Całun Turyński i głód cudów

Całun Turyński przyciąga uwagę intelektualistów i opinii publicznej zarówno ze względu na tradycję uznającą go za płótno pogrzebowe Jezusa, jak też z powodu swojej niezwykłości. Znajduje się na nim niewyraźny zarys ciała człowieka, który został położony na płótnie na plecach, a następnie przykryty drugą jego częścią, przy czym zgięcie całego pasa znajduje się od strony głowy. Na całym ciele widoczne są obrażenia, które wykazują uderzające podobieństwo do ran, jakie według ewangelistów odniósł Jezus. Dlatego też uznano tkaninę za całun pogrzebowy Jezusa. Co ciekawe, przy bliższej analizie tajemnica płótna z Turynu okazuje się nie tyle tajemnicą obiektywną, ile wytworem ludzkiej świadomości ograniczonej przez subiektywne lub raczej uświęcone tradycją założenia. Obserwując bowiem dzieje badań Całunu Turyńskiego można stwierdzić, że praktycznie od samego początku pewne elementy odsłaniające naturę tej tkaniny są dobrze znane, lecz przeszkodą we właściwej ich interpretacji jest pragnienie, aby ten kawałek płótna okazał się rzeczywiście całunem Jezusa.

Z punktu widzenia historii dzieje Całunu są nieźle udokumentowane od chwili jego pierwszej publicznej prezentacji w roku 1357. Wtedy to kanonicy z kolegiaty w niewielkim mieście Lirey we Francji organizują pokaz tkaniny, którą wypożyczyła im właścicielka Joanna de Vergy, wdowa po rycerzu Godfrydzie de Charney, pierwszym właścicielu tajemniczego płótna. Jej mąż ufundował wcześniej kolegiatę w Lirey konsekrowaną w maju 1356 roku, a 19 września tego samego roku zginął w bitwie z Anglikami pod Poitiers. W rezultacie Joanna znalazła się w trudnej sytuacji finansowej i być może to jest jednym z powodów wystawienia tkaniny, ponieważ staje się ona źródłem dochodów czerpanych od pobożnych pielgrzymów. Pątnicy kupują bowiem w Lirey dewocjonalia, w tym pamiątkowe medale z herbami Joanny i jej męża wybite z okazji prezentacji relikwii.

Co ciekawe, biskup Troyes Henryk z Poitiers, który wcześniej wysoko oceniał rycerza Godfryda de Charney za pobożną fundację, po zapoznaniu się ze sprawą jeszcze w tym samym roku wydaje oficjalny zakaz pokazywania tkaniny z Lirey. Uznaje, że Całun nie jest autentyczny, a Joanna pod naciskiem biskupa przerywa pokazy. Po raz kolejny Całun zostaje wystawiony dla publiczności przez nowego właściciela w roku 1389 i znowu biskup Troyes, tym razem Piotr de Arcis, sprzeciwia się kultowi podejrzanej relikwii, czemu daje wyraz, pisząc skargę do papieża. Chodzi między innymi o to, że nikt nie prosił biskupa o zezwolenie na pokazy. De Arcis podkreśla, że fałszywa relikwia służy wyłącznie wyciąganiu pieniędzy od naiwnych. Rzym jednak w dwóch kolejnych listach nakazuje biskupowi milczenie w sprawie Całunu.

Dalsze dzieje tkaniny, aczkolwiek interesujące, nie wnoszą już wiele nowego do pytania o naturę tego artefaktu. Całun wędruje z rąk do rąk, odbywają się kolejne publiczne prezentacje we Francji, Niderlandach oraz Italii i są wykonywane jego malarskie kopie, podobno co najmniej 52. W roku 1506 papież Juliusz II, chociaż nie stwierdza oficjalnie, że Całun faktycznie należał do Jezusa, 4 maja ogłasza dorocznym dniem Świętego Całunu. Natomiast w roku 1670 rzymska Kongregacja Odpustów zezwala na udzielanie odpustów pielgrzymom przybywającym do Całunu Turyńskiego, lecz nie za czczenie Całunu, a za rozpamiętywanie męki Jezusa.

Najtragiczniejszym momentem w dziejach tkaniny jest pożar, jaki 4 grudnia 1532 roku strawił kaplicę Sainte Chapelle w Chambery. Płótno nadpalone przez kapiące roztopione srebro zostaje wtedy uratowane dosłownie w ostatniej chwili. Zakonnice w roku 1534 uzupełniają ubytki doszywając widoczne potem łaty w miejsce wypalonych dziur.

Relikwia po raz pierwszy trafia do Turynu w roku 1535 jako własność dynastii sabaudzkiej (od roku 1453) i jeszcze raz w roku 1578. Całun aż do dziś jest przechowywany w katedrze turyńskiej. Tyle historia z pominięciem szczegółów peregrynacji tkaniny w XV i XVI wieku.

Rzecz w tym, że nie ma jakichkolwiek wiarygodnych i dających się zweryfikować wzmianek o Całunie Turyńskim z czasów sprzed publicznego pokazu w Lirey. Ewentualne próby łączenia Całunu Turyńskiego z innymi wizerunkami Jezusa, jakie pojawiały się wcześniej nie znajdują praktycznie żadnego realnego poparcia w źródłach. Na przykład Ian Wilson dość zręcznie usiłuje dowieść, że Mandylion, czyli wizerunek twarzy Jezusa znany w Bizancjum, jest tożsamy z Całunem, lecz poza spekulacjami nie podaje żadnych dowodów na poparcie tej tezy. Nie można więc jego rozważań traktować jako ustalonych faktów.

Drugi wniosek płynący z dostępnych źródeł opiera się na interesującej postawie duchowieństwa. Otóż znamiennym jest, że dwaj kolejni biskupi Troyes pod koniec XIV wieku jednoznacznie zaprzeczają prawdziwości Całunu i widzą w nim wyłącznie fałszerstwo oraz chęć wzbogacenia się na naiwności wierzących. Z drugiej zaś strony kanonicy w Lirey i szerokie masy wiernych chcą wierzyć, że tkanina jest pogrzebowym całunem Jezusa. Zapewne zachodzi tu typowe zderzenie krytycznej postawy ludzi wykształconych z emocjami prostego ludu, który bardzo pragnie cudów potwierdzających jego wiarę. Uświadomienie sobie tego faktu dobrze wyjaśnia też późniejszą zmianę w polityce Kościoła. Albowiem po początkowym odrzuceniu Całunu przez biskupów z Troyes duchowni w końcu akceptują relikwię jako środek wspomagający wiarę. Jest to zachowanie na wskroś pragmatyczne. Znaczące jest przy tym, że oficjalnie Kościół katolicki nigdy bezpośrednio nie uznał Całunu Turyńskiego za płótno niegdyś przykrywające ciało Jezusa.

W tym kontekście można jedynie żałować, że rycerz Godfryd de Charney zginął, zanim zdążył (gdyby zechciał) wyjaśnić, w jaki sposób wszedł w posiadanie tajemniczej tkaniny. Wspominany już Ian Wilson zakłada, że płótno zostało zrabowane w Konstantynopolu plądrowanym przez krzyżowców, lecz nie ma na to dowodów. A zatem, z punktu widzenia dostępnych danych historycznych Całun należy odnosić do XIV wieku.

Nowe istotne informacje o tajemniczym płótnie pojawiają się dopiero w roku 1898 przy okazji wystawienia Całunu podczas obchodów 30. rocznicy utworzenia Królestwa Włoskiego. 28 maja (po nieudanej próbie podjętej trzy dni wcześniej) na zlecenie władz włoskich Secondo Pia wykonuje pierwsze fotografie płótna, a w nocy oglądając w laboratorium negatywy swoich zdjęć doznaje wstrząsu. Okazuje się, że obraz negatywowy jest dużo wyraźniejszy i bardziej plastyczny od tego, co można dostrzec na oryginale. Tajemnicza twarz z Całunu nabiera nagle życia. Dzięki zdjęciom Pia ludzie dowiadują się, że obraz na Całunie nie jest malowidłem jak to sugerował biskup Piotr de Arcis w roku 1389; jest to raczej rodzaj fotografii, a na płótnie widać negatyw. Po tym odkryciu zwolennicy autentyczności Całunu triumfują twierdząc, że tak specyficzny wizerunek mógł powstać wyłącznie pod wpływem nadnaturalnych mocy, na przykład jako rezultat gwałtownego rozgrzania ciała w chwili zmartwychwstania. Co więcej, na podstawie fotografii zostają dokonane antropologiczne analizy człowieka z Całunu. Ich wyniki przedstawia Yves Delage w odczycie 21 kwietnia 1902 roku dla Akademii Francuskiej. Wizerunek nie jest malowidłem lecz precyzyjnym, realistycznym odbiciem ciała z zachowaniem naturalnych proporcji, bez śladów stylizacji i typowo artystycznych zniekształceń. Brakuje też perspektywy, jaka musiałaby pojawić się, gdyby ktoś malował obraz patrząc na model. Tkanina prawdopodobnie okrywała człowieka, miejscami przylegając do ciała, a w innych miejscach od niego odstając.

Te wnioski zostają uzupełnione 16-17 czerwca 1969 roku, kiedy na zlecenie kardynała Pellegrino Całun Turyński jest badany przez komisję naukowców i jeszcze raz fotografowany na kliszy biało-czarnej i kolorowej oraz w promieniach ultrafioletowych. Kardynał pragnie ostatecznie potwierdzić opinię o autentyczności Całunu poprzez pokazanie jego wyjątkowych cech. Nic zatem dziwnego, że w następnych latach Kościół dość chętnie godzi się na kolejne badania płótna, ponieważ mają one umacniać przekonanie, że w Turynie znajduje się prawdziwy całun Jezusa. W roku 1973 zostają pobrane do zbadania substancje z powierzchni Całunu, a następnie pojedyncze włókna samej tkaniny i dwa małe wycinki, lecz ich badania nie wnoszą istotnych elementów do kwestii autentyczności płótna. Za to dokonane szczegółowe analizy ułożenia ciała, obrażeń i kierunku spływania krwi wykazały, że ślady na Całunie dobrze pasują do opisów ewangelicznych.

Należy tu jeszcze dodać argument botaniczny to znaczy rezultaty badania roślinnych pyłków tkwiących między włóknami tkaniny. Szwajcar Max Frei w roku 1976 ogłosił, że na Całunie znalazł pyłki aż 56 gatunków roślin pochodzących z Palestyny. Tymczasem znawcy wiedzą, że ziarno pyłku pozwala zwykle określić jedynie rodzaj lub rodzinę rośliny lecz nie gatunek, a zatem informacje Freia są co najmniej wątpliwe. Ponadto Frei nie odnotował gatunków typowych dla Francji, co jest dość dziwne, skoro Całun znajdował się tu ponad 600 lat. Rzecz w tym, że Frei nie był specjalistą od palynologii, a za to bardzo chciał udowodnić autentyczność Całunu Turyńskiego i pyłki rodzajów występujących nad całym Morzem Śródziemnym zinterpretował jako pyłki gatunków wyłącznie bliskowschodnich. Na domiar złego inni badacze próbujący powtórzyć rezultat Freia nie znaleźli większości wymienionych przez niego pyłków. Przede wszystkim zaś nie stwierdzono obecności oliwki, która jest powszechnie uprawiana na Bliskim Wschodzie i trudno przypuszczać, że jej pyłek nie znalazł się na płótnie, jeśli ono kiedykolwiek było w Palestynie. To jednak nie przekonało entuzjastów Całunu, którzy po prostu odrzucili niewygodne dla nich wyniki.

Pojawiły się też inne interesujące fakty związane z badaniem chemii obrazu widocznego na Całunie. W roku 1978 rozpoczął badania zespół określany jako Shroud of Turin Research Project. Zespół ogłasza w roku 1981, że na tkaninie nie znalazł śladów barwników naniesionych przez malarza na powierzchnię, co przeczy podejrzeniom, że wizerunek został namalowany. Przebarwienia dotyczą samych włókien tkaniny, które uległy utlenieniu i odwodnieniu oraz doszło do zmiany struktury celulozy składającej się na te włókna. Próby uzyskania podobnych efektów w warunkach laboratoryjnych zakończyły się niepowodzeniem. Poza tym komputerowe analizy gęstości przebarwień pozwalają tworzyć efektowne trójwymiarowe obrazy człowieka z Całunu. Pod wpływem tych badań niektórzy entuzjastycznie nastawieni badacze doszukują się monet z czasów rzymskich rzekomo przyciskających powieki zmarłego, a nawet rozpoznają rzekome litery z inskrypcji na tych monetach. Wszystko zdawało się wskazywać na autentyczność tkaniny.

Kiedy więc w roku 1988 ruszył projekt określenia wieku Całunu za pomocą węgla C14, arcybiskup Anastazio Ballestrero jako kustosz relikwii chętnie się zgodził na badanie. Wszystko wskazywało bowiem, że potwierdzi ono nadzieje milionów wierzących. Pobrane z tkaniny próbki zostały przesłane do trzech uznanych za najlepsze laboratoriów w Arizonie, Oksfordzie i Zurychu. Dla sprawdzenia wiarygodności ich ocen wraz z wycinkami Całunu wysłano niewielkie skrawki tkanin o dokładnie znanym pochodzeniu i wieku. Żadna próbka nie została podpisana, aby uniknąć oskarżeń o stronniczość.

Rezultaty badań okazały się zbieżne we wszystkich trzech laboratoriach: ocena wieku już znanych tkanin wzorcowych była dokładna czyli zgodna z wcześniejszymi ustaleniami. Natomiast wiek lnu, z którego utkano Całun Turyński wszystkie trzy laboratoria określiły na koniec XIII lub pierwszą połowę XIV wieku. Wynik oczywiście został natychmiast zakwestionowany. Padły oskarżenia o masoński spisek lub oszustwo wrogów chrześcijaństwa, a niedawni entuzjaści datowania radiowęglowego nagle odkryli, że jest to metoda niepewna i niewiarygodna. Innymi słowy, jeśli rzeczywistość nie zgadza się z już przyjętą teorią, należy odrzucić rzeczywistość.

Warto odnotować, że nigdy przedtem i nigdy potem nie zdarzył się błąd w datowaniu wynoszący aż 1300 lat. Mimo to niektórzy upierają się, że pomiar był wadliwy, chociaż do głowy im nie przychodzi, żeby kwestionować datowania innych obiektów, które nie są obciążone tak wielkim ładunkiem emocji. Gigantyczna pomyłka miała rzekomo miejsce wyłącznie w odniesieniu do Całunu Turyńskiego.

Ewentualnie miałoby chodzić o absolutnie wyjątkowe i nieznane nigdzie indziej zjawisko pozornego odmłodzenia tkaniny wywołane podobno przez podwyższoną temperaturę w czasie pożarów, lub też przez szczególne procesy biochemiczne łącznie z hipotetyczną polewą bakteryjną rzekomo powstałą na tkaninie. Rzecz w tym, że jak dotąd nie odkryto śladów owych procesów na Całunie Turyńskim ani też na żadnym innym obiekcie, chociaż badacze jeszcze na początku XXI wieku wciąż próbują je znaleźć. Niektórzy argumentują, aczkolwiek nie bardzo wiadomo na jakiej podstawie, że część tkaniny pochodzi z XIV wieku i to właśnie ona była datowana, a środek Całunu ma z pewnością 2000 lat.

Krytycy badań nie przyjmują do wiadomości, że rezultaty datowania radiowęglowego dobrze zgadzają się z danymi historycznymi - w obu wypadkach chodzi o pierwszą połowę XIV wieku. Co więcej, splot tkaniny, z której wykonano Całun był stosowany we Francji właśnie w tym okresie. Należy też przypomnieć, że sami biskupi w XIV wieku kwestionowali autentyczność Całunu, a Watykan nigdy nie uznał go oficjalnie za relikwię, chociaż zaakceptował jako kult ludowy. Kościół nie wpisał też do swoich rejestrów żadnych cudów związanych z Całunem Turyńskim, co jest dziwne, skoro rzekomo „cudowne” uzdrowienia i nawrócenia zdarzają się przy relikwiach o dużo mniejszej wadze gatunkowej.

Równolegle prowadzono badania innego rodzaju. Walter McCrone uzyskał dostęp do materiałów pobranych z powierzchni Całunu dla Shroud of Turin Research Project i wykrył w nich obecność farb - ochry i cynobru, którego malarze używali od IX wieku. McCrone znalazł także ślady zwierzęcego kolagenu stanowiącego nośnik dla barwników. Oznaczało to według niego, że obraz został namalowany w średniowieczu. Wyniki tych badań opublikowane w roku 1989 okazały się nie do podważenia, lecz wnioski, jakie wyciągnął z nich McCrone są raczej błędne. Otóż Isabel Piczek w roku 1993 ogłosiła, że obecność farb wskazuje tylko na kopiowanie Całunu przez malarzy, być może chodzi o przykładanie namalowanych kopii do oryginału, aby je ze sobą porównać, co jednak nie oznacza, że sam Całun Turyński został namalowany. McCrone tak bardzo chciał wykazać fałszywość Całunu, iż popełnił błąd w rozumowaniu. Najwyraźniej bowiem wizerunek jest rezultatem zmian w samych włóknach tkaniny, a farby znalazły się na powierzchni później.

Sam wizerunek zaś to prawdopodobnie przykład wzorów Volckringera, o których piszą Christopher Knight i Robert Lomas. Wzory Volckringera powstają jako ślady utleniania pozostawione przez substancje chemiczne, głównie kwas mlekowy, wydzielane przez organizm w stanie silnego stresu lub podczas agonii. Znane są ze starych zielników, gdzie pod zasuszonymi roślinami znaleziono na papierze brązowe, jakby cieniowane odbicia roślin. Zależnie od odległości obserwowany jest różny stopień pociemnienia, co daje efekt przestrzenności obrazu, a przy odpowiedniej obróbce komputerowej można go przełożyć na trzy wymiary. Podobne efekty są znane ze szpitali, kiedy ludzie cierpiący pozostawiają czasem ślady jakby przypalenia odpowiadające kształtom ich ciała. Wizerunek na Całunie Turyńskim również przypomina przypalenie (utlenienie, odwodnienie, zmiana struktury) i dlatego należy sądzić, że człowiek przykryty tym płótnem przeszedł ogromne cierpienia. Podsumowując, trzeba stwierdzić, że Całun Turyński prawdopodobnie pochodzi z XIV wieku z Francji i chyba nigdy nie znalazł się na terenie Palestyny.

Można za to próbować dowodzić w ślad za Knightem i Lomasem, że na Całunie jest odbicie ciała zamęczonego w roku 1314 ostatniego wielkiego mistrza Templariuszy Jakuba de Molay. Powstaje jednak pytanie, dlaczego oprawcy de Molaya tak precyzyjnie naśladowali ewangeliczny opis męki Jezusa? Postępując w ten sposób mogliby narazić się na oskarżenie o bluźnierstwo. Ponadto budowaliby legendę wielkiego mistrza jako męczennika, chociaż inkwizytorom chodziło o jego zniszczenie, a nie wykreowanie na nowego mesjasza. Poza tym krzyżowanie nie było karą stosowaną we Francji w XIV wieku. Jak dziwaczne musiałoby być myślenie inkwizytorów, żeby torturowali de Molaya dokładnie tak jak Jezusa, a potem go starannie okryli długim pasem płótna? Knight i Lomas efektownie łączą Całun, klęskę Templariuszy i masonerię, co oczywiście przemawia do wyobraźni, ale trudno ich spekulacje uznać za prawdopodobne.

Odpowiedzi należy chyba szukać w obszarach mniej tajemniczych i nie tak sensacyjnych. Otóż XIV wiek to czas załamania europejskiej gospodarki związanego z ochłodzeniem, czas epidemii pustoszących Europę i fanatycznych ruchów religijnych. Wielu spodziewało się rychłego końca świata zapowiadanego przez szaleńców, świętych i mistyków. Po miastach krążyli biczownicy, którzy byli przekonani, że raniąc swoje ciała ratują dusze, a ich cierpienie przebłaga gniew niebios. Jest to epoka, kiedy wierzono, że naśladowanie Jezusa uchroni przed siłami piekieł i odwróci nieszczęścia spadające na ludzkość. Można zakładać, że naśladowanie nie zawsze polegało tylko na modlitwie, poszczeniu i biczowaniu. Niektórzy posuwali się być może dalej. Poddawali się torturom na wzór Jezusa, pozwalali się koronować cierniem i krzyżować, a po zainscenizowanej śmierci byli symbolicznie składani do grobu. Potem ich leczono i mogli wrócić do normalności. Nie jest to wyłącznie fantazja, ponieważ podobne praktyki są znane do dziś. Wystarczy przypomnieć dobrowolne krzyżowanie się Meksykan i Filipińczyków podczas Wielkanocy. Część z nich jest tylko przywiązywana do krzyża, lecz niektórzy chcą być przybijani wielkimi gwoździami. Po pewnym czasie są zdejmowani z krzyża i symbolicznie składani do grobu, a potem leczeni. Zdarza się nawet, że ta sama osoba poddaje się ukrzyżowaniu więcej niż tylko raz.

Jeśli przypuścić, że zbliżone formy kultu mogły być praktykowane również w średniowieczu, zwłaszcza na fali fanatyzmu w XIV w., staje się jasnym, dlaczego ktoś tak precyzyjnie starał się odwzorować cierpienia Jezusa. Nie trzeba więc karkołomnych hipotez o krzyżowaniu de Molaya podczas inkwizycyjnych przesłuchań. Poza tym unika się kłopotliwego pytania o to, jak Kościół mógłby zaakceptować Całun Turyński, gdyby należał on do potępionego wielkiego mistrza? Prawdopodobnie rycerz de Charney wszedł w posiadanie tego płótna na terenie Francji a nie Palestyny, o czym świadczą analizy roślinnych pyłków, i zatrzymał tkaninę jako niebywałe świadectwo czyjejś pobożności. Takim świadectwem Całun Turyński był zresztą przez całą swoją historię.

Literatura

Ch. Knight, R. Lomas, Drugi mesjasz. Templariusze, Całun Turyński

i wielkie tajemnice masonerii. Warszawa 1998.

I. Wilson, Całun Turyński. Warszawa 1985.