Kościoły chrześcijańskie, różnorodność religii
W drugiej połowie XX wieku ekumenizm stał się częścią kanonu stale używanych (może nawet nadużywanych?) pojęć, które winien bezwarunkowo znać i odpowiednio komentować każdy przynajmniej średnio kulturalny człowiek. „Wypada” mieć zdanie i chylić głowę z szacunkiem przed otwartością i przenikliwością przywódców religijnych głoszących tę modną zasadę. Ekumenizm urósł do rangi jednej z wiodących idei. Cóż więc takiego kryje się za tym dość obco brzmiącym słowem?
Jest to określenie wywodzące się z greki, gdzie oikumene oznacza zamieszkany świat (ekumena), a w chrześcijaństwie pojęciem ekumenizmu posłużono się dla opisania ruchu mającego ponownie zjednoczyć wyznawców Chrystusa. Oczywiście mówienie o „ponownym zjednoczeniu” jest tu sporym nadużyciem, ponieważ chrześcijanie nigdy naprawdę nie stanowili jednej wspólnoty. Ewentualnie wyjątkiem może była pierwsza grupa zwolenników Jezusa, ale wtedy trudno jeszcze mówić o chrześcijaństwie - powinniśmy raczej użyć określenia „żydowska sekta”, bo nawet sam Jezus usilnie podkreślał, że niczego nie zmienia, nie tworzy od nowa i jak najściślej trzyma się starej wiary Izraela (Mateusz 5,17-19; 10,5). Za to później, kiedy istnienie chrześcijaństwa stało się bezdyskusyjne, działają już lokalne kościoły z własnymi tradycjami oraz odmiennymi interpretacjami chrystianizmu, którym daleko do prawdziwej jedności. Już Apokalipsa wymienia przecież odrębne wspólnoty i nikomu wtedy nie przychodzi do głowy, aby je traktować jako części jednej organizacji. Jedyną siłą łączącą miała być wspólna wiara, co jednak szybko okazało się utopią, bo każda z tych wspólnot rozwijała własne poglądy dostosowane do lokalnych warunków, lub tworzone przez szczególnie wpływowe osobistości.
Pierwszą próbą prawdziwie „ekumeniczną” jest chyba zwołanie soboru do Nicei w roku 325 na życzenie i pod przewodnictwem cesarza Konstantyna (zresztą czciciela Zwycięskiego Słońca), który poszukiwał idei mogącej skonsolidować rzymskie państwo. Wtedy to, głównie pod wpływem energicznego biskupa Atanazego, ustalono kanon pism uznanych za natchnione (pozostałe potępiono) oraz jedyny obowiązujący sposób rozumienia Chrystusa i chrześcijaństwa (nicejski symbol wiary). Gwarantem tych ustaleń został sam Konstantyn (nie-chrześcijanin!) ze względu na uczynienie chrystianizmu religią ściśle związaną z państwem. Zwróćmy przy tym uwagę, że już wtedy ekumenizm nie udał się; nadal przecież funkcjonowały rozmaite kościoły i nie zdołano przerwać dyskusji o podstawach wiary. Istniały dawno wyodrębnione kościoły greckie, łacińskie i ormiański oraz wiele małych, słabo jeszcze zdefiniowanych ruchów, które nie bardzo chciały się poddać ustaleniom z Nicei.
Odtąd właściwie cała późniejsza historia chrześcijaństwa to dzieje różnicowania tych grup, powstawania nowych kierunków i pogłębiania sprzeczności między nimi. Centralistyczne, a może ekumeniczne, tendencje okazały się stosunkowo najsilniejsze w biskupstwie rzymskim. Kolejni biskupi Wiecznego Miasta sprytnie wykorzystywali postępujący upadek władzy politycznej na zachodzie Cesarstwa, a potem jego ostateczny rozpad i powstanie podzielonej Europy łacińskiej, aby przekształcić się we władców teokratycznej monarchii, która za kilkaset lat będzie rościła sobie prawo do panowania nad całym świata. Swoje z pozoru absurdalne ambicje biskupi Rzymu wywodzili formalnie z legendy, jakoby święty Piotr założył biskupstwo w Wiecznym Mieście, czyniąc je w ten sposób centrum światowego chrześcijaństwa. Należy jednak pamiętać, że najstarszy chrześcijański historyk, działający w IV w. Euzebiusz z Cezarei, jako pierwszego rzymskiego biskupa wymienia Linusa a nie Piotra. Co więcej, Piotr był podwładnym Jakuba, brata Jezusa i szefa Kościoła Jerozolimskiego, o czym wspomina św. Paweł w Liście do Galatów, oraz reprezentantem Jakuba w Antiochii. Piotr nigdzie nie jest wymieniany jako następca Jezusa z wyjątkiem prawdopodobnie dopisanego później fragmentu w Ewangelii Mateusza.
W praktyce biskupi Rzymu wykorzystywali odziedziczony po Cesarstwie szacunek ludzi dla wszystkiego, co rzymskie i dlatego przybrali z czasem starorzymski (i zarazem pogański) tytuł Najwyższego Kapłana - Pontifex Maximus. Przyjęli też tytuł papieża wcześniej używany między innymi przez patriarchów Aleksandrii. Wszystko to miało służyć podporządkowaniu sobie innych patriarchatów. Ale nawet rzymscy papieże nie zdołali ukrócić tendencji odśrodkowych i kolejne sekty, ruchy i bunty religijne pojawiały się przez całe średniowiecze (katarzy, albigensi, bogomilcy, husyci).
Nie lepiej jest też na Wschodzie, gdzie funkcjonuje kilka a później kilkanaście różnych kościołów ortodoksyjnych zbliżonych do chrześcijaństwa w wersji grecko-bizantyjskiej lub prawosławnej. Nikt właściwie nie wie, ile ruchów religijnych rozwinęło się w ich obrębie, lecz panuje przekonanie, że prawosławie wytworzyło najwięcej sekt.
Jednym słowem mówienie o jakiejkolwiek ogólnochrześcijańskiej wspólnocie w ciągu pierwszych kilkunastu stuleci po Jezusie nie ma oparcia w faktach. Zresztą najlepszym tego dowodem są dzieje wypraw krzyżowych w XI i XII stuleciu, kiedy katolicy bezlitośnie mordują i rabują prawosławnych w Konstantynopolu, a na przykład na Cyprze likwidują chrześcijański kościół monotelecki, który trwał tam przez kilkaset lat panowania muzułmanów.
Co ciekawe, również Luter a potem następni reformatorzy w XVI wieku mniej lub bardziej świadomie dążą do „ponownego zjednoczenia chrześcijan” i żądają powrotu do „jedynej prawdziwej” postaci wiary chrystusowej opartej na tradycjach ewangelicznych. Jednak wbrew ich intencjom Reformacja doprowadza do powstania jeszcze większej liczby kościołów wywodzących się z łacińskiej wersji chrześcijaństwa, ogólnie i w uproszczeniu zwanych potem protestanckimi. Na dodatek, w ciągu następnych stuleci z pierwszych form protestantyzmu wyłoni się wręcz nieprzeliczona rozmaitość odłamów, wierzeń i interpretacji niemal zawsze uznających się za jedynie słuszne. W rezultacie chrześcijaństwo popadło w jeszcze większe rozdrobnienie.
A jednak paradoksalnie, właśnie Reformacja poprzez akcentowanie samodzielnego rozumienia wiary, stała się jednym z głównych czynników tworzących atmosferę dla powstania nowoczesnego ekumenizmu. Niczego nie zmienia nawet to, że twórcy Reformacji z XVI wieku oczywiście nie potrafili przewidzieć dalekosiężnych skutków swoich działań, ani tym bardziej nie mogliby zaakceptować takiej formy dialogu między chrześcijanami, jaka miała pojawić się w XX wieku.
Zresztą jest to sytuacja bardzo podobna do roli odegranej przez papiestwo. Otóż bezpośrednim zapłonem dla zachodniego ruchu ekumenicznego stał się I Sobór Watykański (1869-1870), który miał umocnić centralizm Kościoła katolickiego przeciw reformatorom i wolnomyślicielom, a uznanemu za nieomylnego papieżowi nadał pełnię władzy religijnej, aby zahamować coraz silniejszą krytykę biskupów Rzymu. Tymczasem niemal dyktatorska pozycja rzymskich papieży i jak najściślejsze zamknięcie Kościoła katolickiego na współczesność wywołały odwrotną reakcję części katolickiego duchowieństwa i wiernych, którzy odpowiedzieli założeniem kościołów starokatolickich odrzucających prymat Rzymu, dogmat o nieomylności papieża i celibat księży jako nieuzasadnione przez Pismo Święte. Sporą niechęć i krytykę wywołała też papieska praktyka zawierania konkordatów z rządami poszczególnych państw, w tym z Mussolinim i Hitlerem, co miało umacniać polityczne wpływy Watykanu. W każdym razie w XIX i jeszcze w pierwszej połowie XX wieku doskonale widać pogłębiające się podziały między różnymi kościołami. Wydawało się, że nikomu już nie uda się doprowadzić do dialogu coraz bardziej skłóconych grup zachodnich chrześcijan.
A jednak właśnie od I Soboru Watykańskiego, i poniekąd wbrew ustaleniom tego soboru, wydarzenia potoczyły się inaczej. Oto na Wschodzie, częściowo na wzór coraz bardziej scentralizowanego papiestwa, rodzi się idea zjednoczenia kościołów prawosławnych. Patriarcha Konstantynopola jako najszacowniejszy z przywódców wschodnich chrześcijan proponuje (1903, 1920) pewną konsolidację kościołów wywodzących się z tradycji greckiej, chociaż przy zachowaniu tradycyjnej samodzielności i wzajemnej równości lokalnych patriarchatów.
Z drugiej strony w roku 1948 w Amsterdamie powstaje Światowa Rada Kościołów początkowo jednocząca tylko protestantów, lecz z czasem obejmująca praktycznie wszystkie odłamy chrześcijaństwa. Jej celem jest wspólne działanie przy respektowaniu tradycyjnych różnic między wyznaniami i rezygnacji z walki ideologicznej. Jedyną dużą chrześcijańską organizacją w XX wieku, która nie zgodziła się wejść do Rady był Kościół rzymskokatolicki, chociaż właśnie Watykan głośno mówił o ekumenizmie.
Jest to fakt wielce znamienny, bo wskazujący na całkowitą odmienność spojrzeń na zagadnienie. Protestanci i prawosławni uznali, że ekumenizm to pewnego rodzaju pokorna akceptacja rozmaitych wizji chrześcijaństwa oraz poszanowanie ich odrębności przy jednoczesnej współpracy chrześcijan różnych odłamów. Natomiast Watykan głosi specyficznie pojmowany „ekumenizm katolicki” przekonany o bezwzględnej wyższości i słuszności rzymskiego katolicyzmu jako jedynej prawdziwej i słusznej wykładni chrześcijaństwa, do której wszyscy winni powrócić. To słowo „powrócić” ma sugerować, jakoby wszyscy byli kiedyś katolikami i jedynie zatracili więź z biskupami Rzymu. Takie ujęcie, pomijając jego historyczną fałszywość, wyklucza możliwość prawdziwego dialogu i ściąga na papiestwo krytykę, ponieważ z czysto ludzkiego, a także z historycznego punktu widzenia postawa Watykanu wydaje się arogancka.
Jednakże, bliższa analiza pokazuje niezmiernie ciekawy aspekt tego zjawiska. Papieże rozmawiający ze Światową Radą Kościołów, ale odmawiający w niej uczestnictwa, postępują w istocie bardzo konsekwentnie i logicznie. Skoro, jak twierdzą, to oni są jedynymi depozytariuszami prawdziwej wiary, nie może być mowy o „dogadaniu się” z ruchami o charakterze heretyckim. To chyba oczywiste i logiczne bez względu na opinie krytyków - przecież prawda winna być jedna. Z drugiej zaś strony widać wręcz hamletowskie rozdarcie Kościoła katolickiego między wymogami pluralistycznej współczesności a imperialnymi tradycjami papiestwa. Na przykład w roku 1999 dochodzi do formalnego uzgodnienia dogmatycznych podstaw nauki o zbawieniu w luteranizmie i katolicyzmie, ale już w roku 2000 papież ogłasza deklarację „Dominus Jesus” stwierdzającą, że katolicyzm jest jedyną prawdziwą kontynuacją nauk Jezusa, czym wzbudza oczywiście falę krytyki. Za to w roku 2001, niejako osłabiając wymowę tamtego dokumentu, katolicy podpisują w Strassburgu „Kartę Ekumeniczną”, a papież jedzie do Grecji, gdzie przeprasza za katolickie zbrodnie popełnione na prawosławnych...
I na tym właściwie należałoby zakończyć przedstawianie problemu ekumenizmu chrześcijańskiego, ale istnieje też o wiele szerszy aspekt zagadnienia, chociaż nie jest to już ekumenizm w jego pierwotnym znaczeniu. Zarówno papieże jak też inni przywódcy chrześcijańscy coraz częściej rozmawiają z innowiercami. Bardzo chętnie wskazują na podobieństwa czy wręcz tożsamości rozmaitych elementów judaizmu, islamu, buddyzmu lub hinduizmu oraz chrześcijaństwa. Na razie oczywiście, nie ma głosów o jakichkolwiek próbach synkretycznego traktowania tych religii i o poszukiwaniu jakiejś „wersji uogólnionej”. Rzymski papież rozmawiający z dalajlamą czy hinduistami co prawda skwapliwie podkreśla zauważane zbieżności, ale ciągle zachowuje niezachwiane przekonanie o tym, że tylko religia rzymskokatolicka poznała pełnię prawdy. I znowu, choćbyśmy byli skłonni potępiać takie zarozumialstwo, jest to postawa niezaprzeczalnie konsekwentna, wynikająca z głębokiej wiary.
Biorąc jednak pod uwagę globalizację wszystkich procesów społecznych i wyraźną ostatnio tendencję do myślenia ponadkulturowego, ze sporym prawdopodobieństwem możemy zakładać, że będzie dochodziło nie tylko do dialogu międzyreligijnego, ale mogą się też kształtować nowe wyznania o zasięgu światowym. Pojawia się tylko pytanie, czy będą to, jak chcą niektórzy, twory głównie synkretyczne złożone z elementów starych religii, czy też „zupełnie nowe” wiary z dotychczasowej tradycji czerpiące jedynie inspirację.
Aby to, choćby w przybliżeniu, ocenić, należałoby przyjrzeć się przynajmniej niektórym wybranym, religiom wyznawanym przez różne ludy. Posłuży do tego krótkie zestawienie podstawowych cech kilku wybranych współczesnych wyznań.
Religie Afryki, plemienne.
Bóstwa: politeizm, a najwyższy bóg zwie się między innymi Zambi, Kombu, Nzame lub Mbomba w dorzeczu Kongo, Olorun u Jorubów, Dżuok u Szylluków, Czowum u Pigmejów, Zanahary na Madagaskarze.
Ontologia: zwykle świat jest wieczny, czasem stworzony przez bóstwa lub herosa. Człowiek wyłonił się ze świata przyrody, albo został stworzony przez bóstwa lub herosa.
Eschatologia: zwykle brak, wszystko zamyka się w życiu ziemskim.
Kult: czarownicy, zazwyczaj brak hierarchii, czasem organizatorem kultu jest mityczny heros.
Judaizm, religia plemienna Izraela rozwijana historycznie, potem objawiona.
Bóstwa: pierwotnie politeizm, potem monoteizm utożsamiający plemiennego boga wojny Jahwe z ogólnosemickim bogiem nieba El (hebrajski Elohim). Dawny bóg mroku przekształcony w Szatana jako przeciwnika Jahwe (element dualistyczny).
Ontologia: świat został stworzony przez bóstwo, a człowiek ulepiony z gliny.
Eschatologia: początkowo brak, a dusze zmarłych wędrują do podziemi. Potem idea końca świata i sądu nad duszami oraz ewentualnej pośmiertnej nagrody (pobyt w raju) lub kary (zesłanie do piekła).
Kult: hierarchia kapłanów oraz instytucja proroków czyli mędrców głoszących prawdziwą wiarę Izraelitów. Po ostatecznym przekształceniu judaizmu w religię monoteistyczną za organizatorów kultu uznaje się szereg proroków, którym Jahwe objawił tajemnice wiary. W pewnym okresie judaizm był religią misyjną, szerzoną przez nauczycieli-misjonarzy poza etnicznymi granicami Izraela
Chrześcijaństwo, religia uniwersalna, objawiona w Izraelu.
Bóstwa: jeden Bóg w trzech osobach Ojca, Syna-Chrystusa utożsamianego zwykle z historycznym Jezusem i Ducha Świętego. Liczni święci pełnią rolę pomniejszych bóstw. Walczący z Bogiem Szatan uosabia zło (element dualistyczny).
Ontologia: stworzenie świata przez Boga. Człowiek został ulepiony z gliny.
Eschatologia: nastąpi koniec świata i sąd Boga nad duszami wszystkich ludzi. Dobrzy trafią do nieba, a źli zostaną potępieni i powędrują do piekła wraz z pokonanym Szatanem.
Kult: hierarchia kapłanów zazwyczaj współpracująca z politycznymi władzami państwa. Za organizatora kultu zwykle uznaje się proroka Jezusa, który objawił ludziom zasady wiary. Religia misyjna dążąca do nawrócenia Izraelitów, wśród których powstała, oraz całego świata i likwidacji wszystkich innych wyznań jako fałszywych.
Islam, religia uniwersalna, objawiona w Arabii.
Bóstwa: jedyny Bóg Allah tożsamy z dawnym El. Jego przeciwnikiem jest Szatan Iblis (element dualistyczny).
Ontologia: świat i człowiek zostali stworzeni przez Boga.
Eschatologia: nastąpi koniec świata i sąd Boga nad duszami wszystkich ludzi. Dobrzy trafią do nieba, a źli zostaną potępieni i powędrują do piekła wraz z pokonanym Szatanem.
Kult: hierarchia kapłanów początkowo praktycznie tożsama (teokracja), a potem ściśle związana z polityczną strukturą państwa. Za organizatora kultu zwykle uznaje się proroka Mahometa, któremu Allah objawił tajemnice wiary w serii widzeń. Religia misyjna, dążąca do nawrócenia początkowo Arabów, a potem całego świata i likwidacji wszystkich innych wyznań jako fałszywych.
Zoroastryzm, religia narodowa, objawiona w Iranie.
Bóstwa: świadomy dualizm przeciwstawnych sił, które reprezentują Ahura Mazda (światło) i Aryman lub Angramaindżu (mrok). Liczne pomniejsze bóstwa. Z czasem powstaje monoteizm jako kult Mitry, inkarnacji Ahura Mazdy.
Ontologia: świat jest rezultatem ciągłej walki sił światła i mroku.
Eschatologia: pierwotnie świat jest wieczny, lecz z czasem powstaje idea końca świata oraz ostatecznego zwycięstwa światła i sądu nad duszami ludzi, po którym dobrzy trafią do nieba, a potępieni do piekła.
Kult: hierarchia kapłanów. Twórcą religii jest prorok Zoroaster (Zaratusztra), któremu bogowie objawili zasady religii wyznawanej przez Irańczyków. Zoroastryzm wykazuje pewne tendencje do misjonarstwa.
Manicheizm, religia uniwersalna, objawiona w Iranie.
Bóstwa: dualizm, który wyrażają Chrystus (dobro, światło, ogień) i Szatan (zło, mrok).
Ontologia: świat jest rezultatem ciągłej walki sił światła i mroku.
Eschatologia: kiedyś nastąpi koniec świata i ostateczne zwycięstwo Chrystusa, po którym odbędzie się sąd nad duszami ludzi: dobrzy trafią do nieba, a potępieni do piekła.
Kult: hierarchia kapłanów powołująca się na objawienia, jakich doznał prorok Mani. Religia misyjna z założenia wykraczająca poza zoroastryzm, z którego się wywodzi i poza Iran.
Wedyzm, braminizm, hinduizm, religie rozwinięte historycznie w Indiach.
Bóstwa: politeizm z setkami bóstw, przy czym w hinduizmie dominuje najwyższa trójca (trimurti) traktowana często jako jedno bóstwo w trzech aspektach Brahma, Wisznu i Sziwa.
Ontologia: świat jest wieczny, przechodzi cykliczny rozwój zgodnie z kosmicznym prawem rta.
Eschatologia: nie będzie absolutnego końca a jedynie koniec kolejnych er. Z tą ideą wiąże się reinkarnacja czyli wędrówka dusz między kolejnymi wcieleniami. Czasem jednak pojawia się idea piekła jako kary dla duszy. Ideałem zaś jest całkowite uwolnienie od konieczności kolejnych wcieleń.
Kult: zazwyczaj brak sformalizowanej hierarchii kapłanów, co doskonale odpowiada wielokulturowości Indii.
Buddyzm, religia uniwersalna, objawiona w Indiach.
Bóstwa: pierwotnie ateizm, który odrzuca jakiekolwiek bóstwa, a odwołuje się do rządzącego kosmosem moralnego prawa dharma i siły karman. Potem politeizm z setkami bóstw zapożyczonych z hinduizmu oraz innych religii głównie Indii i wschodniej Azji. Niektóre odłamy wypracowały też idee monoteistyczne, gdzie Budda został uznany za jedyne bóstwo.
Ontologia: świat jest wieczny, lecz cyklicznie przechodzi kolejne ery (kalpa) kończące się zwykle katastrofą.
Eschatologia: nie ma końca świata, a po śmierci dusze wszystkich istot, nie tylko ludzi, wcielają się w nowe istoty w nieskończonym cyklu inkarnacji zwanym kołowrotem samsara. Ideałem i celem jest uwolnienie z cyklu inkarnacji, aby osiągnąć stan nirwana oznaczający dokonały spokój poprzez zrozumienie, że wszystko jest złudzeniem, a świat materialny z jego emocjami okazuje się w istocie pustką. Osoby, które to zrozumiały stają się buddami czyli oświeconymi. W wersji ludowej funkcjonuje koncepcja pośmiertnego piekła dla ludzi złych.
Kult: istnieją rozmaicie zorganizowane hierarchie kapłanów zawsze odwołujące się do określonego założyciela, który jest uznawany za świętego, a w ostatecznym rozrachunku do północnoindyjskiego księcia Gautamy zwanego Buddą. Buddyzm to religia misyjna, ponieważ Budda i jego uczniowie a potem następcy pragną szerzyć swoją wiarę, aby pomóc ludziom wyzwolić się od konieczności wcieleń i cierpienia w materialnym świecie. Uznają jednak wartość każdej religii i odrzucają jakikolwiek przymus. Każda istot bowiem podąża własną drogą i może przyjąć pomoc, jeśli zechce.
Dżinizm, religia uniwersalna, rozwinięta historycznie w Indiach,
Bóstwa: ateizm, bezosobowa siła karman.
Ontologia: świat jest wieczny, lecz ma charakter subiektywny, ponieważ dżiniści uznają go za złudzenie.
Eschatologia: kolejne inkarnacje prowadzą do moralnej doskonałości i uwolnienia z kołowrotu samsara. Zbawienie polega na odrzuceniu związków z materialnym światem. Dusze istot złych trafiają na jakiś czas do piekieł, a dusze dobrych wznoszą się na coraz wyższy poziom świadomości.
Kult: brak zorganizowanej hierarchii kapłanów, chociaż istnieją święci i prorocy uznawani za wzory do naśladowania. Za największego uchodzi Mahawira znany jako Dżina czyli zwycięzca, ponieważ przezwyciężył więzy łączące go ze światem materialnym. W rzeczywistości jednak dżinizm jest dużo starszy niż Dżina i ma charakter religii rozwijającej się historycznie. Nie jest też religią narodową, wyłącznie indyjską, chociaż nigdzie poza Indiami nie zdobył popularności.
Religia chińska, narodowa, rozwinięta historycznie.
Bóstwa: bezosobowa siła rządzi światem. w tym również bóstwami. Politeizm z najwyższym bogiem nieba Szang-ti lub Tien. Wśród wielu bóstw wyróżnia się bóg Fu-chi (rolnictwo), bogini Nü-wa (rzemiosło) oraz Huang-ti zwany też Żółtym Cesarzem (twórca chińskiego państwa).
Ontologia: świat jest wieczny, a jego zróżnicowanie wynika z dualizmu pierwiastka żeńskiego in i męskiego jang, które są wzajemnie przeciwstawne i zarazem się równoważą.
Eschatologia: wieczny cykl narodzin i śmierci kolejnych światów. Po śmierci człowieka trwa jego dusza hun, lecz ginie druga dusza p’o, która kierowała procesami fizjologicznymi.
Kult: zazwyczaj brak sformalizowanej hierarchii kapłanów poza tymi, którzy organizują i nadzorują oficjalny kult państwowy związany z cesarzem oraz jego urzędnikami.
Taoizm, filozoficzna wersja religii chińskiej.
Bóstwa: bezosobowa siła tao, politeizm z trójcą bóstw najwyższych: Lao-tsy, Jü-huang i Tao-czün.
Ontologia: świat jest wieczny, a jego zróżnicowanie wynika z dualizmu pierwiastka żeńskiego in i męskiego jang, które są wzajemnie przeciwstawne i zarazem się równoważą.
Eschatologia: wieczny cykl narodzin i śmierci kolejnych światów. Po śmierci człowieka trwa jego dusza hun, lecz ginie druga dusza p’o, która kierowała procesami fizjologicznymi.
Kult: kapłani nie teorzą ujednoliconej hierarchii. Za twórcę i zarazem najwyższe bóstwo jest uznawany mędrzec Lao-tsy.
Najstarsze są tradycyjne wiary plemienne i narodowe rozwijające się historycznie, co zazwyczaj uświadamiają sobie ich wyznawcy: tacy ludzie na ogół nie próbują nawracać innych i akceptują fakt, że każde plemię czy naród może mieć odrębne bóstwa. I oto ku naszemu zaskoczeniu bardzo podobnie wyglądała wiara starożytnych Izraelitów, którzy zgodnie z Biblią przyznawali, że Jahwe jest ich plemiennym bogiem, ale zgadzali się, że ich sąsiedzi mają bogów odmiennych i wcale nie odmawiali im istnienia. Z tego punktu widzenia zwycięska wojna z innym plemieniem była rozumiana jako sukces Jahwe w starciu z obcym, lecz jak najbardziej prawdziwym bogiem. Stąd wynika znane przykazanie, które brzmi „nie będziesz miał bogów innych przede mną”. Dopiero z czasem judaizm przekształcił się w religię objawioną, którą prorok miał otrzymać bezpośrednio od niebios, a judaiści zaczęli zaprzeczać realności obcych bóstw. Tak powstał judaistyczny monoteizm, choć zachował wyraźne ślady pradawnych wierzeń politeistycznych.
Na ogół objawienie wiąże się z nakazem szerzenia wiary, a więc z jej charakterem misyjnym. Skoro bowiem bóstwo zdecydowało się przekazać ludziom swoją wolę, zrobiło to w jakimś celu i najczęściej chodzi o pouczenie całej ludzkości czyli o rozprzestrzenianie tej jedynej prawdziwej wiary. W ten sposób otrzymujemy religii objawione i misyjne. W tym kontekście chrześcijaństwo okazuje się misyjną wersją judaizmu.
W zaprezentowanym zestawieniu pominięto cały szereg wyznań żywych na przełomie XX i XXI wieku. Nie chodzi tu jednak o proste wyliczenie religii, ale o pokazanie przeogromnej różnorodności samego zjawiska wiary. Bardziej istotne jest pytanie, czy istnieje możliwość zebrania elementów wspólnych dla nich wszystkich? Innymi słowy, czy optymizm zwolenników synkretycznego ujednolicenia religii jest w jakimś stopniu uzasadniony?
Okazuje się, że wśród wyznawców nie ma zgody co do naczelnej siły rządzącej wszechświatem. Co wspólnego mogą mieć afrykański Zambi czy Olorun z izraelskim Jahwe, chrześcijańskim Bogiem Trójjedynym, muzułmańskim Allahem albo Buddą z Indii? A jeszcze mniej podobieństw zauważamy przy porównaniu ich wszystkich z siłami bezosobowymi w rodzaju chińskiego tao, indyjskiego karmana albo z polinezyjską siłą maną (nieuwzględnioną w zestawieniu). Jeżeli podejdziemy do problemu z maksimum dobrej woli, potrafimy co najwyżej stwierdzić, że wszystkie te koncepcje mówią zawsze o naczelnej sile i prawie rządzącym kosmosem. I to, niestety, koniec podobieństw. Nie zgadza się politeizm z monoteizmem, idea jedynego Allaha z bóstwem-trójcą chrześcijan, hinduistów lub taoistów, ani też irańskie i chrześcijańskie dualizmy z ateistycznymi koncepcjami dżinistów czy filozofujących buddystów. Ku naszemu zaskoczeniu ewentualna próba uzgodnienia tych poglądów nieuchronnie prowadzi do nowoczesnej fizyki oraz do bezosobowego pola fizycznego przejawiającego się w bezosobowych oddziaływaniach i cząstkach, które też przecież mówią o najogólniejszych prawach rządzących kosmosem. Czy jednak pole fizyczne może być bóstwem?
A jeszcze bardziej odmienne zdają się być religijne ontologie. Natykamy się tu na pierwotne przekonanie o wieczności świata obok opowieści o jego stworzeniu przez bóstwa lub demony. Mało tego, w naszym zestawieniu zauważamy idee świata istniejącego realnie, a więc obiektywnego, niezależnego od naszego myślenia (Afryka, Egipt, chrześcijaństwo, Daleki Wschód) obok koncepcji subiektywnej rzeczywistości będącej tylko tworem kosmicznej jaźni (buddyzm, dżinizm). Do tego rejestru różnic można jeszcze dorzucić przekonanie o liniowym rozwoju świata od jego początku (lub stworzenia) do końca, czasem rozumianego jako ostateczne rozliczenie czy też sąd nad postępkami ludzi i innych istot. Natykamy się tu na kosmos wieczny i zasadniczo niezmienny (Afryka, Egipt, Daleki Wschód), wieczny ale rozwijający się cyklicznie (Indie i pominięte tu religie dawnych cywilizacji meksykańskich oraz andyjskich), świat istniejący tylko czasowo (judaizm, chrześcijaństwo, islam) lub wręcz nieistniejący, złudny (na przykład dżinizm i buddyzm).
Czy jest możliwe znalezienie jakiegokolwiek rozsądnego kompromisu między tak różnymi interpretacjami? W ramach myślenia religijnego wydaje się to bardzo wątpliwe. Za to naukowa kosmologia próbująca odtwarzać fizyczną ewolucję wszechświata oferuje nam kilka modeli uderzająco podobnych do wyobrażeń religijnych: rozwój liniowy aż do rozmaicie przedstawianego załamania obecnej struktury (przykładowo rozproszenie materii w pustce lub zapaść kosmosu do jednego punktu), rozwój cykliczny (na przykład po każdej zapaści kosmosu miałby następować nowy okres ekspansji aż do kolejnej zapaści), albo wszechświat jako zakrzywienie próżni lub czasoprzestrzeni, czyli właściwie kosmos pustki znany buddystom i dżinistom. Coraz dokładniejsze badania stopniowo eliminują koncepcje niezgodne z obserwowaną rzeczywistością sugerując, że może kiedyś odkryjemy wreszcie prawdę (bez względu na jej definicję). Zauważmy jednak, że dokonuje się to niezależnie od rozmaitych religii, które wobec zagadki bytu okazały się bezsilne, oferując jedynie fantastyczne opowieści. Możliwe więc, że w końcu to nauka pogodzi religie, zwyczajnie obalając ontologiczne mity. Czy jednak zostanie coś wtedy z tradycyjnych wiar?
Wreszcie pytanie o koniec lub może cel człowieka. Pierwotnie o tym nie myślano i wszystko zamykało się w kręgu ziemskiego tu i teraz, co widać na przykładzie biblijnego Hioba, który nie oczekuje nagrody pośmiertnej, lecz pragnie powodzenia w życiu doczesnym. Umarli mieli co najwyżej przechodzić do smutnego świata gdzieś pod ziemią i tam trwać, prawdopodobnie bez ograniczeń czasowych (starożytni Grecy, religie afrykańskie), co w sposób naturalny odpowiadało koncepcji wiecznego kosmosu.
Niezmiernie stara jest idea reinkarnacji wykrywana praktycznie we wszystkich kulturach od Eskimosów z Grenlandii i Indian południowoamerykańskich do Dalekiego Wschodu, Indii, Egiptu, kultur murzyńskich i australijskich. W Europie była znana na przykład wśród Celtów i w lokalnych odmianach u Słowian, a w chrześcijaństwie dyskutowano ją aż do szóstego wieku (dopiero w roku 553 została oficjalnie potępiona).
Inny pogląd na ostateczny cel człowieka pojawia się w młodszych, lub bardziej rozwiniętych religiach, jako idea nieba i piekła (Iran, chrześcijaństwo, islam) czyli pośmiertnej nagrody za dobre lub złe życie. Przy czym właściwy akt osądzania jest dokonywany przez osobowe bóstwo (na przykład chrześcijaństwo), albo przez wolę i świadomość samego zmarłego (Indie, buddyzm).
Jak widać, różnorodność wyobrażeń na temat ostatecznych losów człowieka jest spora, a ich jedynym wspólnym punktem zdaje się być tylko częste, choć nie uniwersalne, przekonanie o jakiejś formie pośmiertnego trwania. Musimy chyba przyznać bezstronnie, że to raczej niewiele i nie daje praktycznie żadnego punktu zaczepienia dla ludzi poszukujących międzywyznaniowych uzgodnień. Na nieszczęście religie nie dysponują odpowiednią aparaturą pojęciową ani sprzętem badawczym, aby potwierdzić lub odrzucić którąkolwiek z wymienionych wersji. Dotychczas wątpliwości światopoglądowe rozstrzygano zwykle przemocą tępiąc religijnych przeciwników, zmuszając do zmiany poglądów, lub narzucając własne opinie, co jednak nie gwarantowało nawet minimum wiarygodności.
Ewentualnie można dość przewrotnie zakładać, że to zwycięzca ma rację, skoro niebo dało mu pozycję hegemona. W takim razie musielibyśmy jednak zgodzić się, że co pewien czas niebiosa zmieniają zdanie, bo przecież poszczególne religie powstają, ekspandują i potem upadają, a wraz z nimi idą w zapomnienie ich ideologie.
Ostatnią, ale chyba niezwykle istotną, dziedziną od zawsze stanowiącą kość niezgody między wyznaniami jest hierarchia sprawujących kult, czyli kapłanów. Mówiąc najkrócej chodzi o zyski i społeczny prestiż. Zdecydowana większość duchowieństwa nie zrezygnuje z wygodnego na ogół życia opartego przecież na określonej wierze, a zmiana, lub choćby reforma religii zawsze oznacza pozbawienie dochodów przynajmniej części kleru. Stąd ostrożność duchownych, jeśli nie otwarta wrogość, w stosunku do prób uwspółcześnienia kultu, lub dostosowania do tendencji globalnych. I na to nie ma rady - procesy społeczne oraz kulturowe są na ogół powolne i trwają długo. Przykładem może być religia sumeryjska, która była praktykowana przez niemal tysiąc lat po upadku Sumerów, zachowując żywotność pod władzą Babilonii, Asyrii i kolejnych obcych monarchii. Jeżeli więc dojdzie nawet do ukształtowania jakiejś nowoczesnej doktryny ogólnoludzkiej, tradycyjne wyznania będą prawdopodobnie nadal funkcjonować obok nowych idei, choćby ze względu na opór kleru.
A zatem twierdzenia o stopniowym stapianiu się wiar w jedno wydają się raczej nieuprawnione. Nawet pobieżna analiza wskazuje, że jest to niemożliwe. Zresztą historia idei wydaje się najlepszym tego dowodem. Najczęściej jedna religia wypierała inną, zazwyczaj przemocą, ewentualnie przejmując tylko jakiejś jej elementy. Natomiast prawdziwe synkretyzmy, jak na przykład gnoza, rodziły się na styku kultur i po prostu odbierały wyznawców starym religiom, ale nie łączyły ze sobą kościołów i hierarchii duchownych. Przeszkadzał temu opór kapłanów i ustalonej, zaakceptowanej w społeczeństwie tradycji. To samo da się powiedzieć o ekumenizmie w ramach chrześcijaństwa - nie łączy różnych odłamów, nie wypracowuje wspólnej teologii i nie jednoczy kościołów, ponieważ nie może tego zrobić - jedynie koordynuje ich działania i łagodzi sprzeczności, chociaż to już dużo.
Prawdziwy synkretyczny system zaczął się rozwijać na przełomie XX i XXI wieku, kiedy procesy globalizacji i swobodne oddziaływanie różnych ideologii doprowadziły do pojawienia się ruchu New Age. Świadomie zapożycza on i dość niefrasobliwie zestawia najrozmaitsze pomysły, mieszając osiągnięcia nowoczesnej fizyki, biologii i ewolucjonizmu z reinkarnacją, mistycyzmem zakorzenionym w kabale i gnozie, literaturą science fiction i fantasy, starożytnymi naukami o bezosobowej energii rządzącej kosmosem i teoriami psychologicznymi. Czy będzie to nowa, może tym razem rzeczywiście ogólnoludzka, religia? Trudno powiedzieć, bo nie są to procesy jednoznaczne i układające się w wyraźny łańcuch przyczynowo skutkowy, z którego potrafilibyśmy wyciągnąć wnioski na temat przyszłości. W tej chwili New Age jest tylko dziwacznym i niejednolitym konglomeratem opinii i twierdzeń, ale przecież równie dziwaczne mogły się wydawać nauki pierwszych buddystów, chrześcijan i muzułmanów.
Dla nas chyba ciekawsza od tych na razie niepewnych przewidywań jest zbieżność i wyraźna, choć z pewnością niezamierzona, wspólna tendencja rozwojowa chrześcijańskiego ekumenizmu z jednej strony oraz New Age z drugiej. Działania obu tych ruchów, mimo oficjalnie głoszonej odrębności, dość skutecznie stymulują rozbijanie starych systemów ideologicznych i chyba torują drogę do wypracowania jakiejś hipotetycznej nowej religii. Co prawda utwierdzają nas w słusznym skądinąd przekonaniu, że dogmatyzm jest złym sposobem porozumiewania się z bliźnimi, ale zarazem osłabiają tradycyjne więzy z wiarą. Przecież tam, gdzie nasi przodkowie gotowi byli do poświęceń dla wyznawanych wartości, my zastanawiamy się, co te wartości znaczą naprawdę, albo je wręcz kwestionujemy. Na przykład innowierca kiedyś był nieodmiennie postrzegany jako mniej lub bardziej wstrętny „poganin” czy „heretyk”, a my dziś w dyskusji z nim potrafimy przyjmować jego racje i jeszcze uważamy to za cnotę zwaną otwartością. Jednak ta nowoczesna otwartość nie oznacza niczego innego jak po prostu osłabienie wiary, bo jakże inaczej nazwać to zjawisko? Nieprzypadkowo tak dużo jest ludzi deklarujących wiarę, ale zastrzegających się, że nie akceptują któregoś dogmatu, bo akurat on jest według nich nielogiczny lub po prostu niewygodny. To jest właśnie rezultat samodzielnego i krytycznego myślenia w duchu ekumenizmu oraz porozumienia ponadreligijnego, a jednocześnie wyraz osłabienia wiary.
Czy w tym kontekście opór papiestwa chyba słusznie widzącego zagrożenie swojej egzystencji nie wydaje się bardziej zrozumiały? Zgódźmy się, że porozumienie prawdziwie wierzącego z innowiercą właściwie jest niemożliwe. Albo jestem katolikiem, muzułmaninem czy judaistą i wierzę, że moja religia jest jedyną prawdziwą, albo nie. Tu nie ma stanu pośredniego.
Akceptacja innych wyznań jest dopuszczalna tylko w przypadku religii politeistycznych i narodowych, godzących się na istnienie obcych bóstw czczonych przez inne ludy. Ewentualnie jest to możliwe w religiach o takim stopniu abstrakcji jak buddyzm. Buddysta może bowiem rozpoznać tę samą wiarę we wszystkich wyznaniach, a dostrzeżone różnice uzna tylko za wyraz stopnia świadomości, wiedzy i rozwoju samych wyznawców. Tak więc w myśl koncepcji buddyjskiej na najniższym poziomie czcimy demony uosabiające elementarne siły przyrody. Wyżej rozwinięte kultury mówią o konkretnych osobowych bóstwach (politeizm), a później wskazują na jedno z nich przewodzące innym (henoteizm). Potem powstaje koncepcja monoteistyczna z jedynym Bogiem uosabiającym całą moc oraz świętość świata. Wreszcie przychodzi odkrycie, że wszechświat jest całością rządzoną przez prawa naturalne, a istoty myślące mogą te prawa rozmaicie rozumieć i ewentualnie nadawać im miano bóstw.
Rzecz w tym, że takie rozumowanie to już jest filozofia i nowoczesna nauka rozwijająca się poza religiami. Ekumenizm religijny zaś zniknął gdzieś po drodze.
Literatura
S. Castellion, O wierze, wątpieniu i tolerancji. Warszawa 1963.
M. Eliade, Historia wierzeń i idei religijnych. Warszawa 1988.
E. Fromm, Psychoanaliza a religia. Poznań 2000.
H. von Glasenapp, Religie niechrześcijańskie. Warszawa 1966.
J. Keller, W. Kotański, Z. Poniatowski, W. Tyloch. B. Kupis, Zarys dziejów religii.
Warszawa 1968.
P. Ochiogrosso, Sekty, religie, wyznania. Warszawa 1999.
L. Żuk, Rozmowy o chrześcijaństwie. Gdynia 2012
L. Żuk, Chrześcijańskie wspólnoty. Od herezji do ortodoksji. Gdynia 2014.