ale być może mamy do czynienia z utrwaloną w tradycji pamięcią o lokalnych kataklizmach związanych z roztopieniem wielu lodowców (na przykład w Afryce zmniejszyły się lodowce górskie w rejonie zamieszkałym przez Ituri), spłynięciem ogromnych mas wody i podniesieniem ogólnego poziomu oceanów. Te naturalne, choć wręcz apokaliptyczne, wydarzenia miały miejsce na przełomie Plejstocenu i Holocenu, a na ich tle rozgrywały się pierwsze akty historii ludzkości. Domniemany koniec świata (jak to musieli odbierać tamci ludzie) okazał się więc początkiem nowej epoki.

Dla historyka dzieje nowoczesnego człowieka zaczynają się na dobre właśnie około dwunastu tysięcy lat temu, kiedy nasi, nie tak przecież odlegli, przodkowie zaczęli przechodzić od koczowniczego trybu życia myśliwych i zbieraczy do osiadłego, związanego z rolnictwem. Ostatecznie kończyło się panowanie lodowców w Europie i Kanadzie co, zgodnie z tradycyjnymi poglądami, oznaczało koniec Plejstocenu. Zaczęło się geologiczne „dziś” czyli Holocen. Obecnie jednak już wiadomo, że Holocen nie jest właściwie odrębną jednostką czasową przeciwstawną Plejstocenowi i może być traktowany po prostu jako jeszcze jeden interglacjał. Bo rzeczywiście ani dzisiejszy klimat nie różni się zasadniczo od klimatu w poprzednich okresach międzylodowcowych, ani też lody nie znikły całkowicie z powierzchni planety. Nie zmieniły się również flora i fauna z wyjątkiem dużych zwierząt lądowych - te same plejstoceńskie organizmy nadal przecież istnieją. A jednak zauważamy też pewne różnice. We wszystkich wcześniejszych interglacjałach rośliny i zwierzęta przystosowane do klimatu zimnego odchodziły za cofającym się lodowcem, aby potem powrócić w następnym okresie zimnym czyli glacjalnym. Tym razem jednak ewentualny koniec interglacjału holoceńskiego, w którym przyszło nam żyć, nie będzie oznaczał powrotu dużych zimnolubnych zwierząt charakterystycznych dla Plejstocenu, ponieważ ich już nie ma. Zniknęły z powierzchni naszej planety około 13-8 tysięcy lat temu. Jest to tym dziwniejsze, że klimat panujący na Syberii czy w Kanadzie wcale nie różni się od glacjalnych warunków w Europie późnego Plejstocenu i mamut albo nosorożec włochaty mogłyby nadal zamieszkiwać na przykład północną Azję. Zostaje więc poważnie osłabione najprostsze i najpowszechniejsze tłumaczenie ich zniknięcia jako rezultat ocieplenia planety. Niewątpliwie klimat uległ zmianie w skali globalnej, o czym świadczy choćby koniec zlodowacenia w Europie, co musiało silnie wpłynąć na losy organizmów żywych i mogło wywołać tendencje do wymierania, ale wydaje się mało prawdopodobne, aby spowodowało to dość raptowną śmierć absolutnie wszystkich dużych form plejstoceńskich, mimo że wielkie obszary lądu pozostały chłodne. Zjawisko wydaje się bardziej zrozumiałe dopiero, kiedy odnotujemy nierównoczesność wymierania zwierząt w różnych rejonach i jego wyraźną zbieżność z wczesną historią człowieka. A zatem wyjaśnienia należałoby chyba szukać zarówno w przyrodzie, jak i w procesach cywilizacyjnych.

Około dziesięć tysięcy lat przed erą chrześcijańską pojawiły się hordy sprawnych myśliwych wędrujące po Eurazji i Afryce. Dysponowały doskonałą i skuteczną bronią (szczególnie łukiem) i były zdolne do współpracy podczas polowania. Rozwinęły się najpierw w Starym Świecie i tam też obserwuje się pierwsze oznaki ginięcia wielkich ssaków. Jednak długi czas kształtowania się nowoczesnego człowieka i ciągła jego obecność na tym obszarze spowodowały, że wymieranie dużych ssaków Starego Świata rozciągnęło się w czasie. Zwierzęta już znały tego groźnego dwunoga i miały sporo czasu na nauczenie się, jak go unikać. A przecież i tak nie były w stanie odwrócić ostatecznej klęski. Znikają więc mamuty, nosorożce włochate i wielkie kopytne strefy polarnej. Tak było też w Australii, która przeżyła najazd nowoczesnych grup myśliwskich nieco później niż Eurazja, i gdzie skończyło się to szybkim wytępieniem wielkich torbaczy plejstoceńskich. Jednak najbardziej spektakularnym przykładem zjawiska był los zwierząt amerykańskich, gdy poprzez ląd Beringii łączący Azję i Amerykę Północną wtargnęły tam agresywne grupy myśliwych i posuwały się na południe. Kiedy kanadyjski lodowiec zniknął wreszcie około 8000 lat temu (później niż w Europie), myśliwi ruszyli też na północ i północny wschód wszędzie napotykając dziewicze tereny pełne zwierzyny nieznającej człowieka... Zaledwie kilkaset lat trwało tam „wielkie zabijanie” czyli czas wspaniałych łowów. Myśliwi atakowali przede wszystkim duże gatunki ze względu na ilość zdobywanego mięsa. Wystarczy uświadomić sobie, że jedno udane polowanie na mastodonta dostarczało więcej żywności, niż kilka ubitych jeleni. Dlatego też duże zwierzęta zginęły jako pierwsze: bizony wielkorogie, większość wołów piżmowych, mastodonty a nawet wielkie bobry plejstoceńskie... Myśliwi posuwali się coraz głębiej w Nowy Świat około 11 tysięcy lat temu osiągając najdalszy cypel Ameryki Południowej wysunięty w stronę nieprzystępnej Antarktydy, a w ślad za nimi wędrowała trochę opóźniona fala wymierania dużych zwierząt: wielkie leniwce, pancerniki...

W tym samym czasie, gdy Indianie docierają do Patagonii, a potem ruszają na podbój puszcz amazońskich, czyli około dziesięć tysięcy lat temu, wielkie zabijanie w Starym Świecie jest już zakończone. Skończyły się tam stosunkowo łatwe i bardzo opłacalne polowania, ponieważ duże plejstoceńskie gatunki ostatecznie wyginęły. Ale to ich bezwzględna eksploatacja pozwoliła ludziom zwiększyć liczebność swoich gromad i dzięki temu przyspieszyć tempo rozwoju kulturalnego. Większe zagęszczenie ludności powoduje bowiem łatwość wymiany idei i dóbr, a zatem szybszy postęp. Niestety, po zniknięciu dużych ssaków człowiek stanął przed alternatywą: albo ustabilizować swoją rozrodczość i ograniczyć wzrost, albo znaleźć nowe strategie, które umożliwią dalszą ekspansję. Ludzie zostali więc zmuszeni do eksperymentów z nowymi źródłami pożywienia. I oto wynalazek uprawy roli oraz hodowla, jako tak zwana „rewolucja neolityczna”, okazały się tą poszukiwaną strategią przetrwania pozwalając uniezależnić się od polowań.

W ten sposób zaczyna się neolit. W południowo-zachodniej Azji, gdzie były odpowiednie dla rolnictwa warunki klimatyczne, nastąpiło to już ponad dziesięć tysięcy lat temu (Jerycho i Tell Ramad w Palestynie, Çatal Hüyük w Azji Mniejszej, Tell Halaf w Mezopotamii), a sporadyczne próby wykorzystywania roślin są nawet o kilka tysięcy lat wcześniejsze (Dolina Nilu). Natomiast mieszkańcy Ameryki nieprzypadkowo zastosowali rolnictwo około dwa tysiące lat później; oni dopiero wtedy przeżywali swój kryzys żywnościowy. Wielkie zabijanie zaczęło się tam później, ponieważ lodowiec dłużej utrzymał się na północy tego lądu i później doszło do kolonizacji Ameryki.

Te plemiona, które nie mogły zastosować wynalazku rolnictwa (na przykład ze względu na klimat), pozostały myśliwymi. Miało to dalekosiężne konsekwencje kulturowe. Myśliwi na ogół żyli w równowadze z przyrodą przy ograniczonej rozrodczości i rzadko myśleli o ekspansji czy podbojach, które w ich przypadku nie miałyby większego sensu ekonomicznego. Tradycyjne kultury myśliwskie, które przetrwały w Australii i innych rejonach świata aż do XIX lub XX wieku, na ogół nie eksploatowały zwierzyny w sposób rabunkowy prowadzący do jej wyniszczenia, ponieważ nie dysponowały odpowiednio zaawansowaną technologią. Były zmuszone żyć bez zwiększania swojej liczebności w jakimś stopniu współżyły z otaczającą przyrodą jako jeden z wielu gatunków. Taki zrównoważony sposób życia zapewniał oczywiście przetrwanie, ale nie dostarczał bodźców do rozwoju cywilizacji. Dlatego też społeczeństwa myśliwskie rozwijały się powoli lub wręcz wcale, a Australia, Nowa Gwinea czy Amazonia stały się rodzajem skansenu.

Za to wśród rolników było oczywiste, że należy mieć jak najwięcej dzieci, aby mogły zagospodarować jak najwięcej ziemi. Stąd typowe dla nich ekspansywne, zaborcze ideologie, społeczny nakaz mnożenia liczby potomstwa i ciągły postęp technologiczny. Właściwa historia toczy się odtąd w kulturach rolniczych, które prawdopodobnie nie powstałyby bez wybicia dużych zwierząt Plejstocenu. Bez wielkiego zabijania nie byłoby intensywnego przyrostu demograficznego ani wynalazku rolnictwa, a w konsekwencji nie pojawiłyby się rolnicze cywilizacje Sumeru, Egiptu, Indii czy Chin.

Według biologów jesteśmy tylko jednym z wielu organizmów na naszej planecie i podlegamy normalnym procesom ewolucyjnym. Dane paleontologiczne i obserwacje współczesne wskazują, że wszystkie gatunki przechodzą kilka charakterystycznych stadiów rozwojowych. Po powstaniu nowego gatunku zwykle następuje okres jego ekspansji czyli intensywnego mnożenia się, aby zasiedlać wszystkie dostępne środowiska. Przyrost liczby osobników i powiększanie zajętego terenu trwają aż do momentu, gdy napotykają jakąś nieprzekraczalną barierę. Może to być przeszkoda geograficzna jak góry, morze czy klimat lub pojemność danego środowiska. W tym ostatnim przypadku głównym czynnikiem ograniczającym jest ilość dostępnego pokarmu. Wtedy następuje obniżenie rozrodczości i ustalenie pewnej, w przybliżeniu niezmiennej, liczby osobników dostosowanej do aktualnych warunków zewnętrznych. Taki stan równowagi trwa zwykle najdłużej w dziejach gatunku. Może go przerwać możliwość ponownej ekspansji (otwarcie niedostępnego dotąd środowiska), wymarcie gatunku, lub przekształcenie go w jakąś nową formę.

Wydaje się, że doskonale pasujmy do tego ogólnego schematu ewolucji gatunku: powstanie człowieka (Homo habilis i następne formy) w Afryce, późniejsza ekspansja i opanowanie dostępnego środowiska w całej ciepłej strefie Starego Świata, następnie opanowanie całej Ziemi (wielkie zabijanie, rolnictwo, państwa) i wreszcie obserwowane dzisiaj zahamowanie rozrodczości (zmiana modelu rodziny, ruchy ekologiczne). Gdyby analogia była choćby częściowo prawdziwa, to obecnie znajdowalibyśmy się w momencie kształtowania równowagi, kiedy nasz gatunek wchodzi w okres swojej dojrzałości.

Czy jednak mamy prawo bez zastrzeżeń stawiać znak równości między człowiekiem oraz innymi gatunkami? Prawdopodobnie nie do końca, ponieważ rozwój technologii i kultury silnie oddziałał na nasze losy, nakładając się na reguły biologiczne. Oczywiście początkowo przeważała biologia, ale od pewnego momentu dominującym czynnikiem staje się nasza kultura. Rodzi się natychmiast pytanie, od kiedy jesteśmy bardziej tworem kultury niż przyrody? Dostępne dane archeologiczne i historyczne wskazują, że nastąpiło to około trzynaście do ośmiu tysięcy lat temu w różnych częściach planety. Wtedy to, w epizodzie zwanym wielkim zabijaniem, po raz pierwszy nasz gatunek zachwiał globalną równowagą biosfery i przekroczył bariery wyznaczone przez klimat (wejście w niedostępną wcześniej strefę polarną), dominujący dotąd wegetarianizm (rosnący udział mięsożerności) oraz sprawność rąk (narzędzia i broń dalekiego zasięgu niejako przedłużają ręce).

Z geologicznego punktu widzenia wielkie zabijanie sprzed 13-10 tysięcy lat oznacza początek masowego wymierania organizmów na Ziemi. Gdziekolwiek dotarł człowiek, znikały coraz to nowe gatunki. Jednak wbrew powszechnemu przekonaniu masowe wymieranie, jakie możemy obecnie obserwować, nie jest czymś szczególnym w dziejach Ziemi. Podobne zjawiska powtarzały się przecież wielokrotnie i za każdym razem stare zespoły organizmów były zastępowane przez nowe formy. Właśnie masowe wymierania posłużyły nam do zdefiniowania granic okresów i er geologicznych, co wyraźnie wskazuje, że nie były wcale rzadkością w historii Ziemi. Można oczywiście argumentować, że poprzednie klęski tego rodzaju zostały spowodowane naturalnymi czynnikami, a współczesny kryzys wynika z działalności istoty rozumnej. Ale chyba nie ma wielkiego znaczenia, czy organizmy wymierają na skutek zmiany układu lądów, poziomu mórz i klimatu (jak w Permie), przesunięcia się kontynentów (koniec Karbonu), lub zmiany klimatu (początek Kambru) i upadku meteorytu (koniec Kredy, Paleogen/Neogen) czy też są wybijane przez myśliwych i niszczone przez przemysł, jak to się dzieje dzisiaj. Efekt w końcu jest ten sam: w miejsce wymarłych form wchodzą nowe, które w nowych warunkach doskonale prosperują. Tak było po klęsce końca Permu, kiedy na przykład większość ramienionogów zniknęła ustępując miejsca małżom. Trylobity traciły wiodącą pozycję w kilku wymieraniach starszego Paleozoiku, a ich miejsce zajęły wyższe stawonogi morskie. Koniec dinozaurów na przełomie Kredy i Paleogenu umożliwił bujną ewolucję ssaków i ptaków. Podobne przykłady można mnożyć. Istotne jest, że również dzisiaj pewne formy ekspandują dzięki działalności człowieka i zajmują nisze ekologiczne wymarłych lub właśnie wypieranych gatunków. Wystarczy wymienić szczura, wróbla, pchłę, pokrzywę i wiele innych form synantropijnych czyli tych, które żyją obok człowieka. Ale to samo da się powiedzieć o gatunkach udomowionych, które są rozprzestrzeniane bezpośrednio przez człowieka: koń, osioł, pszczoła, zboża, jabłoń... A zatem masowe wymieranie organizmów zapoczątkowane dziesięć tysięcy lat temu ma cechy zmian biosfery znanych z licznych przykładów w historii Ziemi.

Z drugiej zaś strony, biorąc pod uwagę globalny charakter zjawiska i gruntowne przemiany całej biosfery, można przypuszczać, że mamy do czynienia z wymieraniem znaczącym początek nowej ery. Tak przecież było na przełomie Permu i Triasu, a potem Kredy i Paleogenu. Nowe grupy zdobyły dominującą pozycję w skali planety i utrzymywały ją później przez miliony lat. Obserwacja dzisiejszej Ziemi zdaje się wskazywać, że nową dominującą formą od około 13-10 tysięcy lat jest człowiek, a więc tylko jeden gatunek, ale o znaczeniu porównywalnym choćby z rolą dinozaurów w Mezozoiku. Czy jego dominacja również będzie trwała miliony lat tak, jak to było w przypadku mezozoicznych gadów? Nie wiadomo czy miliony lat (żaden pojedynczy gatunek nie istnieje tak długo), ale przez pewien czas będzie możliwa, jeśli wyniszczanie biosfery i przyrost liczby ludzi zostaną w końcu zahamowane, czyli wejdziemy w zrównoważony okres naszej gatunkowej dojrzałości.

W każdym razie, człowiek stał się istotą niezwykle ważną, oddziałującą na wszystkie procesy zachodzące w obrębie Ziemi. Na przykład już w szóstym tysiącleciu p.n.e. radykalnie odwrócił tendencje klimatyczne. Otóż rozwijające się rolnictwo spowodowało wtedy wyniszczenie lasów i wzrost ilości dwutlenku węgla w atmosferze, co przełożyło się na globalne ocieplenie. W rezultacie, zaczynający się właśnie okres chłodniejszy i mająca nadejść ekspansja lodowców zostały skutecznie zahamowane. Innymi słowy, mamy do czynienia z prehistorycznym efektem cieplarnianym.

Na koniec popatrzmy na zagadnienie z punktu widzenia filozofa. Jeżeli, mimo zasadniczych podobieństw do Plejstocenu, uznamy Holocen za początek nowej ery, musimy przyznać, że jest to era rządząca się prawami wyraźnie odmiennymi niż jej poprzedniczki. Cechą najbardziej rzucającą się w oczy jest powstanie zupełnie nowej jakości. Poprzednie ery były zdominowane przez różne grupy organizmów żywych albo, jeszcze wcześniej, przez procesy geologiczne, a więc były to okresy dominacji sił przyrody. Natomiast nowa era jest czasem dominacji istot rozumnych. Znany uczony Ernst Mayr wspominał o trzech typach ewolucji zależnie od poziomu organizacji rozwijających się struktur: wyróżnił ewolucję teleomatyczną, teleonomiczną i teleologiczną.

Ewolucja teleomatyczna jest według Mayra rozwojem zależnym wyłącznie od procesów fizykalnych i dotyczy materii nieożywionej. Jest deterministyczna, a więc przewidywalna w ramach praw fizyki i chemii. Teleomatyczną według niego jest ewolucja kwantowa cząstek elementarnych i jąder atomowych, chemiczne przemiany molekuł, rozwój gwiazd, galaktyk i wszechświata jako całości oraz procesy geologiczne na planetach. Ogólną tendencją tego typu ewolucji jest powstawanie obiektów o rosnącej złożoności. Są to układy (całości) składające się z coraz większej liczby elementów ułożonych według określonego porządku (powstaje struktura) i współpracujących ze sobą w określonych procesach (powstaje funkcja). Takie układy zwane systemami czerpią z otoczenia energię potrzebną do ich funkcjonowania, co oznacza, że obniżają poziom energii w otoczeniu (wzrost entropii), aby zwiększyć poziom własnej energii. Dlatego tylko znikoma część materii może wchodzić w skład coraz bardziej złożonych obiektów, a większość trwa w swojej najprostszej czyli energetycznie najmniej kosztownej postaci. Obserwujemy więc gigantyczne obłoki wodoru i helu wypełniające przestrzenie wszechświata oraz o wiele od nich mniejsze gwiazdy i planety zawierające pierwiastki cięższe od helu.

Ewolucja teleonomiczna, czyli organizmów żywych, jest kontynuacją wszystkich poprzednich procesów i zaczęła się w momencie, gdy związki chemiczne utworzyły systemy zdolne do pochłaniania innych struktur, aby się powiększać (odżywianie i wzrost) oraz powielać siebie w strukturach potomnych (dziedziczność i rozmnażanie). Systemy takie, zwane organizmami z czasem rozwinęły umiejętność gromadzenia informacji (pamięć), aby reagować perspektywicznie, a więc przewidująco, czyli niekoniecznie zgodnie z chwilową sytuacją. Była to rewolucyjna innowacja w stosunku do struktur nieożywionych. Oczywiście organizmy nie mogły uwolnić się od praw fizyki, ale w ich ramach mogły podejmować decyzje przyszłościowe. Osiągnęły więc pewną autonomię od środowiska zewnętrznego nieznaną na poziomie materii nieożywionej.

Kiedy zaś owa autonomia układu (organizmu) i jego zdolność przewidywania osiągnęły poziom dostateczny, aby taki układ mógł samodzielnie kierować swoim rozwojem, zaczęła się ewolucja, która Mayr nazwał teleologiczną. Jej głównym wyznacznikiem jest inteligencja zdolna do działań celowych, opartych na przewidywaniach i planowaniu.

Oczywiście można też nieco inaczej zinterpretować te trzy typy ewolucji i, w ślad za zwolennikami ogólnej teorii systemów opracowanej przez L. von Bertalanffy’ego, wszystkie je uznać za przejaw tego samego zjawiska ukierunkowania w ujęciu systemowym znanego jako teleonomia. Bez względu jednak na sposób interpretacji wspomniane typy procesów dają się rozpoznać w dziejach Ziemi od planetezymala czyli gęstniejącego obłoku materii, poprzez rozpaloną kulę magmy i pojawienie się litosfery (skorupy ziemskiej) aż do powstania życia i następnie cywilizacji. My żyjemy prawdopodobnie w okresie przejściowym, na samym początku ery człowieka i nowego eonu, który zaczął się około dwanaście tysięcy lat temu wielkimi powodziami, pierwszymi bohaterami ludzkości w rodzaju Pigmeja Efe i łowami na wielkiego zwierza.

Tradycyjny podział dziejów Ziemi na Kryptozoik i Fanerozoik nie wydaje się wystarczająco odzwierciedlać wagi zachodzących przemian. O wiele bliższy rzeczywistości jest prawdopodobnie podział na Eon abiotyczny, gdy nie było życia, Eon biotyczny związany z ewolucją życia oraz Eon nootyczny, kiedy dominującym czynnikiem staje się istota rozumna budująca cywilizację.

Pigmej Efe, koniec epoki lodowej, potopy i inne anomalie pogodowe, początek rachuby czasu, wielkie zabijanie, rolnictwo, pierwsze państwa, gatunek Homo sapiens wchodzi w erę dojrzałości

Literatura

C.B. Bousman, B.J. Vierra (red.), From the Pleistocene to the Holocene. Human Organization

and Cultural Transformation in Prehistoric North America. Texas A&M University

Press, 2012.

A. Kondratow, Zaginione cywilizacje. Warszawa 1976.

J.K. Kozłowski (red), Encyklopedia historyczna świata. Tom I. Prehistoria. Kraków 1999.

E. Mayr, Evolution and the Diversity of Life. Harvard 1976.

C. Tudge, The Day Before Yesterday. Five Million Years of Human History. London 1995.