Däniken, kosmici a dzieje człowieka, Atlantyda, piramidy w Egipcie i Bośni, kamienie z Ica, Płaskowyż Nazca, Wyspa Wielkanocna
Tego określenia na pewno nie znajdziemy w żadnym słowniku i najprawdopodobniej nigdy ono do słowników nie trafi, ale z pewnością oddaje istotę zjawiska obserwowanego od roku 1968. Wtedy właśnie szwajcarski fantasta i naukowiec-amator Erich von Däniken zaczął pisać o rzekomym wpływie kosmitów na naszą historię. Od tamtego czasu opublikował dość długą serię książek mających potwierdzać słuszność jego założeń. Na całym świecie zyskał miliony czytelników, a wśród nich tyluż zwolenników, co i przeciwników. Fenomen jego popularności zasługuje na uwagę zarówno ze względu na treść hipotez badacza jak też jako zdumiewające zjawisko społeczne.
Na początek spróbujemy przedstawić podstawowe tezy Dänikena. Przede wszystkim dowodzi on, że człowiek jako istota rozumna i tworząca cywilizację mógł rozwinąć się wyłącznie dzięki ingerencji obcej kultury spoza naszej planety. Po drugie jest głęboko przekonany (albo tylko usiłuje przekonać innych), że cały znany nam z historii rozwój człowieka to wynik sterowanego eksperymentu lub serii eksperymentów przeprowadzanych przez „obcych”. Tak więc pojawienie się gatunku Homo sapiens, rozwój techniki, powstanie rolnictwa, pierwsze państwa, rozmaite historyczne (i te całkiem fantastyczne) katastrofy, a nawet działalność poszczególnych wybitnych jednostek w ludzkich dziejach i bogowie to oczywiście rezultat wmieszania się kosmitów. Łatwo zauważyć, że taki pogląd doskonale zbiega się z niezwykle przecież modnymi „zielonymi ludzikami” podobno wszędzie wysiadającymi ze swoich latających spodków. A jeżeli możemy zaakceptować współczesne UFO-ludki, właściwie dlaczegóżby nie zgodzić się na ich wcześniejsze wizyty na naszej pięknej planecie? No cóż, skoro tak, to zgodnie z rozumowaniem Dänikena, musimy oczywiście założyć ich technologiczną wyższość, bo to oni przylatują do nas a nie my do nich, a w dodatku podobno potrafili to zrobić już dawno temu. Logicznym więc wydaje się założenie, że kiedyś nas cywilizowali i, być może, robią to do dziś. Pozornie więc wszystko do siebie pasuje. Rzecz tylko w tym, czy potrafimy dowieść, że oni rzeczywiście nas odwiedzali, albo nadal odwiedzają?
Däniken raczej nie zajmuje się współczesnością; koncentruje się na naszej przeszłości. I w tym właśnie cały problem, bo nasz autor systematycznie przeszukuje historię rozmaitych kultur i jeździ po całym świecie, odwiedzając nawet najbardziej zapadłe rejony planety, aby wszędzie odnaleźć oczywiste i absolutnie niezbite według niego dowody niegdysiejszego pobytu kosmitów. Nie byłoby w tym niczego zdrożnego, gdyby te „dowody” miały realną wartość i mogły zwycięsko przejść próby ich rzeczowej weryfikacji. Niestety, na razie ani historycy, ani antropolodzy czy etnografowie nie akceptują dosłownie żadnego pomysłu Dänikena.
Jedną z jego ważniejszych tez jest twierdzenie, że nowoczesny Homo sapiens mógł rozwinąć się tylko dzięki genetycznej (?) manipulacji naszych pradziadków przeprowadzonej przez obcych, ponieważ dzisiejszy człowiek jest dość odmienny od neandertalczyka. Akurat tej odmienności nikt dziś nie neguje i doskonale wiadomo, że mamy z neandertalczykiem tylko wspólnych przodków, ale to jeszcze nie jest dowód na czyjąkolwiek ingerencję. Wbrew Dänikenowi nic nie stoi na przeszkodzie, żeby uznać naturalne, „ziemskie” pochodzenie pierwotnego Homo sapiens rozwijającego się w równikowej Afryce jakieś 200 tysięcy lat temu. Nawet domniemana skokowość całego procesu niczego jeszcze nie dowodziłaby, bo Däniken nie chce pamiętać, albo nie przyjmuje do wiadomości, że większość gatunków na początku swego istnienia wyodrębniała się w krótkiej serii gwałtownych zmian. Taki charakter zjawiska wynika z oczywistego faktu przystosowania każdej formy życia do ściśle określonego środowiska. Tak więc organizm doskonale funkcjonujący w jednym otoczeniu na ogół nie może bezkarnie przejść do innego; musi się przy tym zmienić. I to szybko, bo przecież podczas przekształcania swojej anatomii o fizjologii nie jest dobrze przystosowany ani do pierwotnego środowiska, ani do nowego. Jest to więc najbardziej ryzykowny moment ewolucji i dlatego skutecznie przetrwają go przede wszystkim ci, którzy zmieniają się maksymalnie szybko i swoimi zmianami „trafią” szczęśliwie w warunki otoczenia. Gatunki zbyt „opieszałe”, za mało plastyczne i niezdolne do niemal błyskawicznego przekształcenia muszą po prostu zginąć.
To samo dotyczy form nie dysponujących cechami odpowiednimi w aktualnym otoczeniu. Wtedy w wykopaliskach paleontologicznych obserwujemy już nie efektowny i rzekomo tajemniczy „skok ewolucyjny” do nowego środowiska i gatunku, ale zupełnie pozbawione wdzięku i tajemniczości wymarcie danej formy, czasem poprzedzone wyraźnie zwiększoną zmiennością. Niestety, takich przypadków nasz autor już nie bierze pod uwagę jako rezultatu obcej interwencji; w ogóle o nich nie mówi. O wiele wygodniej jest wybrać tylko te zjawiska, które zdają się pasować do z góry założonego scenariusza. Stąd opowieści Dänikena o podobno tajemniczych początkach Homo sapiens wbrew temu, że powstanie naszego gatunku jest akurat najlepiej poznane spośród wszystkich kręgowców.
Wiarygodność szwajcarskiego autora przedstawia się jeszcze gorzej, kiedy czytamy o zatopionej Atlantydzie jako domniemanej praojczyźnie wszystkich ziemskich cywilizacji. Według Dänikena tę prakulturę przyniesiono z odległych gwiazd, a kosmici skrzyżowali się z prymitywnymi mieszkańcami Ziemi... Szkopuł w tym, że geologia odrzuca możliwość istnienia dużego lądu (choćby wyspy jeśli nie kontynentu, jak chcą tego niektórzy zwolennicy Atlantydy) pomiędzy Starym i Nowym Światem. Atlantyk powstał na długo przed człowiekiem jako pęknięcie rozdzielające Afrykę i Amerykę Południową oraz Europę i Amerykę Północną, a dziś jest szczeliną, która poszerza się od wielu milionów lat i to szczeliną wystarczająco głęboką, aby wykluczyć jakiekolwiek stosunkowo niedawno zalane duże lądy, które miałyby teraz spoczywać na jej dnie. Znamienne, że również archeolodzy nie odnaleźli na razie żadnych kopalnych śladów działalności Atlantów, a przecież zaawansowana cywilizacja powinna pozostawić po sobie dzieła sztuki, wynalazki i być może dokumenty. Nawet, jeśli sama Atlantyda zginęła pod falami oceanu, na okolicznych lądach zostałyby ślady jej ekspansji lub handlowej wymiany na przykład w postaci wyrobów rzemiosła lub narzędzi. A jednak nie ma ani jednego zabytku z Atlantydy. Historia pisana nie dysponuje jakimkolwiek dokumentem na ten temat oprócz opowieści Platona, która nosi niestety oczywiste cechy fantastycznego dzieła literackiego.
Inne zastrzeżenie dotyczy rzekomych krzyżówek praludzi z kosmitami. Krzyżówki międzygatunkowe na Ziemi są bardzo trudne i dość rzadko obserwowane w naturze mimo identycznej struktury chemicznej komórek oraz takiego samego DNA czyli nośnika informacji genetycznej. Jak zatem można przypuszczać, że doszło do skrzyżowania z organizmami powstałymi poza Ziemią i prawdopodobnie dysponującymi odmienną aparaturą genetyczną (o ile w ogóle ją posiadają)?
Podobnej wartości są niemal wszystkie następne tezy Dänikena. Na przykład egipskie piramidy (ulubiony temat większości fantastów) mają być konstrukcjami nieziemskimi, w których oczywiście zawarta jest jakaś rzekomo przeogromna i niebywale głęboka wiedza. Wielkość i doskonałość tych budowli ponoć wskazują niezbicie na ich pozaziemskie pochodzenie. A jednak, wbrew tym kosmicznym poglądom, egiptolodzy znają starożytne opisy i rysunki pokazujące raczej nieskomplikowany sposób budowania piramid przy pomocy ludzkich rąk i prostych mechanicznych narzędzi. Wiadomo też, że piramidy orientowano według kierunków świata, a precyzja ich ustawienia jest, według Dänikena, co najmniej taka jak dziś lub nawet większa, co miałoby dowodzić ingerencji obcych. A cóż odkryto po bliższym zbadaniu problemu? Otóż piramidy wykazują spore odchyłki od kierunków świata nawet po uwzględnieniu precesji, która po kilku tysiącach lat rzeczywiście zmieniła położenie bieguna niebieskiego. Są to odchyłki odpowiadające dokładności, jaką możemy osiągnąć przez kilka lat powtarzając pomiary za pomocą sznurka i wbitych w ziemię kołków. Oczywiście i tak należy podziwiać precyzję egipskich obliczeń dokonanych za pomocą tak skromnej „aparatury”, ale z pewnością nie są to popisowe osiągnięcia technologii kosmicznej. To samo da się powiedzieć o wyznaczeniu poziomu. Z pozoru zadanie jest prawie niewykonalne: jak ustalić dokładnie poziomą podstawę wielkiej piramidy? Otóż starożytni Egipcjanie okazali się niezwykle pomysłowi. Najzwyczajniej w świecie wykuli w skalnym podłożu kwadrat mający być podstawą przyszłej piramidy i zalali go, a lustro wody wskazało niemal idealny poziom. Teraz już wystarczyło tylko zniwelować dno kwadratowego zbiornika...
Ale to jeszcze nie koniec. Podobno w wymiarach piramid i ich wzajemnych proporcjach zakodowano jakąś niezwykłą wiedzę, używając do tego celu języka uniwersalnego, czyli matematyki. Tutaj Däniken najwyraźniej zapomina, że często uznaje się matematykę za sposób myślenia charakterystyczny dla człowieka, ale niekoniecznie uniwersalny. W każdym razie z książek Dänikena można się dowiedzieć o ciekawych obliczeniach. Jeżeli na przykład pomnożymy długość któregoś boku piramidy przez przekątną wybranej komory wewnątrz piramidy, otrzymamy liczbę, która podniesiona do określonej potęgi wyraża odległość Ziemia-Słońce (nawiasem mówiąc w rzeczywistości jest to odległość zmienna). Natomiast odjęcie od siebie dwóch innych wymiarów i wyrażenie w proporcji do, dajmy na to, powierzchni ściany bocznej, daje nam oddalenie od pewnej gwiazdy... I tak dalej. Te liczbowe koincydencje mają oczywiście wskazywać na pozaziemskie pochodzenie tak głębokiej wiedzy, bo Egipcjanie przecież nie znali wymienionych odległości w kosmosie.
I zapewne rzeczywiście ich nie znali. Tyle tylko, że nikt nie potrafi udowodnić prawdziwości domniemanego matematycznego kodu. Po pierwsze piramidy, przynajmniej niektóre, straciły zewnętrzną okładzinę z kamiennych płyt, co istotnie zmieniło ich wymiary. Nie wiemy też, dlaczego powinniśmy mnożyć albo dzielić akurat te a nie inne liczby opisujące piramidę, aby otrzymać określony wynik. I wreszcie „zadziwiająca” zbieżność proporcji piramidalnych z proporcjami kosmicznymi okazuje się raczej banalnym zjawiskiem związanym z operacjami na dowolnych wielkościach. Wystarczy pomierzyć wieżowiec czy choćby jakąś książkę i następnie wykonać kilka działań matematycznych na otrzymanych liczbach, a ze zdziwieniem odkryjemy, że rezultaty wyrażone w kilometrach albo milionach kilometrów odpowiadają na przykład średniej odległości do Syriusza, lub zapisują obwód Ziemi. Tu jednak nikt nie powie o ingerencji kosmitów, bo i wieżowiec, i książka są niewątpliwie wytworem człowieka. Piramidy zbudowali podobno kosmici.
A czy piramidy noszą ślady działalności obcych? I to jest właśnie problem - nawet jeśli takie ślady istnieją, nie można ich odróżnić od przejawów aktywności ludzi. Tak przynajmniej twierdzą znawcy tematu, zawodowi historycy i archeologowie. Nie potrafimy więc wykazać pozaziemskiego pochodzenia piramid, a za to dysponujemy opisem ich konstruowania przez ludzi. Żaden poważny archeolog nie nazwie piramid dziełem kosmitów. I warto jeszcze zauważyć zadziwiająco niską wiedzę domniemanych nauczycieli z kosmosu zapisaną ponoć w piramidach: nie przekracza ona wiedzy współczesnego człowieka, chociaż kosmici mieli rzekomo dotrzeć do Ziemi z odległych obszarów wszechświata, co przecież wymagało zaawansowanej nauki i technologii.
Ale Däniken nie ogranicza się tylko do Egiptu. Na przykład w peruwiańskiej miejscowości Ica znalazł tysiące kamieni, otoczaków z wygrawerowanymi obrazami, które przedstawiają ludzi jadących na dinozaurach, Indian dokonujących operacji na sercu, transfuzję krwi, pojazdy latające w powietrzu, rakiety, pradawnych pilotów w kosmicznych kombinezonach... Kamienie ponoć zalegają tam całymi ławicami i mają rzekomo świadczyć o tym, że tysiące lub miliony lat temu ktoś lądował w Andach, aby pozostawić ludziom swoją wiedzę w postaci rysunków na otoczakach. Mniej za to mówi się o tym, że archeologowie znaleźli współczesnych wytwórców tych kamieni produkujących rysunki na użytek turystów. Nikt też nie zwraca uwagi na miałkość domniemanej „kosmicznej wiedzy” zawartej na kamieniach z Ica: nie ma na nich niczego, co przewyższałoby naszą współczesną wiedzę i technikę. Potrafimy przecież operować serce, wiemy o dinozaurach, latamy samolotami... Czy tak wyglądają osiągnięcia zaawansowanej cywilizacji odwiedzającej naszych przodków? Przecież my wiemy to samo, ale jeszcze nie jesteśmy w stanie dotrzeć do innych układów planetarnych.
Z tego samego rejonu pochodzi też domniemane „lądowisko kosmitów” na płaskowyżu Nazca. Słynne wielometrowe rysunki na powierzchni pustyni przedstawiają kolibry, małpy, rośliny albo figury geometryczne, wszystkie w stylu typowym dla plastyki miejscowych Indian. Nigdy nie odpowiedziano w sposób zadowalający, dlaczego kosmici mieliby rysować tak samo jak Indianie? A może to Indianie zaczęli tak rysować nauczeni przez obcych? Za to wiadomo, jak te rysunki powstały. Najzwyczajniej zdjęto wierzchnią warstwę kamieni odsłaniając pod spodem skalny gruz o nieco innym zabarwieniu. W warunkach wiecznej suszy (nie odnotowano tam deszczu przez pięćset lat od XVI do XX stulecia) rysunki mogły trwać wieki, mimo prymitywizmu ich wykonania.
Żeby nie nudzić dziesiątkami podobnych „dowodów” Ericha von Dänikena, już tylko wyliczymy kilka najbardziej spektakularnych rzekomych budowli kosmitów. A są to piramidy Majów i ludów Meksyku (choć wiadomo kto i jak je budował), kamienne posągi na Wyspie Wielkanocnej (też znana jest technologia, a jeszcze w XX wieku żyli ludzie potrafiący tak rzeźbić), tureckie minarety wokół Hagia Sophia w Konstantynopolu ponoć przedstawiające rakiety (bez komentarza), czaszki wyrzeźbione z kwarcu w Ameryce (wiadomo, że fałszerze w XX wieku zaczęli je wyrabiać na użytek turystów a czasem nawet muzeów), kosmiczne pojazdy wimana, według indyjskich legend używane przez bogów (prawdopodobnie coś w rodzaju magicznych latających dywanów), ogromna buddyjska świątynia Boroboudour na Jawie (też wiadomo, kto i kiedy ją zbudował), słynne kamienne ruiny Zimbabwe w południowej Afryce... I tak dalej, i dalej...
Oczywiście trudno autorytatywnie z góry wykluczyć możliwość wizyty jakichś kosmitów na Ziemi czy to teraz, czy też dawniej. Z całą pewnością taka wizyta była i jest przynajmniej teoretycznie możliwa. Ale niestety dowody Dänikena są co najmniej niepoważne. Opierają się zazwyczaj na dowolnej interpretacji danych, ich przeinaczaniu, lub wręcz zafałszowaniu, na pomijaniu wielu już ustalonych faktów i na zupełnym braku krytycyzmu. No bo jak inaczej określić uparte dopatrywanie się skafandrów kosmicznych w wizerunkach kapłanów noszących rytualne stroje (choćby sławna płaskorzeźba Majów z piramidy w Palenque) albo w maskach szamanów? W ten sposób dosłownie wszystko można interpretować absolutnie dowolnie i wszędzie dostrzegać kosmitów. Możemy na przykład dokonać nieco humorystycznego myślowego eksperymentu w stylu Dänikena polegającego na odkryciu śladów pozaziemskich cywilizacji w naszej łazience. Czyż wanna nie przypomina hibernatora z filmów fantastycznych służącego do przetrwania w stanie uśpionym tysięcy lat podczas podróży międzygwiezdnych? A prysznic na długiej giętkiej rurce to przecież system łączności na pokładzie statku kosmicznego. Kształty plastikowych butelek z szamponami wyraźnie są obrazem małych rakiet, a mydelniczka przedstawia lądownik do wodowania. Śmieszne i bezsensowne? Oczywiście, tak samo jak zabawne są tezy szwajcarskiego fantasty. Przecież na tym polega poznawanie w miarę obiektywne, że poszczególne fakty muszą do siebie pasować i wzajemnie się potwierdzać. Jeśli nie spełniamy tego warunku, albo nasza obserwacja jest z gruntu fałszywa i śmieszna, albo rozpoczynamy właśnie zupełnie nową dziedzinę poznania, o której nikt dotychczas nie wiedział.
Oczywiście nie mamy żadnej gwarancji, że Erich von Däniken rzeczywiście nie zaczyna nowej gałęzi nauki. Być może tak jest. Jak dotąd jednak przytłaczająca większość jego hipotez ma charakter luźnych, oderwanych od siebie pomysłów i przeczy dobrze już ugruntowanej i potwierdzonej wiedzy, a czasem poszczególne hipotezy Dänikena przeczą sobie nawzajem.
Przypomina to pseudonaukowe fantazje niektórych innych badaczy. Na przykład niemiecki teolog Samuel S. Witte (1738-1802) w roku 1789 wydał książkę, w której wbrew informacjom historyków dowodził, że egipskie piramidy są dziełem natury powstałym w rezultacie aktywności wulkanicznej i tektonicznej. Jeszcze bardziej zdumiewający był pomysł Wittego wyjaśniający pochodzenie znaków pisma na kamiennych budowlach w Egipcie: miały je rzekomo wyżłobić żerujące ślimaki.
W roku 2005 mieszkający w USA Bośniak Semir Osmanagić sformułował hipotezę w pewnym sensie odwrotną do pomysłów Wittego. Niemiec bowiem uznał budowle za wytwór natury, a Osmanagić dopatrzył się budowli w naturalnych górach. Ogłosił, że kilka gór w Bośni niedaleko miasteczka Visoko to w istocie piramidy zbudowane 12 tysięcy lat p.n.e. przez cywilizację związaną z Atlantydą. Wzorem fantazji Dänikena Bośniak dopatrzył się w górach „idealnych” stożków rzekomo zorientowanych „precyzyjnie” według kierunków świata. W rzeczywistości kształt gór nie jest dokładnie stożkowy, ich podstawa nie ma kształtu kwadratu, boki nie są równoległe do kierunków świata, a wewnątrz nie ma konstrukcji zbudowanej przez człowieka. Mimo to Osmanagić uparcie kopie tunel pod górą i przekonuje świat, że odkrywa starożytny korytarz, chociaż nikt nie dostrzega śladów domniemanej budowli.
Jak widać ludzka fantazja nie zna granic. Dlatego też o wiele bardziej interesującą od treści pomysłów naszego bohatera zdaje się być „dänikenologia” jako zjawisko społeczne. Koncepcje Dänikena wypełniają pewną lukę w naszym myśleniu i odpowiadają na utajoną ludzką potrzebę tajemniczości oraz nieznanego. Na ogół nie chcemy już wierzyć w upiory i zjawy (choć nie zawsze i nie wszyscy), więc tworzymy sobie kosmitów, UFO i „bogów-kosmonautów”, którzy niegdyś przybyli na Ziemię, aby nami pokierować. Czy to nie piękna wizja? I jaka romantyczna! Budda, Konfucjusz, Jezus to kosmici uznani za bóstwa. Leonardo da Vinci i Newton przybyli z kosmosu i przyjęli postać ludzi, aby rozwijać ziemską cywilizację. Bosch swoimi obrazami zbliżał ludzkość do świata kosmitów... i tak dalej. Według Dänikena każdy ważniejszy wynalazek ma swoje pozaziemskie korzenie.
A przecież możemy jeszcze przyjąć, że ktoś nadal przeprowadza na nas eksperymenty, albo nas do czegoś używa. Ziemia okazuje się wtedy czymś w rodzaju plantacji czy rezerwatu, a my, jako jego mieszkańcy, bylibyśmy królikami doświadczalnymi. Czy taka wizja nie budzi w nas rozkosznego dreszczyku emocji i grozy tak chętnie widzianego w literaturze i filmach? Sensacja podszyta strachem zawsze gwarantuje spore zyski ze sprzedaży książek i biletów do kin. Może tylko o to tu chodzi, skoro sam Erich von Däniken dorobił się niezłych pieniędzy na publikacji swoich fantazji?
Literatura
C.W. Ceram, Bogowie, groby i uczeni. Warszawa 1994.
E. von Däniken, Dzień, w którym przybyli bogowie. Warszawa 1991.
E. von Däniken, Dowody. Warszawa 1995.
E. von Däniken, Siejba i Kosmos. Warszawa 1996.
A. Donimirski, Przybysze z kosmosu. Rzeczywistość czy fantazja? Katowice 1978.
U. Dopatka, Lexikon der Prä-Astronautik. Düsseldorf 1979.
C. Dudge, The Day before Yesterday. Five Million years of Human History. London 1995.
W.R. Drake, Messengers from the Stars. London 1977.
J. i P. Fiebag (red.), Z głębin Wszechświata. Podręcznik paleoastronautyki.
Naukowcy na tropie ingerencji z Kosmosu. Warszawa 1997.
P. James, N. Thorpe, Dawne wynalazki. Warszawa 1997.
G. Kehnscherper, Kreta. Mykene. Santorin. Leipzig. Jena. Berlin 1978.
J.K. Kozłowski (red.), Encyklopedia historyczna świata. Tom I. Prehistoria. Kraków 1999.
Z. Kukal, Atlantis in the Light of Modern Research. Praha 1984.
O. Wołczek, Człowiek i Tamci – z Kosmosu. Wrocław 1983.