Kompetencje moralne
Należy zauważyć, że potraktowanie osoby ludzkiej jako czegoś w rodzaju platońskiego cienia osoby boskiej odbiera człowiekowi prawo do wyboru, a zatem pozbawia kompetencji moralnych to znaczy zdolności do samodzielnej oceny i ponoszenia konsekwencji własnych czynów (Żuk, 2012, s. 209-210). Wiadomo, że w myśl doktryny chrześcijańskiej przewaga Boga nad człowiekiem jest nieskończenie wielka, a człowiek nie ma możliwości ucieczki przed boskim gniewem w razie sprzeniewierzenia się nakazom Stwórcy. W sposób baśniowy mówi o tym na przykład biblijna opowieść o Jonaszu, który chciał uciec przed nakazami Jahwe i przekonał się, że to nie jest możliwe, więc musiał w końcu podporządkować się boskiej woli. To oznacza, że człowiek stale działa pod przymusem i w praktyce nie ma wyboru, a zatem nie posiada też kompetencji moralnych. Dobrowolność w trakcie podejmowania decyzji i realizacji określonego czynu jest bowiem warunkiem wyjściowym, aby można było dokonywać ocen moralnych (Nowak-Juchacz, s. 170; Ricken, s. 75). Drugim niezbędnym wymogiem jest zaś świadomość następstw czyli konsekwencji danego działania, ponieważ dana osoba nie można odpowiadać za skutki, których nie była świadoma (Ricken, s. 78). O tym aspekcie ocen moralnych pisze między innymi sławny austriacki biolog i filozof Konrad Lorenz (1903-1989), odwołując się do procesów teleonomicznych (Lorenz, s. 106-107). W szerszym społecznym wymiarze zajmuje się tym także niemiecki etyk Dieter Birnbacher (Birnbacher, s. 146), a znany polski filozof Tadeusz Kotarbiński (1886-1981) podkreśla potrzebę moralnej świadomości prawdziwego człowieka. Wszyscy oni pokazują, że w etyce potrzebna jest niezależność człowieka od nakazów kogokolwiek z zewnątrz, a zwłaszcza od zagrożeń, i dopiero wtedy można zachować godność ludzkiej osoby i móc ją oceniać w kategoriach moralnych (Kotarbiński, s. 155-156). Należy przy tym podkreślić, że wbrew tezom większości teologów człowiek może wypracować zasady moralne w ramach etyki niezależnej i bez wyznawania jakiejkolwiek religii (Comte-Sponville, s. 18, 22). To spostrzeżenie prowadzi do wniosku, że etyka chrześcijańska w formie lansowanej na przykład przez Kościół katolicki nie wyczerpuje znamion etyki humanistycznej, czyli służącej człowiekowi, a tym bardziej etyki niezależnej (Kotarbiński, s. 151). Etyka chrześcijańska bowiem nie pozostawia człowiekowi prawdziwego wyboru, stawiając go raczej w sytuacji bez wyjścia i uzależniając od sił pozaludzkich a nawet pozamaterialnych. Podstawowym kryterium ocen moralnych opartych na etycznych wskazaniach Kościoła jest posłuszeństwo wobec nieskończenie potężnego Boga. Posłuszeństwo jest uznawane za dobro, ponieważ tak zdecydował Stwórca. Natomiast nieposłuszeństwo wobec Boga jest złem i nosi nazwę grzechu (KKK, 1849). Nie chodzi więc o dobrostan człowieka lub kogokolwiek innego, lecz o wypelnianie woli Boga. W tej perspektywie człowiek może jedynie uznać swoją małość, a jako istota słaba i grzeszna musi nieustannie prosić o łaskę i miłosierdzie. Niestety, nawet ich uzyskanie nie zależy od człowieka, bo to oznaczałoby zaprzeczenie wszechmocy Boga. Stąd właśnie wywodzi się idea predestynacji obecna w teologii różnych odłamów protestantyzmu – wszechmocny i wszechwiedzący Bóg z góry wie, lub raczej już na początku świata zadecydował, kto dostąpi jego łaski i zostanie zbawiony bez względu na czyny danej osoby (Żuk, 2014, s. 372).
Ludzie myślący niezależnie próbują oczywiście uniknąć takich interpretacji jako poniżających dla człowieka. Mogą na przykład odwołać się do nauk Tadeusza Kotarbińskiego, który postulował takie postępowanie, żeby człowiek był jak najbardziej czcigodny (Kotarbiński, s. 159). Innymi słowy chodzi o ty, by dana osoba miała poczucie bycia kimś godnym szacunku i żeby inni mieli takie zdanie o tej osobie. Nie są więc ważne konkretne nakazy i zakazy wynikające z rzekomo uniwersalnych lub uświęconych tradycją zasad. Łatwo jednak zauważyć, że takie podejście nabiera cech relatywistycznych, co na ogół nie jest mile widziame wśród tradycyjnie myślących etyków. Z drugiej strony trzeba przyznać, że określenie "czcigodny" jest niejasne i płynne. Dlatego dużo lepsza wydaje się propozycja etyki sytuacyjnej przedstawionej w roku 1966 przez amerykańskiego teologa Josepha Francisa Fletchera (1905-1991). U jej podstaw leży personalizm we właściwym tego słowa znaczeniu, czyli przekonanie, że osoba człowieka jest zawsze wartością nadrzędną. Tę wartość realizuje się jednak w konkretnych okolicznościach, co powoduje, że oceny moralne stają się relatywne, zależnie od tych okoliczności. Relatywizm oznacza też indywidualne podejście do danej osoby, zagadnienia i sytuacji, ale musi łączyć się z pragmatyzmem rozumianym jako skuteczność. Czyn każdej osoby może więc podlegać ocenie moralnej w świetle określonej sytuacji oraz skutków, jakie za sobą pociąga. To wszystko pokazuje, że nie można sformułować uniwersalnych sztywnych wyznaczników, które w każdej sytuacji pozwalałyby dokonywać jednoznacznych ocen moralnych. Jedyną ogólną wskazówką zdaje się być zasada miłości czy też życzliwości rozwijana między innymi przez słynnego niemieckiego biblistę Rudolfa Karla Bultmanna (1884-1976). Przyjmując taką postawę można maksymalnie zbliżyć się do teoretycznego ideału dobra w relacjach z innymi. Współczując z drugą istotą mamy szansę uczynić jej dobro, chociaż dobro nie musi oznaczać tego samego dla różnych istot i w różnych sytuacjach. Formalnie zasada miłości wchodzi oczywiście w skład personalizmu chrześcijańskiego (Wojtyła, 1960, s. 40-41). W rzeczywistości jednak personaliści chrześcijańscy na ogół wybierają względnie łatwą drogę, ulegając złudzeniu, że wystarczy stosować sztywne reguły formułowane przez hierarchów kościelnych lub wysnute wprost z nauk Kościoła i odnoszone do Pisma Świętego bez każdorazowego wnikania w specyfikę danej sytuacji. Zazwyczaj nie chcą odróżniać dobra od moralnej słuszności (Vardy, Grosch, s. 132). Tymczasm dobro ma konkretny unikalny wymiar, ponieważ odnosi się do stanu i uczuć konkretnych istot w danej sytuacji. Słuszność zaś odpowiada ogólnej regule w oderwaniu od jednostkowych sytuacji. Na przykład kłamstwo w wymiarze ogólnym, czyli co do generalnej zasady, jest uznawane za moralnie niesłuszne. A jednak kłamstwo slużące dobrostanowi danej istoty w określonej sytuacji okazuje się czymś dobrym. Ta niezgodność moralnej słuszności i dobra często znajduje swoje odbicie w zagadnieniach z pogranicza etyki oraz medycyny, gdzie zderzają się generalne wskazania co do moralności oraz jednostkowe zindywidualizowane problemy niekoniecznie mieszczące się w ramach tych wskazań. W sposób szczególny odnosi się do dziedzin związanych ze światopoglądem jak płodność i regulacja narodzin, seksualizm, cierpienie i choroba, śmierć, samobójstwo czy eutanazja. Nie zawsze wiadomo, jak w odniesieniu do tych zagadnień powinien zachować się lekarz, chociaż formalnie obowiązuje go ogólna reguła znana jako przysięga Hipokratesa.