Odkrywanie Ameryki, kiedy odkrycie ma wartość praktyczną?, historii nie można tworzyć na skróty

40-15 tys. lat p.n.e. - kolejne fale paleomongoloidalnych plemion myśliwskich z Syberii w

poszukiwaniu zwierzyny przechodzą do Alaski;

2. tysiąclecie p.n.e. - żeglarze kultury megalitycznej z rejonu Morza Śródziemnego być może

sporadycznie docierają do Karaibów i Ameryki Środkowej;

1. tysiąclecie p.n.e. - połowa 2. tysiąclecia n.e. - rzadkie kontakty między wschodnią Azją

i Ameryką poprzez Kuryle, Aleuty i Alaskę możliwe dzięki prądom morskim

płynącym przez Pacyfik do zachodnich wybrzeży Kanady a nawet Kalifornii;

około połowy 1. tysiąclecia p.n.e. - Fenicjanie docierają do zachodnich krańców Atlantyku.

Na przykład kartagiński żeglarz Himilkon opisuje Morze Sargassowe jako pełne

wodorostów, z pozoru spokojne lecz wionące grozą, choćby ze względu na pływające

tam potwory. W 2. poł. VI wieku p.n.e. Grek Skylaks z Kariandy pisze o oceanie

wodorostów widzianym przez Fenicjan;

IV w. p.n.e. - Platon piszący o Atlantydzie twierdzi, że na zachód od niej istnieje ląd:

Ameryka bywa potem utożsamiana z Atlantydą: w XVI wieku robią to hiszpańscy

historycy Gonzalo Fernandez de Ovieda i Francisco Lopez de Gomara, w XIX wieku

Francuzi Charles E. Brasseur de Bourbourg i Augustus de Plongeon, a w roku 1882

Amerykanin Ignatius Donnell;

62 r. p.n.e. - do brzegów rzymskiej Germanii (Europa) dopływa drewniana łódź wioząca

ludzio czarnych, prostych włosach i skórze koloru miedzi. Przygnała ją tu burza. Ten

wypadek odkrycia Europy przez Indian opisuje rzymski autor Pomponius Mela;

ok.150 r. n.e. - grecki historyk Pauzaniasz pisze o wielkim lądzie za Atlantykiem, gdzie

podobno mieszkają ludzie o miedzianej skórze i czarnych, prostych włosach;

1. tysiąclecie n.e. - peruwiańscy żeglarze odkrywają Wyspę Wielkanocną, a Polinezyjczycy

odkrywają Amerykę Południową;

połowa V w. n.e. - Chińczyk Hui-szen płynąc przez Pacyfik odkrywa duży ląd Fu Sang;

VI-IX w. - po podróżach legendarnego św. Brandana celtyccy rybacy z Wysp Brytyjskich

często odwiedzają wody amerykańskie, a nawet zakładają tam osady;

VIII-XV w. - Arabowie z północnej Afryki opowiadają o lądzie Saale za Atlantykiem, gdzie

mieszkańcy chodzą nago lub ubrani w liście, nie mają zarostu na twarzach i palą

zwinięte liście trzymane w ustach;

982 r. - Wiking Ari Marsson z Islandii dopływa do Ameryki i znajduje tam celtycką osadę

nazywaną przez niego Hvitramannaland;

ok.1000 r. - Bjarni Herjulfsson, Leif Eiriksson, Thorvald Eiriksson, Thorstein Eiriksson,

Thorfinn Thordarsson (Karlsefni), Freydis, Helgi i Finnbogi - Wikingowie z

Islandii i Grenlandii badają wybrzeża Ameryki Północnej;

początek 2. tysiąclecia n.e. - żeglarze z Markizów dopływają do Ameryki Południowej.

XI w. - na Nowej Funlandii powstaje osiedle Wikingów;

XII-XIII w. - Wikingowie z Nowej Funlandii pływają wzdłuż amerykańskich wybrzeży;

1170 r. - walijska kronika opisuje wyprawę księcia Madoca na kontynent za Atlantykiem;

1312 r. - Abu Bekr z Mali organizuje ekspedycję za Atlantyk, lecz nikt z niej nie powraca;

1347 r. - ostatnia zanotowana wyprawa Wikingów do Ameryki. Według legendy duński król

Christian I wyśle jeszcze w 1476 r. wyprawę, którą dowodzi Johannes Scolvus

Polonus, ale większość historyków wątpi w istnienie takiej postaci;

XV-XVI w. - Inkowie wiedzą o istnieniu wysp na Pacyfiku, a następca tronu, Tupac

Yupanqui, organizuje transoceaniczną wyprawę z portu Manta. Dociera do

  • centralnej Polinezji i szczęśliwie wraca do ojczyzny;*

XV w. - baskijscy wielorybnicy pływają na polowania koło wybrzeży Ameryki Północnej;

lata osiemdziesiąte XV wieku - żeglarze z Bristolu docierają do lądu za Atlantykiem

zwanego Ysle of Brasil;

ok.1481 r. - Hiszpan Alonso Sanchez de Huelva (legendarny „Nieznany pilot”) podobno

dociera do Wielkich Antyli, ale wracając rozbija się na Maderze i wyczerpany

umiera. Według niesprawdzonych opowieści przed śmiercią opowiada o wszystkim

Kolumbowi, a może nawet przekazuje mu mapę;

12 października 1492 r. - Genueńczyk Krzysztof Kolumb (Cristobal Colon) jako sługa

królowej Hiszpanii dociera do Bahamów a później do Wielkich Antyli. Wcześniej

w Portugalii Kolumb poznał pogląd Arystotelesa i Strabona, że Ziemia jest okrągła

i że płynąc na zachód można dotrzeć do Indii. Znał też dzieło francuskiego astronoma

Pierre’a d’Ailly „Imago Mundi” (Obraz świata, 1410) opisujące podróż do Indii

przez Atlantyk i widział mapę kulistej Ziemi florenckiego astronoma Toscanellego

(1397-1482), gdzie za Atlantykiem znajdowały się wybrzeża Indii, Japonii i Chin.

Rodrigo de Triana dostrzegł na horyzoncie niewyraźną linię lądu. To była Guanahani przez Hiszpanów nazwana San Salvador, jedna z wysp archipelagu Bahamów. Na statkach zapanowała nieopisana radość, a ludzie poczuli tak wielką ulgę, że chyba nikt nawet nie zazdrościł Trianie nagrody obiecanej przez Admirała temu, kto pierwszy dostrzeże ziemię. Wszyscy byli już na skraju wytrzymałości i nawet sam Admirał, chociaż zachowywał pozory pewności siebie, w głębi ducha zaczynał powątpiewać, czy kiedykolwiek wrócą do domu.

Ich szaleńcza podróż zaczęła się 3 sierpnia, kiedy trzy niewielkie statki wyruszyły z Palos, a upragniony brzeg ukazał się dopiero 12 października. Nikt wcześniej nie spodziewał się takiego ogromu wód. Kolumb co prawda ukrywał przed swoimi ludźmi, jak daleko są od brzegów Hiszpanii, aby uniknąć paniki i wpisywał do dziennika zaniżone wyniki pomiarów astronomicznych, lecz załoga i tak dobrze rozumiała, że dopłynęli najdalej spośród wszystkich znanych im żeglarzy. Ludzi przerażał bezmiar oceanu, wielu obawiało się upadku w otchłań, jaką spodziewali się znaleźć na krawędzi ziemi, a niektórzy powątpiewali, czy po drugiej stronie oceanu w ogóle znajduje się jakikolwiek ląd. Doszło wręcz do groźby buntu, kiedy zdesperowana załoga zażądała od Kolumba zawrócenia. Admirał wiedział jednak, że już dawno zjedli ponad połowę żywności i wypili większość słodkiej wody, a to oznaczało, że nie dotarliby do Europy przed ostatecznym wyczerpaniem zapasów. Szkorbut zbierał swoje żniwo, zapleśniała woda, solone mięso i brak witamin dawały znać o sobie. Jedyną szansą na przeżycie było już tylko uparte podążanie na zachód w nadziei, że trafią na ziemię, zanim ostatecznie zabraknie jedzenia i pitnej wody. Nie mógł tego jednak powiedzieć ludziom. Nie powiedział też, że według jego obliczeń już dawno powinni byli osiągnąć przeciwległy brzeg. Atlantyk okazał się dużo szerszy, niż zakładali to wybitni geografowie łącznie z Martinem Behaimem, który w tym właśnie roku w Norymberdze zbudował słynny globus przedstawiający Ziemię jako kulę i narysował wschodnie wybrzeża Azji na zachodnim krańcu Atlantyku. Kolumb co prawda nie obejrzał tego globusa, lecz znał poglądy Arystotelesa i Strabona głoszących, że Ziemia jest okrągła. Czytał też dzieło Francuza Pierre’a d’Ailly Imago Mundi (Obraz świata, 1410) opisujące podróż do Indii przez Atlantyk i widział mapę świata florenckiego astronoma Toscanellego, który także uznał, że Ziemia jest okrągła, a Atlantyk oddziela Europę od Dalekiego Wschodu. I właśnie do Azji zamierzał dotrzeć uparty Admirał, nie wiedząc jeszcze, na co się w istocie porywa.

Na szczęście Kolumb zdołał przekonać załogę, że ląd jest już blisko - trzeba tylko trochę cierpliwości. Marynarze zgodzili się jeszcze trochę poczekać i dzięki temu dzień 12 października 1492 r., kiedy rozległ się okrzyk Rodriga de Triany wszedł do historii jako data odkrycia Ameryki oraz jedno z najważniejszych wydarzeń w dziejach świata.

Podobnie wyczyn Kolumba oceniali włoscy imigranci w Nowym Jorku, kiedy 12 października 1866 r. po raz pierwszy zorganizowali huczną zabawę dla uczczenia pamięci swego rodaka z Genui. Trzy lata później Włosi w San Francisco wprowadzą nazwę Columbus Day, a od roku 1937 stanie się on świętem celebrowanym w całych Stanach Zjednoczonych jako rocznica odkrycia Ameryki. W powszechnej świadomości Kolumb funkcjonuje jako, ten, który odkrył Amerykę.

Tymczasem analiza danych historycznych prowadzi do dość zaskakujących wniosków. Przede wszystkim Kolumb nie był pierwszym człowiekiem, który odnalazł drogę do Nowego Świata. Nikt nie potrafi dokładnie określić, kiedy ludzie najwcześniej dotarli na półkulę zachodnią, chociaż wiadomo, że stało się to tysiące lat przed Kolumbem. Amerykański antropolog czeskiego pochodzenia Aleš Hrdlička (1869-1943) twierdził, że dokonali tego mieszkańcy wschodniej Syberii nie dawniej niż kilkanaście tysięcy lat temu, bo wcześniej drogę blokował lądolód pokrywający Alaskę. Dziś coraz częściej jednak mówi się o kilkudziesięciu tysiącach lat, a lądolód przestał być postrzegany jako bariera nie do przebycia. Znamy przecież szereg ludzkich kultur, które dobrze radzą sobie w warunkach polarnych, a ich przedstawiciele wędrują po lodzie, lub pływają łodziami w lodowatych morzach. Nie ma powodów, by sądzić, że przodkowie pierwotnych Amerykanów nie mogli docierać do Nowego Świata, płynąc za zwierzyną wzdłuż krawędzi lodu, wędrując po jego powierzchni, lub wykorzystując wolne od lodu obszary. Plejstocen to czas, kiedy północny Atlantyk pokrywał lodowiec. Jest dość prawdopodobne, że pojedyncze grupy sporadycznie mogły docierać do Ameryki Północnej z Europy wędrując po lodzie w ślad za zwierzętami łownymi. Od strony Azji zaś ewentualne przenikanie nielicznych grup rybaków było możliwe łodziami wzdłuż pasa brunatnic ciągnącego się od Japonii, poprzez Kuryle i Aleuty aż po wybrzeża Ameryki. Jest to zarazem szlak wyznaczony przez prądy morskie dodatkowo ułatwiające podróż.

Poza tym wiadomo, że w miejscu, w którym dziś rozciąga się Cieśnina Beringa w plejstocenie istniał ląd nazwany Beringią, ponieważ poziom oceanów był wtedy dużo niższy ze względu na wielkie ilości wody związanej w lodowcach. Beringię pokrywała tundra, tajga i zimny lasostep ciągnący się nieprzerwanie od Syberii. Żyły tu wielkie ssaki stanowiące cel myśliwych. Była to więc wygodna droga, którą ludzie mogli przenikać do Nowego Świata, jeśli nie liczyć bariery lodowca na Alasce. Alaskański lodowiec otworzył przejście pod koniec plejstocenu umożliwiając łatwą wędrówkę sporych grup ludzi z Syberii.

Dostępne dzisiaj dane archeologiczne są niestety dość skromne i nie pokazują momentu przejścia ludzi z Azji do Ameryki. Jest to zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę że takie wędrówki z natury rzeczy musiały trwać relatywnie krótko, dawny pomost lądowy znajduje się dziś pod wodą, a przez Alaskę przesuwał się lodowiec, który łatwo mógł zniszczyć wszelkie ślady człowieka. Zabytki związane z wczesnymi Amerykanami pochodzą więc głównie z obszarów położonych daleko na południu w Meksyku i Ameryce Południowej, dokąd ludzie z pewnością dotarli nieco później. Przykładem jest brazylijskie stanowisko archeologiczne Pedra Furada datowane na ponad 30 tysięcy lat. Natomiast w rejonie Alaski jedne z najstarszych znanych dziś śladów pobytu człowieka pochodzą sprzed kilkunastu tysięcy lat i zostały odkryte w Jaskini Bluefish w północnej części Gór Richardsona. Obliczenia teoretyczne i obserwacje koczowników w XIX-XX wieku wskazują, że pojedyncza grupa jest w stanie przesuwać się o kilkanaście do kilkudziesięciu kilometrów rocznie. Do tego należy dodać naturalny proces rozdzielania się hord na mniejsze, z których każda musi przecież dysponować odpowiednio dużym terytorium z odpowiednią ilością zwierzyny, aby utrzymać się przy życiu. To ostatnie zjawisko dodatkowo przyspiesza rozprzestrzenianie się koczowników. Tak więc po kilku tysiącach lat człowiek, który wystartował na Alasce znalazł się w Brazylii. Oznacza to, że przejście ludzi z Syberii do Ameryki miało miejsce co najmniej 35 tysięcy lat temu, a najprawdopodobniej odbyło jeszcze wcześniej, ponieważ trudno sądzić, że zachowały się ślady akurat po najstarszych Amerykanach.

W niezmiernie długim czasie, jaki upłynął od przybycia pierwszych Amerykanów do wyprawy Kolumba Nowy Świat pozostawał we względnej izolacji za sprawą otaczających go dwóch oceanów, chociaż nieliczni żeglarze sporadycznie i zazwyczaj przypadkowo docierali do Ameryki. Niestety, tylko niewielka część z tych przedkolumbijskich odkrywców zapisała się w ludzkiej pamięci. Pozostały nikłe ślady materialne odkrywane przez archeologów i niejasne legendy stanowiące pożywkę dla historycznych spekulacji, a o wielu nie wiemy zgoła nic.

Według niektórych autorów już w drugim tysiącleciu p.n.e. mogło dojść do kontaktu z Nowym Światem, a to za sprawą żeglarzy kultury megalitycznej z rejonu Morza Śródziemnego. Zwolennicy tej tezy utrzymują, że wielkie, kamienne głowy rzeźbione przez Olmeków w południowym Meksyku są analogiczne do megalitów z północnej Afryki i Europy. Wskazują też, że twarze przedstawione na tych rzeźbach zdają się nosić cechy negroidalne - szerokie, grube wargi i spłaszczone nosy - a ludność kultury megalitów rzeczywiście była mieszana. Jeśli do tego dodać fakt, że ludy budujące megality były dobrymi żeglarzami i być może znały łodzie z bocznym pływakiem zdolne do pływania po morzu, teza o przepłynięciu Atlantyku wydaje się całkiem prawdopodobna. Rzecz w tym, że wszystkie rzekome dowody są jedynie domysłami. Co więcej, przebycie oceanu w otwartej łodzi jest możliwe, lecz trudne do wielokrotnego powtarzania, a ewentualna wymiana kulturalna między rejonem Morza Śródziemnego i południowym Meksykiem wymagałaby raczej systematycznych podróży w obie strony. Tymczasem żeglarze kultury megalitów ani też Olmekowie z całą pewnością nie dysponowali statkami oceanicznymi.

Regularne kontakty między Ameryką i innymi lądami już w czasach prehistorycznych było możliwe tylko na dalekiej północy w rejonie Cieśniny Beringa. Odległości między poszczególnymi wyspami oraz brzegami Azji i Ameryki są tam tak małe, że można je pokonywać nawet dość prymitywnymi łodziami. Nieprzypadkowo więc kultury Czukotki, Alaski, Kuryli i wybrzeży Kamczatki wykazują spore podobieństwa. Mimo to słaby rozwój żeglugi praktycznie wykluczał wyjście poza kontakty lokalne, a obszar wokół Cieśniny Beringa znajdował się tak daleko od wszelkich wyżej rozwiniętych kultur, że on sam był praktycznie izolowany. Nie mógł więc stanowić kanału służącego wymianie idei na większą skalę. Na dodatek trudne warunki klimatyczne tak dalece uniemożliwiały rozwój kulturowy, że ta część zamieszkanego świata jeszcze na początku XX wieku należała do najbardziej zacofanych rejonów planety.

Pierwszy udokumentowany i prawdopodobnie w jakimś zakresie regularny kontakt Nowego Świata z innymi lądami miał miejsce w pierwszym tysiącleciu p.n.e. Zachowane informacje nie pozostawiają wątpliwości, że Fenicjanie kilkakrotnie zdołali przepłynąć Atlantyk. Otóż w VI w. p.n.e. Grek Skylaks z Kariandy napisał, że fenickie statki napotkały za oceanem ogromne morze wodorostów. Również Fenicjanin Himilkon, który opisał swoją ekspedycję za Atlantyk, widział tam morze pełne wodorostów, między którymi przemykały podobno dziwaczne potwory. Himilkon odnotował przy tym, że ku ich zaskoczeniu wodorosty nie hamowały biegu statków. Fenickie opowieści o krainach po drugiej Morza Ciemności, jak nazywano czasem Atlantyk, zadziwiały ówczesnych mieszkańców krajów śródziemnomorskich a potem Europejczyków, lecz dla wielu stanowiły raczej przykład nieokiełznanej fantazji autorów. Trudno bowiem było uwierzyć, że na otwartym oceanie istnieje morze wodorostów, na okolicznych wyspach żyją ptaki gadające jak ludzie, a nadzy, miedzianoskórzy mieszkańcy tego kraju mają dziwne, czarne włosy przypominające końskie ogony i trzymają w ustach zwinięte w rurkę płonące liście. Nieco paradoksalnie, właśnie te szczegóły stały się potem najlepszym dowodem, że feniccy żeglarze rzeczywiście byli w Ameryce: Kolumb również napotkał Morze Sargassowe, nieznane Europejczykom papugi naśladujące ludzki głos i Indian palących tytoń.

Głównie w oparciu o informacje zebrane przez Fenicjan Platon pisał o wielkim lądzie za Atlantydą, a Rzymianie snuli opowieści o Wyspach Szczęśliwych (być może chodzi o Wyspy Kanaryjskie też przecież znane Fenicjanom). Tak więc ludzie antyku dobrze wiedzieli, że za oceanem jest inny kontynent, a jednak ta wiedza nie mogła się przełożyć na stałe kontakty. Wynika to zarówno ze stanu ówczesnej technologii, jak i z zaawansowania gospodarczego. Przebycie Atlantyku było co prawda możliwe w wykonaniu żeglarzy tak sprawnych jak Fenicjanie, lecz słabość ich statków i zależność od pogody czyniła taką podróż wyjątkowym i ogromnie ryzykownym wyczynem. Nie można było z dostatecznie dużą pewnością przewidzieć, że rejs zakończy się sukcesem. W dodatku nie istniała potrzeba systematycznego podejmowania takich wypraw, ponieważ bardzo długa podróż wykluczała przewożenie delikatnych towarów, jak choćby owoców czy żywności, lub wrażliwych roślin i zwierząt. Nie istnieje żaden dowód na to, że w starożytności jakikolwiek gatunek użytkowy przebył z człowiekiem Atlantyk z Europy do Nowego Świata lub w kierunku odwrotnym. Dopiero w XVI w. Europejczycy zapoznali się z kukurydzą, tytoniem, indykiem czy ziemniakiem, a koń, krowa i niektóre europejskie rośliny uprawne trafiły do Ameryki. Ewentualnie można było myśleć o sprowadzaniu metali, lecz ich wartość nie rekompensowała wysiłku i ryzyka związanego z żeglugą transatlantycką.

Co ciekawe, odkrywanie drugiej strony oceanu mogło odbywać się również od strony amerykańskiej: rzymski autor Pomponius Mela zapisał informację o podróży w przeciwnym kierunku. Doniósł on o przypadkowym odkryciu Europy przez amerykańskich Indian. Stało się to w roku 62 p.n.e., kiedy do wybrzeży Germanii przybiła drewniana łódź z kilkoma nagimi ludźmi o prostych czarnych włosach i miedzianej skórze. Historia milczy o dalszych losach nieszczęśników zagnanych do Europy przez burzę, wiatry i morskie prądy. Wypadek ten wskazuje jednak, że sporadyczne podróże przez ocean zdarzały się w obie strony, ale aż do końca XV w. nie przekształciły się w stałe kontakty.

Na przykład około roku 150 n.e. grecki historyk Pauzaniasz nie ma wątpliwości, że za Atlantykiem znajduje się wielki kontynent i nawet prawidłowo opisuje jego mieszkańców. Nikt jednak nie widzi sensu ani możliwości odwiedzania tego lądu. Wiedzę tę przejmą potem Arabowie i Berberowie z północnej Afryki i w VIII-IX w. będą opowiadać o kontynencie Saale, gdzie ludzie chodzą ubrani jedynie w liściaste i trawiaste spódnice, mężczyźni nie mają zarostu na twarzy i powszechnie panuje zwyczaj trzymania w ustach płonących liści pewnej rośliny. Prawdopodobnie Kolumb także znał te opowieści, ponieważ żeglował wielokrotnie po całym Morzu Śródziemnym i odwiedzał wybrzeża Afryki.

Zresztą nie tylko Kolumb interesował się tajemniczym zaatlantyckim kontynentem. Już w roku 1312 czarnoskóry malijski arystokrata Abu Bekr wyruszył na ocean, aby odnaleźć drogę do owej krainy. Niestety, ani on ani nikt z tej ekspedycji nie powrócił; prawdopodobnie zginęli więc na Atlantyku, lub może pozostali w Ameryce. Tym samym pokazali, że stała komunikacja przez ocean nie była wtedy możliwa.

Odrębne zagadnienie stanowią kontakty Ameryki z Dalekim Wschodem. Co prawda Pacyfik jest jeszcze większy od Atlantyku, ale od Japonii do Kalifornii rozciąga się ogromny łuk wysp i płynie tam silny prąd morski. Jest więc niemal pewne, że pojedynczy rybacy i kupcy lub po prostu poszukiwacze przygód czasem docierali do Ameryki od strony Pacyfiku. Aby to potwierdzić, badacze doszukują się podobnych elementów w kulturze Indian z Kolumbii Brytyjskiej, na przykład Haida, oraz w kulturach Japonii i kontynentalnych wybrzeży Azji. Kontakty te nigdy jednak nie zaowocowały ustaleniem szlaków i regularnego handlu. Pozostały jedynie na poziomie sporadycznych, przypadkowych wyczynów, o których opowiadają potem legendy.

Na przykład w roku 219 p.n.e. chińska ekspedycja poszukiwała na Pacyfiku legendarnych taoistycznych wysp szczęścia i wiecznego życia zwanych P’ung-lai, które miały znajdować się gdzieś za wielkim oceanem. Flota powróciła wtedy z niczym, bardzo rozczarowując cesarza pragnącego nieśmiertelności, a w zamian w Chinach powstały cesarskie ogrody naśladujące wyobrażenia rajskich wysp.

Natomiast w latach 458-459 mnich Hui-szen wypłynął z Chin na Pacyfik, aby szerzyć buddyzm i za oceanem odkrył wielki ląd Fu Sang. Nie ma właściwie wątpliwości, że chodzi o Amerykę, lecz znów nikt, łącznie z buddyjskimi misjonarzami, nie zdołał wykorzystać praktycznie tego odkrycia. Jedynym śladem owych podróży są zarysy wybrzeży amerykańskich sporadycznie pojawiające się na niektórych chińskich i koreańskich mapach z XIII i XIV w.

Kolejnym obszarem, gdzie czasem dochodziło do zetknięcia się ludów Ameryki z mieszkańcami innych części świata był południowy Pacyfik, chociaż, wbrew tezom głoszonym niegdyś przez norweskiego uczonego i podróżnika Thora Heyerdahla, Ameryka nie została zaludniona przez ludność polinezyjską. Cywilizacje andyjskie posługiwały się lekkimi tratwami, zazwyczaj budowanymi z balsy, na których można było pływać wzdłuż amerykańskich wybrzeży w celach handlowych. Czasem jednak zdarzały się wyprawy na zachód na otwarty ocean. Jest więc prawdopodobne, że peruwiańscy żeglarze mogli kiedyś odwiedzić Wyspę Wielkanocną i inne części Polinezji. Techniczną wykonalność takiej wyprawy wykazał Heyerdahl, kiedy w roku 1947 na tratwie Kon-tiki zbudowanej według inkaskich wzorców dotarł z Peru aż do środkowego Pacyfiku. Nie oznacza to oczywiście, że Wyspa Wielkanocna czy jakakolwiek inna wyspa na Pacyfiku była kolonią Inków.

Wiadomo jednak, że w XV w. inkaski następca tronu Tupac Yupanqui zorganizował ekspedycję badawczą na Pacyfik. Jego flotylla wypłynęła z portu Manta i dotarła do Polinezji. Po zwiedzeniu kilku wysp i wymianie darów z miejscową ludnością wyprawa szczęśliwie powróciła do ojczyzny. Jej opis zachował się w pamięci Inków, a wśród Polinezyjczyków opowiadano potem legendy o wizycie półbogów przybyłych ze wschodu. Zabrakło jednak motywacji ekonomicznej, aby podobne wyprawy organizować częściej. Polinezja nie miała niczego do zaoferowania Inkom, nie było więc czym handlować. Ze względu na ogromne odległości nie wchodził w grę również podbój. Podróż Tupac Yupanqui pozostała więc raczej wyczynem sportowym i dowodem jego zainteresowań geografią.

Z drugiej zaś strony polinezyjscy żeglarze z Markizów prawdopodobnie dotarli do wybrzeży Ameryki Południowej już na początku drugiego tysiąclecia n.e., o czym mówi ich ustna tradycja. I po raz kolejny śmiała ekspedycja pozostała tylko odosobnionym wyczynem.

Najbardziej obiecującym miejscem kontaktów Nowego Świata z innymi lądami okazał się północny Atlantyk. Obszar ten spełniał kilka wymogów koniecznych dla zawiązania trwalszych relacji międzykontynentalnych. Odległości między Wyspami Brytyjskimi, Skandynawią, Islandią i Grenlandią są wystarczająco małe, by można było je pokonać nawet w dość prymitywnych łodziach. Ocean jest tu usiany szeregiem niewielkich wysp, które mogły służyć jako punkty orientacyjne, kolejne przystanki w podróży i miejsca schronienia. Taką rolę pełniły Orkady, Szetlandy i Wyspy Owcze, a nawet skała Rockall na północny-zachód od Irlandii oraz wulkaniczna wyspa Jan Mayen. Poza tym ta część Atlantyku sąsiaduje z ośrodkami zaawansowanej technologii w Europie, gdzie powstały statki odpowiednie do pływania po otwartym oceanie. Należy też wspomnieć o rozwoju ekonomicznym: handel, piractwo, hodowla i rolnictwo popychały Europejczyków do poszukiwania nowych terytoriów, a względna łatwość podróży przez ocean stosunkowo wcześnie zaprowadziła europejskich żeglarzy na zachodnie wybrzeża Atlantyku. I wreszcie niebagatelnym czynnikiem sprzyjającym podróżom była religia: chrześcijańscy misjonarze szukali nowych ludów do nawrócenia i nowych miejsc do medytacji.

Właśnie religijne motywy stały za podróżami celtyckiego mnicha św. Brandana. W latach 545-550 i podobno jeszcze raz w roku 551 wypłynął on na Atlantyk używając typowej dla Irlandii otwartej łodzi z odpowiednio spreparowanych skór. Brandan szukał nowych krain, gdzie mógłby w spokoju oddać się czczeniu Boga, lub nawrócić pogan na chrześcijaństwo. Po jego podróży pozostała opowieść, w której znalazły się szczegółowe opisy napotkanych wysp i odległości wyrażone czasem żeglugi. Przez wieki uważano je za na poły fantastyczne, lecz w latach 1976-1977 Brytyjczyk Tim Sverin w skórzanej łodzi Brendan popłynął śladami św. Brandana (Irlandia-Hebrydy-Wyspy Owcze-Islandia-Grenlandia-Nowa Fundlandia) i w całej rozciągłości potwierdził relację mnicha.

Tak więc w ciągu VI-VIII w. Celtowie osiedlają się na Islandii, a potem na wybrzeżach Ameryki, prawdopodobnie w Nowej Fundlandii. Ich śladem ruszą później Normanowie ze Skandynawii zwani wikingami - morscy rabusie a po trosze kupcy i rolnicy. W trakcie swoich wypraw Normanowie opanowali Islandię i południowe wybrzeża Grenlandii, a w roku 982 Ari Marsson z Islandii dopływa do Ameryki Północnej i znajduje tam celtycką osadę nazwaną przez niego Hvitramannaland. W ślad za Marssonem kolejne łodzie wikingów penetrowały wybrzeża Ameryki. Wymienić tu należy takie postacie jak Bjarni Herjulfsson, Leif Eiriksson (w Reykjaviku stoi jego pomnik jako odkrywcy Ameryki), Thorvald Eiriksson, Thorstein Eiriksson, Thorfinn Thordarsson (Karlsefni), Freydis, Helgi i Finnbogi. Na Nowej Fundlandii powstają osiedla wikingów, a kolejne ekspedycje wnikają rzekami w głąb lądu i, jak chcą niektórzy, docierają być może aż do Zatoki Meksykańskiej.

Prawdopodobnie z epoką wypraw Celtów i Normanów należy łączyć indiańskie opowieści o białoskórych, brodatych bogach, którzy na skrzydlatych łodziach mieli niegdyś przybyć zza oceanu. Mit o takich właśnie bóstwach Quetzalcoatlu w Meksyku i Viracochy u Inków stał się jednym z czynników decydujących o klęsce cywilizacji prekolumbijskich w starciu z Hiszpanami. Indianie widzieli bowiem w Hiszpanach wysłanników bogów, którzy niegdyś odwiedzili ich przodków i odpłynęli, a w XVI w. znów powrócili.

Co ciekawe, trasa przez Atlantyk otwarta przez Celtów i Normanów przetrwała aż do czasów Kolumba, choć przeżywała okresy rozkwitu i upadku. Walijska kronika opisuje na przykład wyprawę księcia Madoca na kontynent za Atlantykiem w roku 1170, a zapiski rozsiane po całej północnej Europie potwierdzają, że z Ameryki regularnie importowano kły morsów, zęby narwali (uznawane za rogi mitycznych jednorożców), skóry i tłuszcz. Załamanie tych kontaktów nastąpiło po pogorszeniu się klimatu w XIII-XIV w. Ochłodzenie na całej północnej półkuli przedłużyło wtedy okres, gdy morza są zamarznięte i zniszczyło rolnictwo wikingów. Wyprawy za Atlantyk stawały się coraz trudniejsze i bardziej ryzykowne, czego nie rekompensowały zyski z handlu. Na domiar złego wojny w Norwegii osłabiły zainteresowanie Skandynawów podróżami za ocean. Ostateczny cios osadom wikingów na Grenlandii na początku XV w. zadali Eskimosi, którzy lepiej dawali sobie radę z polarnym klimatem. Tym sposobem prekolumbijskie kolonie Europejczyków w Ameryce stopniowo odeszły w niebyt.

Mimo to w XV w. wielorybnicy baskijscy, prawdopodobnie korzystając z doświadczeń Normanów, nadal pływali do Nowej Fundlandii, skąd przywozili głównie tran. Co ciekawe, wyprawy te odbywały się w tym samym czasie, gdy Kolumb prosił kolejne dwory europejskie o sfinansowanie swojej ekspedycji za Atlantyk.

Natomiast w latach osiemdziesiątych XV w. żeglarze z Bristolu dotarli do lądu za Atlantykiem. Nazwali go Ysle of Brasil, czym nawiązali do legendarnych Wysp Szczęśliwych, wśród których jedna zwała się Brazylią (stąd późniejsza nazwa kraju w Ameryce Południowej).

Istnieje też legenda o hiszpańskim żeglarzu imieniem Alonso Sanchez de Huelva, który miał podobno około roku 1481 osiągnąć Wielkie Antyle, lecz w drodze powrotnej rozbił się na Maderze i umarł z wyczerpania. Niektórzy snują przypuszczenia, że przed śmiercią Huelva mógł przekazać Kolumbowi informacje o lądach za Atlantykiem, a może nawet mapę, co miałoby wyjaśniać, dlaczego Admirał w kolejnych rejsach trzymał się rzekomo zawsze tego samego rejonu Nowego Świata. W każdym razie, w czasach Kolumba europejscy żeglarze doskonale zdawali sobie sprawę z istnienia kilku lądów na północnym Atlantyku, a część z nich systematycznie odwiedzali. Wskazuje to wyraźnie, że Genueńczyk szukał czegoś zupełnie innego. Odróżniał znane już wybrzeża Nowej Fundlandii i Grenlandii od ziem, do których chciał dotrzeć.

Kolumb był osobą nietuzinkową. Zrażał ludzi swoją niepohamowaną dumą i ambicją, a zarazem zadziwiał jako znakomity żeglarz. Jego rodzinne korzenie sięgają nawróconych na chrześcijaństwo żydów, a jednocześnie był mistykiem, który głęboko wierzył, że znalezienie morskiej drogi do Azji i nawrócenie pogańskich azjatyckich ludów przyspieszy zapowiedziane tysiącletnie Królestwo Chrystusa na ziemi, które miało poprzedzać koniec świata i ostateczne zwycięstwo nieba nad piekłem, o czym mówi Apokalipsa. Nieprzypadkowo w roku 1504 Kolumb napisze, że odkrycia dokonał nie dzięki matematyce i umiejętności nawigacji, lecz był to cud rzekomo zapowiedziany przez biblijnego Jozjasza. Czuł się narzędziem w ręku sił wyższych, a jego upór wynikał zarówno z pobudek ambicjonalnych i chęci zysku, jak też z przyczyn religijnych. Chciał bowiem dotrzeć do legendarnego Królestwa Księdza Jana, o którym od dawna krążyły tajemnicze opowieści. Marco Polo twierdził na przykład, że chrześcijanie żyli na północ od Chin. Kolumb sądził, że owi chrześcijanie to właśnie monarchia Księdza Jana. Było w tym ziarno prawdy, ponieważ w Chinach i Mongolii rzeczywiście istniała duża społeczność nestoriańska, która zanikła dopiero ok. XIII-XIV w.

W każdym razie Kolumb nie dążył do odkrycia nowych lądów, bo doskonale wiedział (a raczej sądził, że wie), dokąd chce płynąć: jego celem były Indie i Chiny, kraje dobrze już znane, aczkolwiek odległe. Wyspy na północnym Atlantyku nie przypominały zaś wymarzonej Azji i dlatego wybierał kurs bardziej na południe, gdzie, jak wierzył, Atlantyk przechodzi w ocean oblewający Azję.

Dlatego też nazwał mieszkańców Ameryki Indianami, ponieważ uznał ich za mieszkańców Indii (świadczy o tym jego list do władców Hiszpanii). Mimo to podczas kolejnej wyprawy kazał swojej załodze przysięgać pod groźbą chłosty, że ląd, który widzą za burtą to Indie. Najwyraźniej sam zaczynał już mieć wątpliwości, ponieważ inni podróżnicy odkrywali wybrzeża Brazylii w Ameryce Południowej.

Otóż w latach 1499/1500 hiszpańscy żeglarze V. Pinzon i D. de Lepe poszukujący złota i niewolników zwiedzili północne wybrzeża nowego lądu aż do ujścia rzeki São Francisco. W delcie Amazonki Pinzon próbował łapać niewolników, lecz zaciekły opór Indian i śmierć 11 marynarzy zmusiły go do rezygnacji. Natomiast rok później zmierzający do Indii Portugalczyk P. A. Cabral, aby uniknąć przeciwnego prądu, popłynął niemal środkiem Atlantyku, lecz wiatry i prądy zepchnęły go daleko na zachód, gdzie przypadkowo odkrył ląd nazwany Santa Cruz (= święty krzyż) w okolicy zatoki Bahia de Todos Os Santos (późniejsza Bahia). Portugalczycy ogłosili, że Santa Cruz jest wyspą, chociaż znali już dane zebrane przez Pinzona i Lepego. Chcieli zachować nowy kontynent dla siebie.

Wciąż jednak nikt nie łączył tych odkryć z lądami odnalezionymi przez Kolumba, a uparty Admirał nadal twierdził, że odnalazł drogę do Indii a nie nowy ląd. Trudno było mu zrezygnować z idei, która stanowiła motor napędzający całe jego życie. Tak więc w pierwszych latach XVI w. Europejczycy uważali, że za północnym Atlantykiem znajdują się ziemie odkryte niegdyś przez Normanów. Na południe od nich leżą wybrzeża Indii odnalezione przez Kolumba, a jeszcze dalej na południu zupełnie nowy, wcześniej nieznany kontynent odkryty przez Hiszpanów i Portugalczyków.

Tak właśnie myślał Niemiec Martin Waldseemüller (podpisuje się Hylacomylus), kiedy publikował listy Włocha Ameriga Vespucciego (Cosmographiae introductio, 1507) o nowym lądzie przez Portugalczyków zwanym Santa Cruz, a przez Hiszpanów Krajem Papug. Vespucci był uczestnikiem kilku wypraw za Atlantyk i według jego barwnych opowieści miał dotrzeć daleko na południe aż na zimne wody w pobliżu Antarktyki, chociaż wielu badaczy i jemu współczesnych poddawało w wątpliwość te rewelacje, przypisując autorowi (zapewne nie bez kozery) spore tendencje do fantazjowania. Wielki ląd za południowym Atlantykiem Vespucci określił jako Nowy Świat, lecz Waldseemüller nazwał go Ameryką na cześć Ameriga Vespucciego. Kontynent ten był wyraźnie odrębny od Japonii, Chin i Indii, które przez niektórych ówczesnych geografów nadal były rysowane za wyspami opisanymi przez Kolumba (mapy J. Ruyscha z 1508 r. i Johanna Schönnera z 1515 r.).

Odkrycia następowały jednak bardzo szybko i już w roku 1512 polski kartograf Jan ze Stobnicy opublikował mapę, na której za Atlantykiem znajdują się dwa nowe kontynenty połączone wąskim przesmykiem blokującym drogę na zachód w stronę Azji. Jego pogląd potwierdzi ostatecznie włoski żeglarz w służbie francuskiej Giovanni Verazzano, kiedy w roku 1524 poprowadzi ekspedycję, która udowodni istnienie kontynentu Ameryki Północnej. Koncepcja Kolumba ostatecznie została więc pogrzebana około 30 lat po jego pierwszej wyprawie. Zatem nieprzypadkowo nazwa Ameryki wymyślona przez Waldseemüllera została rozciągnięta na oba kontynenty, a żadnego z nich nie nazwano Kolumbią. Wszak Kolumb do końca życia upierał się, że odkrył jedynie drogę do Indii. Mimo to wyprawa Kolumba zaczęła nową epokę w dziejach półkuli zachodniej i całej planety. Kolumb doprowadził do ustalenia regularnej komunikacji między Europą i Ameryką, a w konsekwencji do kolonizacji Nowego Świata i związania go z innymi kontynentami.

Wcześniejszym odkrywcom Ameryki nie udało się to z powodu słabego rozwoju techniki. Poza tym nie istniały wcześniej państwa zainteresowane ekspansją kolonialną, ponieważ feudałowie dążyli raczej do zdobycia nowych terenów uprawnych niż do rozwoju zamorskiego handlu. Kolumb żył akurat w epoce, kiedy część szlachty, zwłaszcza tej zubożałej lub bezrobotnej po wygnaniu muzułmanów z Hiszpanii, oraz kupcy poszukiwali nowych metod bogacenia się. Nieprzypadkowo więc wyprawę Genueńczyka sfinansowali kupcy z rodu Pinzon oraz królowa Izabella, która pożyczyła pieniądze od Jakuba Fuggera, niemieckiego przedsiębiorcy czerpiącego zyski między innymi z kopalni złota w Złotym Stoku na Dolnym Śląsku.

Jak się zdaje, efektywne odkrycie kontynentu za Atlantykiem nie było możliwe wcześniej, o czym dobitnie świadczą losy odkryć dokonanych przed Kolumbem, które pozostały zaledwie odosobnionymi wyczynami o charakterze raczej sportowym i ciekawostkowym. Z drugiej strony odkrycie to musiało zdarzyć się gdzieś na przełomie XV i XVI w., ponieważ wynikało ono z zaawansowania technicznego i sytuacji społeczno-gospodarczej w ówczesnej Europie. Natomiast indywidualne cechy Kolumba i jego sponsorów oraz polityczna sytuacja na Półwyspie Iberyjskim zdecydowały, że stało się to akurat w roku 1492.

Jakże często słyszymy, że gdyby nie było europejskiego średniowiecza, to... i tu zaczyna się obszar swobodnego działania fantazji. Jedni głoszą, że w XX wieku bez balastu średniowiecza mieszkalibyśmy już może na Księżycu i planetach Układu Słonecznego. Według innych, chyba nieco mniej zainteresowanych kolonizacją, nasza wiedza i technika pozwalałyby ludzkości korzystać z praktycznie nieograniczonych źródeł energii, a nasze osobnicze życie trwałoby nawet kilkaset lat. I tak dalej i dalej możemy swobodnie kontynuować ten swoisty koncert życzeń bez obawy, że ktoś udowodni nam coś zupełnie innego i narazi nas na śmieszność. No bo jak wykazać, że nie mamy racji, skoro wszystko i tak obraca się w sferze przypuszczeń i domniemań? Tymczasem zestawienie faktów związanych z odkrywaniem Nowego Świata pokazuje wyraźnie, że samo dotarcie do Ameryki nie wystarczało, ponieważ trzeba było ustanowić stałe relacje gospodarcze poprzez gigantyczną szerokość oceanów, a to wynikało z rozwoju techniki, ekonomii i sytuacji politycznej.