Ingarden, pytanie o realność poznającej świadomości i powstającej wizji świata, plan i chaos
Taki tytuł swojej niegdyś głośnej książce nadał Roman Ingarden i tylko z pozoru jest to chwyt reklamowy „pod publiczkę”, którego zadaniem miałoby być przyciągnięcie uwagi ewentualnego czytelnika. W istocie chodziło o przedstawienie sprzecznych poglądów na kwestie poznania i jego stosunku do rzeczywistości, co naprawdę prowadzi do pytań o istnienie i formę tej rzeczywistości. Nie ma praktycznie żadnego znaczenia, że książka ukazała się tak dawno temu (dwa pierwsze tomy w latach 1947-1948, a trzeci już pośmiertnie w roku 1974) - zagadnienie pozostaje wciąż żywe, a dla rozumienia istoty ludzkiej jest wręcz fundamentalne. Zależnie od przyjętej koncepcji poznania budujemy przecież zupełnie różne wizje człowieka jako istoty poznającej, a w dalszej konsekwencji kształtują się różne postawy wobec poznania utrwalone w całych kulturowych systemach.
Na początek poczynimy kilka założeń, aby uniknąć niejasności (na ile to się uda). Przede wszystkim przypomnijmy, że proces poznania jest kilkustopniowym pomostem między światem „jakim on jest” i obrazem tego świata tworzonym w świadomości poznającego. Innymi słowy musimy pamiętać o rozróżnieniu rzeczywistości obiektywnej, niezależnej od człowieka, oraz rzeczywistości subiektywnej, czyli tworzonej przez ludzką wyobraźnię. Otrzymujemy zatem swoisty trójczłonowy łańcuch: „rzeczywistość - proces poznania - obraz tej rzeczywistości”. Jak łatwo zauważyć, człon nazwany rzeczywistością w ogóle nie jest nam bezpośrednio dostępny, ponieważ docieramy do niego wyłącznie poprzez proces poznania. Dysponujemy za to obrazem rzeczywistości, jako rezultatem poznania dokonanego przez pokolenia przodków, ciągle rozwijanego przez nam współczesnych i wzbogaconego o nasze własne doświadczenia. I tu właśnie powstaje fundamentalne pytanie o stosunek tego obrazu z jednej strony do rzeczywistości obiektywnej, niezależnej od człowieka, a z drugiej do samego człowieka, czyli jego poznającej świadomości. Pytanie stare, jak sama ludzkość, lecz zawsze aktualne, bo każda epoka i kultura dopracowywała się własnej na nie odpowiedzi.
Podstawą dla dalszych rozważań będzie zestawienie teoretycznie możliwych sytuacji, przy założeniu, że otrzymany obraz może być realny, czyli ściśle odpowiadać rzeczywistości pozaludzkiej, nierealny - nie ma związku z rzeczywistością pozaludzką, lub też częściowo realny - w jakimś stopniu odzwierciedla rzeczywistość, lecz jest również produktem samego człowieka.
To samo dotyczy poznającego ja, to znaczy człowieka. Jego świadomość może być uznana za realnie istniejącą (rzeczywistą); za złudzenie czyli wymyślony, właściwie nieistniejący produkt jakichś procesów pozaludzkich; albo taż częściowo realną, w jakimś stopniu wynikającą z rzeczywistości i obiektywnej, i subiektywnej.
Zestawienie tych założeń pokazuje, że praktycznie wszystkie zaprezentowane poglądy są teoretycznie do pomyślenia, chociaż skrajności zdają się być logicznie mało prawdopodobne, a praktyka życiowa oraz ewolucja ludzkiej kultury na ogół wykazują ich błędność. Na przykład uznanie, że obraz świata, jaki wytwarzamy sobie na podstawie naszego poznania, jest identyczny z samym obiektywnie istniejącym światem, kłóci się z naszym potocznym doświadczeniem. Wiemy przecież aż nadto dobrze, jak często mylimy się w naszych wyobrażeniach. Równie fantastyczna wydaje się przeciwstawna teza o świecie jako produkcie myślenia, czy to naszego czy jakiejś innej istoty, choćby Boga. Takie twierdzenie byłoby równoznaczne z przyznaniem, że sama myśl może zmieniać rzeczywistość. Oczywiście wiemy, że człowiek nie jest do tego zdolny, może ewentualnie Bóg, ale tego nie potrafimy sprawdzić. Poza tym jednak czulibyśmy się chyba uprawnieni, aby przypuszczać, że świat wymyślony przez jakąś osobę (odrębną i samoświadomą istotę) miałby jakiś sens. Dałoby się w nim zauważyć pewną planowość (być może nawet szaloną, ale zawsze planowość), prawdopodobnie cel, a na pewno jakąś myśl przewodnią, rys charakteru twórcy. A co my tu mamy? Niestety, cały dotąd obserwowany kosmos, nasza wspaniała planeta i wszystkie procesy na niej zachodzące krzyczą jednym głosem o braku planu i sensu. Wręcz przeciwnie - to my, jako istoty rozumne, sami sobie nadajemy sens, najczęściej zresztą wbrew zewnętrznemu światu. Co więcej, nawet ten oporny kosmos próbujemy wciągać w swoje rozgrywki o sens istnienia i wtłaczamy go w ramy boskiego dzieła stworzenia, naukowej teorii ewolucji, mitycznego wszechpostępu i rozwoju, albo choćby zasady antropicznej. On jednak nie za bardzo daje się naginać i uparcie wyłazi z narzucanych mu ram. Wystarczy przypomnieć sobie religijne tezy o stworzeniu przez Boga i tysiączne wysiłki teologów, aby wskazać boską myśl w naturze. Przecież cały rozwój nauki to kolejne ustępstwa kreacjonistów na rzecz bezdusznych praw przyrody. Ziemia miała być domem człowieka pod specjalnym nadzorem niebios, a Kopernik wykazał coś innego. Wszechświat był kosmiczną harmonią kierowaną przez bożą myśl i utrzymywaną przez anioły, a Newton wymyślił prawo ciążenia. Życie było darem, ale okazało się produktem ewolucji. Duch stanowił o naszej wyjątkowości, dopóki nie wynaleziono psychoanalizy i socjobiologii... Tracimy z oczu sens i cel, znika planowość, ustępując pola grze sił oraz sprzecznych, czasem wręcz przypadkowych tendencji fizykochemicznych.
Oczywiście ktoś szczególnie przewrotny mógłby szepnąć, że właśnie ta widoczna bezplanowość powinna być uznana za czyjś zamysł i w tym momencie wytrąci nam z ręki wszelkie argumenty. Zgoda, niech więc będzie. To jednak oznaczałoby, że w praktyce i tak musimy traktować świat jako chaotyczny, a jedynie na nasz obraz nieuporządkowanej, czy może raczej bezcelowej, rzeczywistości nałożymy tę czapę pseudointelektualnej koncepcji, której nie da się ani udowodnić, ani obalić. A skoro tak, jest to koncepcja najwyraźniej niepotrzebna. Równie dobrze możemy przecież postawić dowolną tezę, która nie ma żadnego łącznika z empiryczną rzeczywistością. Rzecz w tym, aby nasze teorie zgadzały się z doświadczeniem.
Tyle, jeśli chodzi o poznawany świat zewnętrzny, ale dokładnie te same zastrzeżenia dotyczą również poznającego umysłu. Jeśli przyjmiemy całkowity obiektywizm działania naszego umysłu, czyli jego ścisłą łączność ze światem zewnętrznym, nie potrafimy sensownie wyjaśnić jego pomyłek. Natomiast pełna izolacja od świata zewnętrznego, zamknięcie wyłącznie we własnym wnętrzu, są równoznaczne z całkowitym brakiem przystosowania do otoczenia. Taka „niezależność” musiałaby skończyć się śmiercią. Wyobraźmy sobie ślepca samotnie wędrującego po górach. Zamknięty w swoich wyobrażeniach, które niewiele mają wspólnego z rzeczywistością zewnętrzną nie dostrzeże niebezpieczeństwa i prawdopodobnie nigdy z tej wycieczki nie powróci. A przecież w odniesieniu do człowieka nic takiego nie następuje - człowiek żyje zarówno jako pojedyncze osoby, jak też jako gatunek. Z tego faktu możemy wysnuć wniosek, że nasze poznanie rzeczywistości musi być jednak w dużym zakresie prawdziwe, a przynajmniej w stopniu wystarczającym do prawidłowego funkcjonowania i przystosowania się do konkretnych warunków.
W ten oto sposób pozostaje nam tylko środek, gdzie spotykają się umiarkowany obiektywizm poznania i równie umiarkowany subiektywizm. Nasz umysł odfiltrowuje więc dane doświadczalne o środowisku, ale je potem przetwarza zgodnie ze swoimi potrzebami i zamiarami. Nowe informacje dopasowuje zwykle do wcześniejszych doświadczeń, tym samym zniekształcając w jakimś stopniu obraz rzeczywistości. Nie ma więc żadnych absolutnych odniesień. Nie można wychodzić ani od „obiektywnego” świata, którego przecież nie znamy, ani od „obiektywnej” świadomości, ponieważ jest ona nastawiona na wybiórcze przyjmowanie informacji istotnych dla przetrwania. Jedynym, chociaż ograniczonym, kryterium prawdziwości jest wzajemne dopasowanie poszczególnych doświadczeń, teorii, koncepcji i działań praktycznych.
Jeżeli zaś coś nie pasuje do całej reszty już ugruntowanych faktów, prawdopodobnie mamy do czynienia z fałszywą interpretacją. No chyba, że w kolejnych doświadczeniach niewygodne zjawisko uparcie nie daje się usunąć, wtedy musi powstać nowa koncepcja, tym razem łącząca wszystkie dotychczas znane fakty oraz ten nowy. W rezultacie powstaje nowa teoria, a nasze poznanie coraz bardziej pogłębia się i doskonali.
A co właściwie z początkowym pytaniem o istnienie świata? Chyba możemy już na nie odpowiedzieć, aczkolwiek niekoniecznie w formie zadowalającej każdego z nas. Otóż według naszej wiedzy świat człowieka z całą pewnością istnieje i jest jak najbardziej realny w sensie subiektywnym, ponieważ istniejemy my sami. Jednak dla każdego człowieka jest to świat odmienny, bardzo osobisty i zindywidualizowany, a więc praktycznie nieprzekładalny na inne sposoby opisu rzeczywistości. Stąd niepowtarzalność przeżyć mistycznych, które ze swej natury są indywidualne.
Świat obiektywny zaś, niezależny od człowieka i rządzący się własnymi pozaludzkimi prawami najprawdopodobniej istnieje i w pewnym zakresie jest poznawalny. Musimy tylko pamiętać, że dysponujemy wyłącznie obrazami tego świata i to one określają, jak daleko sięgnie nasze teoretyczne poznanie. Jedynym realnym probierzem skuteczności poznania świata obiektywnego okazuje się nasza zdolność do przetrwania w nim.
Literatura
K. Ajdukiewicz, Język i poznanie. Tom I. Warszawa 1960, Tom II. Warszawa 1985.
B. Balicki, D. Lewiński, B. Ryż, E. Szczerbuk (red.), Radykalny konstruktywizm. Antologia.
Wrocław 2010.
M. Heidegger, Wprowadzenie do metafizyki. Warszawa 2000.
L. LeShan, Świat jasnowidzących. Poznań 1992.
K. Lorenz, Regres człowieczeństwa. Warszawa 1986.
J. Szymański, Hipotetyzm i różne sposoby uzasadniania wiedzy. [w:] Współczesna filozofia.
nauk. red. T. Buksiński. Poznań 1991.