Prologos
Brat Seraphinos spędził sześć lat w codziennym trudzie, pisząc dzieło, którego przeznaczeniem było objąć całą wiedzę świata i które miało stać się kluczem do mądrości najwyższej, jaka nie przemija. Dzień po dniu, od jutrzni, którą słyszał przez okno swojej celi aż do północy, kiedy zmęczone oczy odmawiały posłuszeństwa, kolejne karty zapełniał drobnym, równym pismem tak cenionym przez jego współbraci. Przez sześć lat dzień po dniu realizował to, co zostało mu nakazane, a praca pochłaniała go tak bardzo, że już nie zastanawiał się nad jej sensem. Pisał, dopóki nie padał na swój siennik zmorzony kamiennym snem, a następnego ranka znów stawał przy pulpicie, aby zmagać się z niemal nadludzkim zadaniem. Drzwi celi otwierały się tylko po to, by milczący mnich mógł wnieść kolejny posiłek i zabrać naczynia z wczoraj. Widoczny przez niewielkie okno skrawek nieba zmieniał kolory, chmurzył się lub uśmiechał słonecznym światłem, a on pisał. W pisaniu zawierało się i okno, i niebo, i te skromne posiłki. Świat zewnętrzny nie istniał. Zresztą cóż mogło być w nim interesującego, jeśli wszystko i tak zostanie zawarte w księdze? Czuł, że obejmuje cały świat, bierze go w siebie i przetwarza na potęgę uczuć, które otwierają drogę ku temu co najwyższe i najwspanialsze. Trzeba jedynie z ufnością poddać się napływającym falom bożej miłości.
Ostatniego dnia kwietnia Roku Pańskiego 1523 brat Seraphinos obudził się w dość dziwnym nastroju. Zeszłej nocy postawił kropkę, która wszystko zakończyła. Oto powstała Summa, jakiej jeszcze nie było. Zadanie zostało wykonane, a on był nareszcie wolny i miał wyjść na zewnątrz. Przez okno słyszał odgłosy nadchodzącej wiosny, oznaki wracającego życia, jakby na jego przywitanie; przecież miał wrócić tam, skąd odszedł sześć lat temu.
A jednak właśnie teraz odczuł całym sobą, że wcale nie chce wychodzić ze swojej celi. Znów pojawiły się dawne wątpliwości. Nie wiedzieć czemu, nagle wróciły palące pytania, czy on, brat Seraphinos, był właściwą osobą. A może źle zrozumiał znaki? To prawda, że jego imię zdaje się być drogą od pierwszej, jeszcze dziecięcej analizy w początkowej literze do analizy ostatecznej, wszechogarniającej, nicującej świat na drugą stronę i pokazującej jego sens na końcu. Seraphinos to wędrówka od S, które wielkim hakiem jest wczepione w początek świata do S ostatecznie spinającego rozdartą zasłonę rzeczywistości w Miejscu Najświętszym ze Świętych.
Co jednak, jeśli wszystkie te znaki to tylko złudzenie podsunięte przez odwiecznego wroga, który teraz złośliwie naigrawa się z jego łatwowierności? Gdyby tak było, brat Seraphinos naraziłby na zgubę nie tylko samego siebie, lecz także opata, ponieważ ten surowy i jakże mądry człowiek sześć lat temu uznał jego szczególne posłannictwo i pozwolił wykonać, a przynajmniej rozpocząć tytaniczną pracę, właściwie nie mając większych nadziei, że kiedykolwiek zostanie ukończona. Nie sprzyjały temu ani nastroje panujące w świecie, ani też nadchodzące zmiany. Nikt poza opatem nie miał dość odwagi, by uwierzyć.
Seraphinos. Imię oznaczające spalanie lub ognistego anioła z sześcioma skrzydłami, strażnika światłości i posłańca, który niesie światłość. Seraphinos to inaczej siódemka, siedem niebiańskich stopni jako podstawa dla boskiego tronu, siedem sfer niebieskich, gdzie po kryształowych torach krążą anioły, a siedem dźwięków składa się na harmonię wszechświata. Opat nie mógł się mylić. Wszak siedem to zajin, hebrajska strzała mknąca do celu, niechybna i prosta, która pokazuje właściwy kierunek. Siedem to suma świętej trójki, która uwrażliwia serca na dobro, oraz czwórki otwierającej umysły na obfitą mądrość. Seraphinos znaczy zatem bogactwo płomiennych uczuć i jasnego umysłu zespolonych ze sobą w niezwykłej harmonii.
Z drugiej jednak strony cztery nie jest tak niewinne i czyste jak trzy. Czwórka to liczba ziemi i nieczystej materii, ziarno zwątpienia zasiane przez zadufany w sobie umysł, który w zaślepieniu podąża błędną drogą od trójzębnej litery szin na początku imienia brata Seraphinosa do szin na końcu. Seraphinos to imię dziwaczne, jakby zawieszone między dwoma piekielnymi narzędziami. Być może jest to imię anioła zbuntowanego, który co prawda nie przestał być aniołem, lecz nie jest też przypisany niebu?
Gdyby jednak on, brat Seraphinos, stworzył dzieło doskonałe, odzwierciedlające Absolut w najczystszej postaci, dzieło pełne boskiej dobroci i piękna, mógłby przełamać tę niepewność i przekonać się, że prawidłowo rozpoznał znaki. Że opat nie mylił się. Co więcej, gdyby nawet okazało się, że to samo Zło podsunęło mu szaleńczy plan, żeby go oszukać i ośmieszyć, on swoją wytrwałością pokonałby siły mroku tworząc dzieło, które obraca wszystko ku światłu. Trzeba tylko przezwyciężyć własną słabość i usilnie, niestrudzenie pracować wytężając jakże słaby i jak zarazem potężny umysł, aby zrozumieć przedwieczną Bożą Mądrość.
Tego dnia samotny pisarz zażądał większej ilości wody i aż do pierwszych promieni wschodzącego nazajutrz słońca starannie zmywał słowa zapisane na kolejnych kartach. Po kamiennej posadzce celi rozlała się brudna woda, w której została zawarta cała Summa, dzieło jego życia, lecz on nie czuł żalu. Następny dzień spędził nanosząc na pergamin nowe linie i ostrząc kilkanaście nowych piór. Nagle zniknął gdzieś jego niepokój. Smutna cela znów nabrała sensu, a on zapadł wieczorem w głęboki sen, szczęśliwy, że miał przed sobą jeszcze wiele lat pracy. Że nie musiał wychodzić.
Kiedy minęło następne sześciolecie, nowa doskonalsza Summa ujrzała światło dzienne, lecz i tym razem Seraphinos nie zaakceptował swego dzieła. Opat, który tuż przed śmiercią zapragnął dotknąć najwspanialszej z ksiąg napisanych kiedykolwiek przez człowieka usłyszał, że nie jest jeszcze gotowa. Umarł zatem nie wiedząc, że tak blisko w zamkniętej celi litery wymarzonej Summy spływają właśnie na podłogę.
Seraphinos nie miał już wątpliwości co do swego wybraństwa. Pogodził się z tym, że on jest najmądrzejszym, a przez to najnieszczęśliwszym, z ludzi i jego zadaniem jest stworzenie księgi niedościgłej, która pozostanie wzorcem dla wszystkich myślicieli aż do końca świata. Księgi, która zatrzyma i rzuci na kolana nawet najzacieklejszych wrogów Prawdy. To jednak oznaczało, że brat Seraphinos musi jeszcze raz przystąpić do pisania. Po raz trzeci powinien stworzyć drzewo mądrości samech, gdzie sześćdziesiąt gałęzi jak sześćdziesiąt szczebli wiedzy nieomylnie trzykrotnie prowadzi innych ku najwyższej jedności, ku sumie wszystkiego i jedynej Prawdzie.
Seraphinos odkrył, że nie wystarczy rozum pojedynczego człowieka żmudnie podążający się w ślad za Rozumem Najwyższym. Trzeba przezwyciężyć własną słabość i pracować bez wytchnienia w imię ludzi, być mądrym mądrością innych, bo tylko poprzez innych można dotrzeć do szczytu. Praca dla współbraci jest pracą dla Najwyższego.
Sześć kolejnych lat upłynęło Seraphinosowi dokładnie tak samo jak poprzednich dwanaście. Z tą jedynie różnicą, że współbracia niemal zapomnieli już o istnieniu natchnionego samotnika, który wciąż pisał w zamkniętej celi. Zwłaszcza, że wielu z nich zdążyło umrzeć, a młodsi nigdy nie mieli okazji spotkać brata Seraphinosa. Zdarzało się nawet, że zapominano o przyniesieniu mu codziennego posiłku.
W dodatku nowy opat nie był szczególnie zainteresowany powstającą księgą, ponieważ pochłaniały go sprawy dużo bardziej przyziemne i materialne związane z coraz trudniejszym utrzymaniem klasztoru i obroną przed wrogami. Jednak z drugiej strony opat postanowił nie przeszkadzać dziwakowi, który dzięki temu, zupełnie nieświadom wydarzeń w zewnętrznym świecie, mógł nadal pracować nad doskonałym zapisem Absolutu. Temu celowi postanowił poświęcić wszystko, całego siebie, aby odczuć, że to właśnie on został wybrany jako narzędzie niosące światło. Sam siebie nazywał w myślach Lucifero - Gwiazda Zaranna zapowiadająca jasność zbliżającego się dnia. Pragnął zrozumieć zamysł Boga i swoją w nim rolę. Chciał wreszcie udowodnić innym, że Brat Seraphinos nie marnuje czasu, lecz robi coś, co będzie służyło wszystkim niezależnie od zewnętrznej cielesności mnicha, który powoli blaknął i pleśniał w ciągłym półmroku celi. Czuł, jak nogi przemieniają się w korzenie, a te wnikają w kamienie pod spodem i już nigdy go stąd nie wypuszczą. Ale po cóż miałby wychodzić, skoro właśnie tutaj ma do spełnienia swoją misję?
Tym bardziej był więc przerażony i rozczarowany, kiedy kolejnej wiosny Roku Pańskiego 1535 uświadomił sobie, że dopiero co ukończona trzecia Summa wcale nie jest doskonalsza od dwóch poprzednich. Jest zaledwie inna, chociaż w jakiś sposób do tamtych podobna. To jednak nie może wystarczyć, bo bycie innym lub bycie podobnym to nie jest bycie samodzielne, a jedynie bycie wobec czegoś. Prawdziwa Summa zaś może istnieć i mieć sens tylko samodzielnie.
W końcu więc ona też została zmyta z cierpliwego pergaminu, a brudna woda pełna mądrości zapadła gdzieś pomiędzy kamienne płyty posadzki, aby użyźnić ziemię, z której wyrośnie kiedyś kwiat mądrości najwyższej. Tak dopełnił się los trzeciej Summy, owocu trzeciej szóstki lat.
Seraphinos doceniał trwałość pergaminowych kart, chociaż mogły wydawać się czymś staroświeckim w porównaniu z dużo tańszym papierem, ale uznał, że wielka Summa powinna być spisana na szlachetnym pergaminie. Dzieło ma trwać na materiale, który jest niemal niezniszczalny, bo zdarty z istoty, która oddała swoje życie, żeby Summa mogła powstać.
O ile w ogóle powstanie.
Nieszczęsny mnich zaczął bowiem podejrzewać, że niebo mu nie sprzyja. A przecież bez błogosławieństwa niebios niczego nie mógł dokonać. Nie można wymusić ani wybłagać łaski nieba, tak samo jak nie ma kogo zapytać, czy łaska została nam dana. Jedynie ciężka praca zakończona sukcesem jest nieomylnym znakiem błogosławieństwa. Trzeba więc przezwyciężyć własną słabość i pracować, aby po latach wysiłków odkryć poszukiwaną Prawdę. Nie narzucać jej, lecz potwierdzać przez pracę.
Pracować bowiem w imię Prawdy, która przerasta wszystko to przeznaczenie niewielu. Przerasta ono nie tylko Seraphinosa i jego współbraci w klasztorze, ale nawet całą ludzkość, dla której uparty mnich zapragnął niegdyś napisać swoją księgę. Teraz jednak zrozumiał, że prawdziwych ksiąg nigdy nie tworzy się dla czegoś lub kogoś, ale wyłącznie dla siebie czyli dla wszystkiego.
Nigdzie nie odnotowano, jak umarł brat Seraphinos, chociaż głucha plotka głosi, że w napadzie szaleństwa rzekomo powiesił się na kracie w oknie swojej celi 30 kwietnia, równo rok po zakończeniu tytanicznej pracy. Według szeptanych opowieści na jego twarzy zastygł dziwaczny, tajemniczy grymas, jakby pomieszanie strachu i szyderstwa. A może to był zawód lub tylko ból płuc złaknionych powietrza?
Kości samotnika spoczęły w podziemnym ossuarium obok kości setek innych mnichów, którzy w ciągu kilkuset lat przewinęli się przez mury klasztoru i podobnie jak on nieodwołalnie odeszli w anonimową wieczność.
Czwarta wersja dzieła znaleziona w celi zaskoczyła zakonników przede wszystkim swoim tytułem; zamiast zamierzonej wielkiej Summy stała się skromnym Prologosem, który zdawał się coś raczej zapowiadać niż podsumowywać. Wrażenia niedosytu nie zatarł nawet dodany małymi literami podtytuł Universum. Na ostatniej stronie zaś znalazł się zestaw dziwacznych równań-zagadek:
VII
III + IIII = VII
CCC + V + CC + I + LXXX + VIII + X + L + LXX + CCC = MXXIIII = VII
LX + I + LX + I + LX + I + XXX + I = CCXIIII = VII
VI + VI + VI + VII = XXV = VII
III + IIII = VII
VII
Zapis w katalogu klasztornej biblioteki dokonany 25 maja w roku 1543 głosi, że rękopis Seraphinosa spoczął na półce w dziale prohibitów dostępnych tylko dla wybranych, ponieważ samym swoim istnieniem mógł wzbudzać niepewność i zgorszenie w duszach chwiejnych lub mało wprawnych na polu rozważań metafizycznych.
Dopiero w maju roku 2009, kiedy przeprowadzano inwentaryzację klasztornej biblioteki, dziwaczny tekst został wydobyty na światło dzienne i stał się przedmiotem badań. Wykazały one, że pod nieco rozmazanymi literami widocznymi nieuzbrojonym okiem kryją się inne usunięte z powierzchni pergaminowych kart. Dzięki zastosowaniu nowoczesnych technik badacze odkryli wcześniejsze teksty Seraphinosa. Ustalili też, że każdy z nich można czytać oddzielnie przechodząc kolejne etapy analizy dokonanej przez autora.
Subiectivum zaczyna się od stwierdzenia, że czuję i prowadzi do konkluzji, że moje odczuwanie kreuje mnie samego i mój indywidualny, odczuwany świat.
Obiectivum zaczyna się od stwierdzenia, że myślę i to upoważnia mnie do założenia, że pomyślany świat jest poznawalny siłami intelektu.
Intersubiectivum zaczyna się od stwierdzenia, że działam, a to oznacza, że jestem aktywny i kreuję świat, w którym mogę działać.
Universum zaś jest swoistym podsumowaniem odczuwania, myślenia i działania, które dają się sprowadzić do stwierdzenia, że istnieję, a więc istnieje też świat.
Drogi od ja do świata, jakie wskazał Seraphinos są w istocie równoważne chociaż nieidentyczne. Można je uznać za odrębne, ale można też między nimi przechodzić łącząc różne sposoby postrzegania rzeczywistości.
Dla ułatwienia lektury pierwotnych tekstów badacze księgi Seraphinosa dodali pisane drobniejszą kursywą własne komentarze nawiązując do wielu wcześniejszych i późniejszych poglądów, o których sam Seraphinos nie wspominał. Czytelnik może je pominąć, jeżeli chce tylko zapoznać się ze sposobem myślenia mnicha, ale też może je potraktować jako poszerzenie zakresu rozważań.