Jezus w oczach jego współczesnych
Trzeba przyznać, że ktoś z przekonaniem podający się za istotę boską, wysłanego przez niebiosa proroka lub potomka króla panującego dziewięćset lat wcześniej jest zwykle traktowany jak szaleniec, który powinien być leczony psychiatrycznie. Tak jest w pierwszej połowie XXI w. i tak było w przeszłości. Przynajmniej niektórzy współcześni Jezusa uznali go za szaleńca, o czym wspomina na przykład Ewangelia według św. Marka, kiedy krewni Jezusa próbowali go schwytać i powstrzymać od publicznych wystąpień przekonani, że postradał zmysły 1. Być może Jezus uniknął wtedy przymusowego odprowadzenia do rodziny i nałożenia aresztu domowego, ponieważ w jego obronie stanęło kilkanaście lub może kilkadziesiąt osób widzących w nim przywódcę. Podobne sytuacje zdarzają się też dzisiaj, kiedy rodzina chce wyciągnąć swojego bliskiego z sekty i napotyka solidarny opór wyznawców. Można się zastanawiać, czy wiedzielibyśmy o istnieniu Jezusa, gdyby wtedy rodzinie udało się zabrać go do domu.
Prawdopodobnie za człowieka szalonego uznał go też Piłat czyli rzymski prefekt Judei, który miał go osądzić na podstawie formułowanych przez kapłanów oskarżeń o bluźnierstwa. Rzymianin nie był jednak zainteresowany religijnymi sporami wśród Izraelitów, ani też nie był wrogo nastawiony do Jezusa. Stwierdził, że nie znajduje w nim winy 2, a na koniec próbował go ułaskawić 3. Jest to o tyle dziwne, że do zadań Piłata należało ściganie antyrzymskich wichrzycieli. Skoro więc Jezus podawał się za następcę króla Dawida lub mesjasza, którego rolą jest przecież wyzwolenie Izraela, powinien być uznany za niebezpiecznego dla rzymskiej władzy. Wyraźnie pisze o tym autor Ewangelii według św. Jana 4, ale należy pamiętać, że z czterech ewangelii kanonicznych właśnie ta jest najpóźniejsza, bo pisano ją, kiedy już zaczynały się formować struktury kościelne, czyli co najmniej kilkadziesiąt jeśli nie sto lat po Jezusie. Jej autor, który nie poznał Jezusa osobiście, usilnie starał się wykazać, że Galilejczyk był niezwykle wpływową i znaną postacią, którą szanowali i Żydzi, i Rzymianie. Niestety, trzy starsze ewangelie zwane synoptycznymi, ponieważ ich pierwotni autorzy prawdopodobnie widzieli żywego Jezusa, pokazują coś innego: nie wspominają o zagrożeniu dla Rzymu. Dobitnie potwierdza to sam Piłat, czyli rzymski prefekt Judei, kiedy chce uwolnić wędrownego kaznodzieję jako nieszkodliwego dla Rzymian. Wydaje się wątpliwe, aby urzędnik ryzykował własną karierę wypuszczając kogoś, kto mógł być rzeczywiście niebezpieczny dla rzymskiej władzy. Nasuwa się przypuszczenie, że Piłat potraktował Jezusa jako osobę niespełna rozumu, którą trudno uznać za groźną. Mógł za to wykorzystać niezrównoważonego psychicznie kaznodzieję, aby dokuczyć jerozolimskim kapłanom, których nie lubił.
Jeśli wierzyć ewangeliście, nawet Herod Antypas, tetrarcha Galilei i Perei, któremu Jezus podlegał jako Galilejczyk, nie uznał, że wędrowny prorok jest istotnie groźny i wręcz wyszydził go jako samozwańczego króla-mesjasza 5. A przecież należałoby się spodziewać, że Jezus mający ambicje żydowskiego króla, sam siebie nazywający królem i ostro krytykujący aktualne porządki, powinien wzbudzać obawy i gniew Heroda. Powinien zatem ściągnąć na siebie surowy wyrok za próbę obalenia władcy, a jednak autor Ewangelii według św. Łukasza pisze, że Herod był tylko rozczarowany osobą domniemanego proroka i cudotwórcy. Poniżył go, kazał wybatożyć, prześmiewczo ubrał w rzekomo królewski płaszcz i odesłał znowu do Piłata. Jest to dość wyraźna wskazówka, jak Herod ocenił czy raczej zlekceważył Jezusa. Oczywiście przy założeniu, że spotkanie władcy oraz nieznanego szerzej wędrownego kaznodziei w ogóle miało miejsce, a nie było tylko wytworem fantazji redaktorów ewangelii pragnących dodać Jezusowi znaczenia. Wydaje się wątpliwe żeby władca chciał osobiście rozmawiać z prowincjonalnym wichrzycielem, jakim jawił się Jezus. Można raczej przypuszczać, że zajęli się tym jego urzędnicy, a opowieść o dyskusji proroka i władcy należy chyba uznać za wytwór fantazji.
Propagandowe zabiegi, aby pokazać znaczenie Jezusa są dobrze znane z ewangelii: na przykład tysięczne tłumy chodzące rzekomo za Jezusem. Tłumy wędrujące za swoim przywódcą czy nauczycielem musiałyby wzbudzić zainteresowanie i niepokój władz rzymskich, a w takich wypadkach Rzymianie bez skrupułów rozpędzali podejrzane zgromadzenia przy pomocy wojska. Według Wojny Żydowskiej Józefa Flawiusza ten sam Piłat, który chciał łagodnie potraktować Jezusa, wcześniej kazał brutalnie rozpędzić tłum Żydów protestujących przeciw decyzjom rzymskich władz 6. Powstaje uzasadnione pytanie, dlaczego nie zachował się równie zdecydowanie w odniesieniu do Jezusa otwarcie zapowiadającego rewolucję i podobno gromadzącego liczne rzesze ludzi? O tłumach podążających za Jezusem, podobnie jak o samym Jezusie, nie wspomina żadna kronika ani żaden rzymski dokument – mówią o tym wyłącznie ewangelie. To zaś sugeruje, że Jezus nie stanowił realnego zagrożenia, ponieważ nie miał wielu zwolenników.
Co więcej, nawet w ewangeliach nie ma wzmianki o rzymskich represjach przeciwko rzeszom prowadzonym rzekomo przez Jezusa. Można zakładać, że autorzy i redaktorzy skwapliwie wykorzystaliby represje skierowane przeciwko ludziom podążającym za Jezusem, aby pokazać męczeństwo i heroizm zwolenników mesjasza. A jednak tego nie zrobili, co zdaje się wskazywać, że prawdopodobnie nie było czego wykorzystywać.
Można też przypuszczać, że gdyby Sanhedryn, czyli rada żydowskich kapłanów, był przejęty wystąpieniami Jezusa, wysyłałby za nim szpiegów, żeby podejmowali próby torpedowania jego wystąpień. Znowu jednak nie ma na to żadnych przekonujących dowodów. Odnotowane w ewangeliach dyskusje Jezusa z oponentami, zawsze oczywiście pokazujące moralną przewagę proroka, wcale nie muszą wskazywać na planową inwigilację ze strony Sanhedrynu. Oczywiście, według wszelkiego prawdopodobieństwa wśród słuchaczy Jezusa mógł znaleźć się ktoś związany z kapłanami, ale w ewangeliach nie ma o tym wyraźnej wzmianki, co może wydać się nieco dziwne, skoro ewangelistom chodziło o pokazanie kapłańskich knowań. Na pewno jednak dyskusje z Jezusem wskazują, że nie wszyscy ochoczo przyjmowali jego koncepcje. Dlatego zadawali mu niewygodne pytania i próbowali go dyskredytować. Jest to dość typowe zachowanie obronne, kiedy ludzie spotykają się z próbami wprowadzania zmian w ich już ugruntowanym systemie wartości. Trudno byłoby jednak uznać, że za każdym takim wystąpieniem stoi wysłannik Sanhedrynu. W Polsce w początkach XXI w. również obserwujemy protesty konserwatystów niezadowolonych z liberalizacji w sferze obyczajowej i moralnej, z wolności słowa oraz tolerancji wobec nowych czy obcych idei. To jednak nie oznacza, że bezpośrednio kierują nimi duchowni, chociaż biskupi oczywiście pochwalają oddolne próby zatrzymania przemian niewygodnych dla Kościoła katolickiego.
Podsumowując, można stwierdzić, że w oczach wielu współczesnych Jezus mógł wydawać się szaleńcem dokładnie tak samo, jak wydawałby się dzisiaj, dwa tysiące lat później, kiedy za szaleńców uważamy natchnionych przywódców sekt, radykalnych reformatorów a nawet niektórych naukowców-wizjonerów.