List Kolumba, o czym decyduje klimat, rozkład lądów, gór i pustyń, niesprawiedliwość dziejowa, zwycięstwo liczniejszych

...Na wszystkich tych wyspach nie masz między szczepami żadnej różnicy ani w twarzy, ani w obyczajach, ani w mowie: owszem wszyscy się wzajemnie rozumieją. Okoliczność ta jest bardzo użyteczna ku temu, czego – jak sądzę – Najjaśniejszy Król nasz przedewszystkiem pragnie, t.j. ku nawróceniu ich na świętą wiarę chrześcijańską, do czego, o ile wyrozumieć mogłem, bardzo są chętni i skłonni. (...) Przyrzekam, że Królestwu naszym Niezwyciężonym – wsparty małą ich pomocą – tyle dam złota, ile go będą potrzebowali, tyle kadzideł, bawełny, gumy (która jedynie na wyspie Chios się znajdowała), tyle drzewa aloesowego, tylu niewolników, ilu Ich Królewska Mość zechce zażądać; również dostarczę rebarbaru i innych korzeni, które – jak sądzę – ci, których we wspomnianej twierdzy twierdzy pozostawiłem, już znaleźli albo znajdą. (...) Król tedy i Królowa, książęta i ich królestwo szczęśliwe i wszystkie inne kraje chrześcijańskie niechaj dziękują Zbawicielowi, Panu naszemu Jezusowi Chrystusowi, że raczył nas obdarzyć tak wielkim zwycięstwem i dobrodziejstwem, niechaj urządzają procesye i odprawiają uroczyste nabożeństwa a świątynie niechaj świetnemi zdobią wieńcami.”

Tak Krzysztof Kolumb w liście do władców Hiszpanii pisał o odkryciu nowego lądu za Atlantykiem (tu przytoczono fragmenty polskiego tłumaczenia z jubileuszowego wydania „Listu” w Poznaniu w roku 1892, czterysta lat po tym wyczynie). Dzięki Kolumbowi Europejczycy mogli zacząć podbój Nowego Świata. Zastanówmy się, dlaczego właściwie doszło do tego podboju. Nie chodzi o to, co spowodowało samą wyprawę Genueńczyka ani też czemu to on, a nie na przykład któryś z Portugalczyków popłynął na zachód. Spróbujmy poszukać przyczyn jeszcze głębszych, aby odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Europa zdobyła Amerykę a nie na odwrót? I oto poszukując odpowiedzi ze zdziwieniem odkrywamy, że jej korzenie sięgają kilku milionów lat wstecz i obejmują najbardziej podstawowe mechanizmy rozwoju ludzkości...

Przyjmuje się, że człowiek rozumny ukształtował się na terenie Afryki i że z tego właśnie kontynentu dokonano zaludnienia Bliskiego Wschodu a potem południowej Eurazji aż po Jawę. Warto zwrócić uwagę na tropikalny klimat panujący w najstarszej kolebce człowieka i na ograniczenie tej pierwszej fali ekspansji wyłącznie do klimatu gorącego. Pojawiają się dwie równolegle funkcjonujące grupy praludzi, Homo ergaster w Afryce i zachodniej Eurazji aż po Himalaje oraz Homo erectus zamieszkujący Azję Wschodnią. Możemy przypuszczać, że brak ochrony przed zimnem w postaci odzieży oraz domostw był barierą wręcz nie do pokonania. Hordy zbieraczy i myśliwych mogły więc tylko latem zapuszczać się w głąb stref chłodniejszych i w poszukiwaniu żywności docierały aż do środkowej Europy czy północnych Chin, ale na zimę musiały wracać na obszary cieplejsze. Jeśli ten tok rozumowania jest prawidłowy, mamy do czynienia z sezonowymi migracjami; przynajmniej na krawędziach ówczesnej ekumeny (obszaru zamieszkanego).

Znacznie łatwiejsze pod względem klimatycznym okazały się południowe obrzeża świata zaludnionego podlegające wpływom strefy równikowej. Tam co prawda przeszkodą były morza, ale w Indonezji cieśniny oddzielające poszczególne wyspy rzadko przekraczały zasięg wzroku. Pamiętajmy, że mówimy o plejstoceńskim obniżeniu poziomu wszechoceanu spowodowanym przez związanie wody w ogromnych lodowcach, kiedy większa część szelfu znajdowała się ponad falami. To oznaczało powiększenie lądów i zwężenie cieśnin, a przez to ułatwioną komunikację między Indochinami i wspólnym wtedy kontynentem Australii-Nowej Gwinei. Do Australii człowiek przybył z pewnością ponad 100 tysięcy lat temu a nie tylko 40, jak tego chciały starsze hipotezy. Świadczą o tym ślady obozowisk odkryte na wyżynie Kimberley. I nie jest to fakt bez znaczenia, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w tak odległej epoce w Indochinach prawdopodobnie żył tylko praczłowiek z kręgu Homo erectus. A zatem to on musiał tak wcześnie wynaleźć pierwsze tratwy lub proste łodzie zdolne do przepłynięcia wąskich cieśnin między Timorem i Australią, tym samym zadając kłam naszej opinii o jego domniemanym prymitywizmie. Nawiasem mówiąc byłoby to w ogóle pierwsze, aczkolwiek pośrednie, świadectwo używania tratw czy łodzi. W każdym razie, kiedy tysiące lat później Australię odkrywa dla siebie człowiek nowoczesny, przybywa na kontynent już przynajmniej częściowo zaludniony. Może dalekim tego echem są rozpowszechnione wśród Aborygenów legendy o odrażających, groźnych karłach, które tu podobno znaleźli pierwsi ludzie i z którymi musieli sobie poradzić? Oczywiście w toku kolejnych, często bardzo okrutnych, walk owe karły przepędzono i ostatecznie wybito.

Jednak dalsze zasiedlanie planety właściwie zatrzymało się na następnych kilkadziesiąt tysięcy lat. Spowodowane to było głównie przez chłodny klimat w północnej i środkowej Eurazji blokujący również dostęp do Ameryki poprzez Czukotkę i Alaskę. Tak więc prawdziwa ekspansja, już na etapie Homo sapiens, rozpoczyna się dopiero około 50 tysięcy lat temu, kiedy nasi afrykańscy praszczurowie zajmują Europę i po raz pierwszy północną, zimną część Eurazji, a z Syberii przedostają się na Alaskę. Wiąże się to prawdopodobnie z wynalazkiem odzieży oraz umiejętnością budowania szałasów, lub ziemianek pozwalających przetrwać okresy chłodniejsze. Oczywiście nie można wykluczyć, że również inne naczelne (małpy) przedostawały się na obszary chłodne, a nawet potrafiły się tam utrzymać: przecież w Japonii małpy sypiają wprost w śniegu, a gęste i długie futro skutecznie chroni je od chłodu. Jednak żadna z nich nie wytworzyła strategii takiego zabezpieczenia się przez zimnem, aby w tych trudnych warunkach móc rozwijać kulturę. Wewnątrz szałasu albo ziemianki nawet zimą można obrabiać przedmioty i tworzyć sztukę.

Migrację człowieka do Ameryki tradycyjnie nastawieni archeologowie umieszczają 12-20 tysięcy lat przez naszą erą uznając, że wcześniej było to absolutnie niemożliwe ze względu na alaskański lądolód zamykający wtedy drogę. A przecież znane są amerykańskie stanowiska człowieka liczące ponad 30 tysięcy lat jak choćby dobrze udokumentowana sekwencja kolejnych obozów w Pedra Furada (Brazylia od 32 do 17 tysięcy lat temu) czy bogate obozowiska El Cedral w Meksyku (ok. 30 do 20 tysięcy lat temu). Ci ludzie musieli dotrzeć do Ameryki znacznie wcześniej. Wyobraźmy sobie, jak zdołali przejść zimne stepy Beringii (lądu łączącego wtedy Czukotkę i Alaskę) i ominąć lądolód, aby wydostać się wreszcie na szerokie równiny Ameryki Północnej, też zresztą niezbyt ciepłe. Prawdopodobnie tę zwycięską walkę z klimatem stoczono dopiero wtedy, gdy oprócz odzieży i szałasu znano już broń zapewniającą bardzo skuteczne łowy na większe zwierzęta. Oparcie się na myślistwie i zwiększona mięsożerność to była cena za ekspansję na obszary chłodne.

Ale i później klimat był potężnym czynnikiem kształtującym ludzką historię. Wszystkie najstarsze centra rolnictwa i hodowli są przecież ściśle związane z klimatem zdecydowanie ciepłym. Żyzny Półksiężyc między południową Anatolią, Syrią i Mezopotamią, Etiopia, afrykański Sahel i rejon Nigru, Chiny, Nowa Gwinea, wschodnia część Ameryki Północnej, Ameryka Środkowa, Andy i Amazonia a w drugiej kolejności północne Indie i zachodnia Europa to obszary, gdzie rozwinęły się pierwsze w dziejach ośrodki rolnicze. Dlaczego właśnie tam? Wiemy już, że jednym z najważniejszych czynników był klimat, ale równie pouczające dla zrozumienia tego procesu wydaje się zestawienie gatunków nadających się do udomowienia w poszczególnych rejonach świata. Na przykład liczba dzikich traw wielkonasiennych czyli potencjalnych zbóż przekracza aż 30 w strefie śródziemnomorskiej, w obu Amerykach łącznie wynosi znacznie mniej bo tylko 11, w Azji Wschodniej zaledwie 6, w subsaharyjskiej Afryce 4, a w Australii jedynie 2. Nie dziwmy się więc, że to Żyzny Półksiężyc wraz północną Afryką stał się najbogatszym rolniczym obszarem prehistorii i starożytności oraz że właśnie tam udały się eksperymenty z uprawą pszenicy, jęczmienia, grochu, soczewicy czy lnu. Na dodatek z Bliskiego Wschodu pochodzą kozy, owce, wielbłąd i osioł, a także udomowiono tu lokalne odmiany bydła i świni, a wreszcie z pobliskich stepów zapożyczono konia. Jedyną konkurencją dla Bliskiego Wschodu mogła być Azja Wschodnia, ale nie dysponowała aż takim potencjałem biologicznym. Natomiast obie Ameryki i Australia praktycznie przegrały wyścig już na starcie nie dysponując ani szerokim pasem ciepłych klimatów, ani dużą liczbą gatunków nadających się do udomowienia (w Ameryce kukurydza, ziemniak, fasola, lama, świnka morska, indyk). Równie beznadziejnie wyglądała sytuacja subsaharyjskiej Afryki z licznymi, co prawda, gatunkami dużych zwierząt, ale nieodpowiednimi dla celów hodowlanych ze względu na ich agresywność (bawół), nadmierną ruchliwość, nerwowość i niechęć do rozmnażania w niewoli (na przykład antylopy). Dopiero ludy Bantu dysponujące bydłem zapożyczonym z północnej Afryki rozpowszechniły hodowlę krów na całym kontynencie. W dodatku rodzima flora afrykańska też nie dostarczała gatunków dostatecznie wydajnych i łatwych w uprawie, co widać najlepiej w XIX i XX wieku, kiedy kolonizatorzy wyposażeni w nowoczesną naukę i technikę próbowali spożytkować niektóre miejscowe gatunki. Wszystkie próby zakończyły się fiaskiem namacalnie ukazując trudności, z jakimi zetknęli się starożytni Afrykańczycy. Była to zarazem wskazówka, że mieszkańcy Afryki wcale nie byli mniej inteligentni i zdolni, co często starali się wykazać biali najeźdźcy, lecz po prostu nie dysponowali odpowiednimi warunkami przyrodniczymi, aby wykorzystać swoje potencjalne zdolności.

Następnym czynnikiem kształtującym nasze losy są możliwości komunikacyjne w oczywisty sposób zależne od ukształtowania terenu. Warto zauważyć, że Eurazja, mimo ogromnych rozmiarów, stanowi praktycznie jeden system ściśle ze sobą powiązanych kultur rolniczych od Europy, poprzez Bliski Wschód, Iran, Indie oraz Azję Środkową aż do Chin, Japonii i Indonezji. Brak nieprzebytych barier, obfitość dróg lądowych i morskich a zwłaszcza równoleżnikowe wydłużenie kontynentu zgodnie z układem stref klimatycznych ciągnących się od Gibraltaru do Tokio sprzyjają szybkiej wymianie doświadczeń i wynalazków. Nieprzypadkowo na kulturę europejską składają się fenicki alfabet, chrześcijaństwo z Izraela, papier, druk i proch z Chin, szyta książka z krajów arabskich... Zresztą kolejne przykłady zapożyczeń można mnożyć niemal bez końca tym bardziej wspierając tezę o ścisłej współpracy i wzajemnej wymianie między poszczególnymi kulturami Starego Świata. Tymczasem w wydłużonym południkowo Nowym Świecie poszczególne strefy klimatyczne zajmują wąskie pasy lądu, czego rezultatem jest bardzo utrudniona wymiana osiągnięć między indiańskimi cywilizacjami przebiegająca w poprzek stref klimatycznych. Na przykład Kultura Kopców rozwijająca się nad Ohio potrzebowała aż kilku tysięcy lat, aby przystosować do swoich potrzeb kukurydzę pochodzącą z Meksyku, a peruwiańskie ziemniaki i lamy nigdy nie dotarły do Mezoameryki. Południkowe wydłużenie lądów wraz z uboższą przyrodą i względną izolacją Nowego Świata tłumaczy, dlaczego w XVI wieku Ameryka była tak zacofana w stosunku do konkwistadorów i kolonizatorów przybywających z Europy.

Kolejnym elementem o kapitalnym znaczeniu dla rozwoju cywilizacyjnego jest liczba ludności. Spójrzmy na dane historyczne, aby przekonać się o słuszności tego twierdzenia. W pierwszym tysiącleciu przed naszą erą najwyżej rozwinięte i najbogatsze rejony planety to Egipt zamieszkany przez około 1/14 (7 milionów) ludności świata, Babilonia - 1/20 (5 milionów) i Chiny o podobnej liczbie mieszkańców. W V wieku p.n.e. ogromne znaczenie zdobywa Persja, a na podległych jej terenach mieszka wtedy około 16 milionów ludzi. Zbliżone dane demograficzne odnoszą się też do Chin, które są zarazem drugim potężnym centrum kulturotwórczym w połowie 1. tysiąclecia p.n.e. Podobnie jest w I-II wieku naszej ery, kiedy świat trwa w zawieszeniu pomiędzy dwoma biegunami cywilizacyjnymi: Rzymem z 55-80 milionami mieszkańców oraz Chinami, gdzie żyło około 60 milionów. Łącznie obie te potęgi obejmowały połowę ówczesnej ludności świata i nieprzypadkowo to one nadawały ton w nauce, technice, filozofii czy sztuce. Wydaje się zatem, że liczba ludzi w oczywisty sposób zależy od zasobów środowiska oraz rozwoju gospodarki, a jednocześnie więcej ludzi oznacza zwiększoną liczbę eksperymentów i szybszy gospodarczy rozwój. Na poparcie tej tezy można jeszcze przytoczyć szacunkowe dane demograficzne z czasów nowszych. Około roku 1000 n.e. Azję zamieszkiwało 60% ludności świata i właśnie tam znajdował się motor postępu w Chinach, krajach arabskich, Persji i Indiach. W tym czasie Europa i Afryka obejmujące każda tylko po nieco więcej niż 10% całej ludzkiej populacji oraz Ameryka z kilkoma procentami były zacofaną prowincją, co wyrażało się także w ich zapóźnieniu intelektualnym i technologicznym. Ale do XVIII wieku udział Azji spadł poniżej 50% a Europa osiągnęła 20%, co wyraźnie zbiega się z jej rozwojem gospodarczym i z kolonializmem. W XIX wieku tendencje wzrostowe w Europie jeszcze się wzmogą (do 26% ludności świata w roku 1900) odzwierciedlając ogromny rozwój technologii i związany z tym postęp intelektualny, ideowy, artystyczny oraz społeczny. W XX wieku relatywna przewaga Europy zaczyna słabnąć; wtedy Azja przynajmniej częściowo odzyskuje dawną pozycję, a jednocześnie gwałtownie rośnie liczba mieszkańców obu Ameryk, co jest wyraźnie skorelowane z budową gospodarczej potęgi Chin, rozwojem Indii, Stanów Zjednoczonych, Meksyku, Brazylii, Peru czy Wenezueli. Przyrost demograficzny zazwyczaj oznacza przewagę kulturową i ekonomiczną.

Powinniśmy też zwrócić uwagę na epidemie, które bezwiednie zawleczone ze Starego Świata do Ameryki wyniszczały tam całe kultury nawet bez zbrojnej interwencji najeźdźców, albo uprzedzając taką interwencję. Tak było nad Ohio, kiedy hiszpańscy odkrywcy wkraczali na obszary niemal wyludnione, ponieważ epidemie europejskich chorób wcześniej zdziesiątkowały nieodpornych Indian. Przez tysiące lat przyzwyczailiśmy się do wielu chorób odzwierzęcych (na przykład do grypy przejętej od świń), a dzięki łatwej komunikacji epidemie ogarniały gigantyczne obszary Starego Świata, zabijając tysiące lub nawet miliony mniej odpornych ludzi. W rezultacie te populacje Europejczyków czy Azjatów, które przetrwały, uodporniły się i na przykład grypa przestała być chorobą bezwzględnie śmiertelną. Natomiast Nowy Świat był izolowany przez ogromne oceany, co wykluczało styczność Indian z chorobami Starego Świata. Kultury indiańskie z niewieloma zwierzętami domowymi i na ogół słabą komunikacją praktycznie nie znały epidemii na wielką skalę. W skrajnym wypadku niewielkie grupy Indian mogły wyginąć, kończąc tym samym epidemię, co jednak wykluczało powstanie odporności na dużych obszarach. Gdyby komunikacja była łatwiejsza, epidemie miałyby szerszy zasięg, a to przekładałoby się na możliwość przetrwania choćby nielicznych ludzi i przekazania ich odporności następnym pokoleniom. Indianie nie znali jednak groźnych mikrobów zza Atlantyku i dlatego w XVI-XIX w. zapłacili za to milionami ofiar i ostatecznie - podporządkowaniem się cywilizacji europejskiej. Po raz kolejny więc rozmiary i bogactwo przyrody Starego Świata, a także duża liczba udomowionych zwierząt oraz związanych z nimi mikrobów postawiły Amerykę na pozycji przegranej już na starcie historycznego wyścigu.

Duży zasięg klimatu ciepłego, wydłużenie lądu zgodne z pasami klimatycznymi, łatwość wymiany wynalazków, większe zasoby naturalne, zwłaszcza biologiczne, i wynikająca stąd większa liczba cywilizacji rolniczych oraz większa ogólna liczba ludności sprawiły, że Eurazja była z góry skazana na sukces. Przyroda stworzyła tu największą na lądach różnorodność i liczbę rozmaitych zjawisk umożliwiając tym samym eksperymentowanie i poznawanie nieuchronnie prowadzące do szybkiego rozwoju miejscowych społeczeństw. Wszelkie idee łatwiej rozprzestrzeniały się tu przyspieszając ten rozwój jeszcze bardziej i otwierając nowe horyzonty. Nieprzypadkowo tutaj znano żelazo, a w Ameryce tylko metale kolorowe. Eurazja wynalazła kilka systemów zapisów mowy, a w zachodniej części przeszła na sprawniejszy alfabet zapisujący pojedyncze dźwięki, kiedy prekolumbijska Ameryka wytworzyła tylko nieliczne własne zapisy i wszystkie oparte na piktogramach lub hieroglifach. W Starym Świecie szeroko stosowano koło, a mieszkańcy Ameryki, mimo że znali zasadę działania koła, nie mogli go użyć z braku zwierząt pociągowych. Budowali jedynie małe wózeczki jako dziecięce zabawki. Nie dziwmy się więc, że w XVI wieku kilkudziesięciu hiszpańskich awanturników na koniach, z bronią palną i w stalowych pancerzach bez większych trudności rozbijało kilkutysięczne armie Azteków i Inków walczących w bawełnianych pancerzach i za pomocą broni kamiennej lub drewnianej.

Dodajmy, że ci awanturnicy byli wyposażeni w zaborczą ideologię z ekspansji czyniącą cnotę i wręcz żądającą podbojów. Chodzi, oczywiście, o chrześcijaństwo, które należąc do grupy religii objawionych i misyjnych zakłada opanowanie całego świata. Nie bez przyczyny Kolumb pisze jednocześnie o nawracaniu Indian i o ich rabowaniu, albo o zamianie w niewolników. Jest oczywiste, że tego rodzaju ideologia wsparta odpowiednią techniką zaowocuje podbojami. Przypomnijmy sobie o bardzo przecież podobnym islamie, który także miał „misję” nawrócenia całego świata i zaczął to robić. Tam jednak na przeszkodzie stanęło wyniszczenie lasów i postępujące pustynnienie Bliskiego Wschodu, które spowodowało w końcu upadek gospodarczy świata muzułmańskiego. Skwapliwie wykorzystała to Europa przejmując palmę pierwszeństwa w XV-XVI wieku.

Ale tu rodzi się jeszcze jedno pytanie. Dlaczego w XV-XVII wieku to zachodnia część Eurazji, czyli Europa, zdobyła się na kolonizację Nowego Świata, a nie Chiny o wiele wyżej w tym czasie rozwinięte? Okazuje się, że wielki półwysep Europy ma w porównaniu do innych obszarów ogromnie złożoną linię brzegową i zróżnicowaną powierzchnię. Spowodowało to trwałe rozbicie Europy na szereg niezależnych państw, choć jednocześnie względna przenikliwość barier w rodzaju Kanału La Manche, Adriatyku czy Alp nie utrudniała wymiany wynalazków. Tak więc niemal każda techniczna nowinka, nowa idea religijna albo na przykład alfabet z łatwością były roznoszone po całej Europie poprzez kontakty handlowe, poselstwa i lokalne podboje. Natomiast polityczne zjednoczenie całego tego obszaru okazywało się niemożliwe ze względu na wielość wewnętrznych barier, które łatwo można było wykorzystać jako naturalne linie obrony i granice. Stąd tyle niewielkich państw i taka mnogość języków. Właśnie dlatego Kolumb poszukujący protektora dla swojej z pozoru szaleńczej wyprawy miał spory wybór i po nieudanych próbach w czterech różnych krajach udało mu się uzyskać pomoc władców Hiszpanii. Jego ekspedycja za ocean miała otworzyć przed Europą nieznane wcześniej perspektywy i stać się zaczątkiem nowego porządku w skali planety.

A tymczasem w Chinach, niepodzielonych górami czy morzami i z niemal prostą linią brzegową, cesarze panowali nad zjednoczonym ogromnym państwem już od początku naszej ery, a to sprzyjało sinizacji plemion niechińskich i uniformizacji kultury oraz polityki na wielkim terytorium od Tybetu do Morza Chińskiego i od Mongolii aż do Indochin. Chiński Kolumb mógłby więc udać się do cesarza, a po jego odmowie praktycznie nie miałby już kogo prosić o pomoc. I tak się też stało w XV wieku, kiedy Chiny były najpotężniejszym i najbogatszym państwem świata. Chińscy żeglarze docierali wtedy do Afryki, Arabii i brzegów Australii sugerując bliską, zdawałoby się kolonizację. Ogromne chińskie statki były w stanie przewozić po kilka tysięcy ludzi, a flota złożona z kilkudziesięciu takich statków stanowiła potęgę porównywalną z armią całych państw. Pół wieku przed wyprawami Kolumba Chińczycy mogli dopłynąć do Europy i założyć tu swoje faktorie. Gdyby ten kierunek rozwoju był kontynuowany, Europejczycy w XVII-XX wieku być może uczyliby się chińskiego, a podręczniki byłyby pełne rasistowskich twierdzeń o „naturalnie niższej inteligencji rasy białej”. A jednak konkretna grupa ludzi rządzących wtedy krajem świadomie zastopowała rozwój żeglugi i nikt nie mógł się temu przeciwstawić, ponieważ dwór cesarski był jedynym liczącym się ośrodkiem politycznym Chin. Władze chińskie zostały zdominowane przez wielkich posiadaczy ziemskich czyli feudałów, których nie interesował zamorski handel. Poza tym rząd miał przede wszystkim wyżywić ogromną liczbę mieszkańców Chin, a to mogło zapewnić tylko rolnictwo. Cesarz zakazał więc kosztownych zamorskich podróży, a nawet budowania wielkich statków i to tak skutecznie, że pod koniec XV wieku już nikt w Chinach tego nie potrafił. W XIV-XV wieku relatywnie zacofana, ale zdecentralizowana i rozdrobniona politycznie Europa, w której trwała rywalizacja między lokalnymi władcami, szybko się rozwijała i wkrótce zaczęła kolonialne podboje. Bardziej zaawansowane technologicznie i zjednoczone Chiny dobrowolnie zrezygnowały z ekspansji. Skutki tej decyzji znamy.

To bardzo pouczający przykład, szczególnie w kontekście postępującej unifikacji świata. Historia ostrzega nas zarówno przed izolacjonizmem jak też nadmierną uniformizacją. Pokazuje za to, że historia jest nauką z wyraźnymi związkami przyczynowo-skutkowymi typowymi dla dziedzin przyrodniczych. Bo też warunki przyrodnicze w pierwszym rzędzie decydują o kierunku rozwoju społeczeństw i o sposobie myślenia ludzi.

Kto wie, może więc i my jako ludzkość stoimy na z góry przegranej pozycji w odniesieniu do jakiejś kosmicznej cywilizacji, która do nas kiedyś zawita, jak niegdyś Europejczycy przybyli do Ameryki? Okaże się, że wszystkie nasze osiągnięcia są niemal bezwartościowe. I może nawet nie będzie w tym naszej winy, jak nie było winy Indian, kiedy przegrali w starciu z Europejczykami. Być może Ziemia albo cały Układ Słoneczny od początku postawiły przed nami jakieś nieprzekraczalne bariery?

Literatura

F. Braudel, Historia i trwanie. Warszawa 1999.

C. Burland, Naturvölker - gestern und heute. Ravensburg 1966.

A. Cieszkowski, Prolegomena do historiozofii. Warszawa 1972.

J. Diamond, Strzelby, zarazki, maszyny. Warszawa 2000.

M. Harris, Cows, Pigs, Wars and Witches. New York 1974.