Rozdział XIV
W połowie listopada podczas nocnej burzy Naszą Farmą wstrząsnął straszny huk. Berenika była przekonana, że gdzieś niedaleko uderzył piorun i przerażona wyjrzała za drzwi, lecz zobaczyła tylko błyskawice na czarnym niebie i miotane wiatrem strugi deszczu tłukące o dachy. Pomyślała, że ta ulewa powinna skutecznie zahamować pożar wywołany uderzeniem pioruna. Dopiero chwilę później zauważyła ciemne sylwetki biegnącej psiej policji, a za nimi pojawił się jakiś baran, kilka kaczek i wreszcie cały tłum pędzący w jednym kierunku.
- Zostań – odezwał się Robert – Nic tam po nas. Cokolwiek się stało, akurat nas nikt tam nie oczekuje.
Berenika musiała mu przyznać rację. Od dnia pierwszego przemówienia Konstancjusza jako prezydenta nie czuli się mile widziani na publicznych wydarzeniach, a ostatnio prześladowało ich niejasne wrażenie, że coś im zagraża, że otacza ich niechętna atmosfera. Nasza Farma przestała być miejscem, gdzie czuli się u siebie, ponieważ czuli się inni.
Zostali więc w domu. W domu też usłyszeli podawaną z dzioba do dzioba zaskakującą wiadomość: runął wiatrak. Robert był zdziwiony, jak to możliwe, by tak solidna, kamienna konstrukcja po prostu upadła, ale doszedł do wniosku, że prawdopodobnie wiatr był bardzo silny, a ściany wiatraka nie tak solidne, jak to sobie wyobrażał. Widocznie mieli trochę racji Ptaszyści, kiedy twierdzili, żę świńsko-ośli układ grabił Naszą Farmę, a wszystko, co zbudował było oszustwem ukartowanym z obcymi z innych farm.
Sprawa wyjaśniła się rano, kiedy papuga Tekla wystąpiła z tekstem oficjalnego oświadczenia na temat nocnej katastrofy budowlanej wydanego przez prezydenta Konstancjusza. Wynikało z niego jednoznacznie, że było ro działanie sabotażystów współpracujących z zewnętrznymi wrogami Naszej Farmy i ptaszyzmu. Sędzia, prokurator i zarazem szef policji pan Stefan Gąsior już uruchomił śledztwo i zapewnia, że winni się znajdą.
- Nie ma najmniejszych wątpliwości – ogłaszała Tekla - że za tą zbrodnią kryją się poszukiwany od dawna listem gończym detektyw Ryszard Szczur oraz członkowie świńsko-oślej Rady Finansów: Maciej de Kott, świnia Bernadeta i kot Paweł. Ci sami, którzy za poprzedniego reżimu doprowadzili Naszą Farmę do ruiny i przez których znaleźliśmy się na skraju przepaści. Oto jeszcze raz chcą nam zaszkodzić. Szczęśliwie na czele Naszej Farmy stoi teraz największy ze strategów i najprzenikliwszy z polityków pan prezydent Konstancjusz. Już w nocy nieomylnie wskazał nam winnych i członkowie byłej tak zwanej Rady Finansów już są tam, gdzie ich miejsce.
Tekla triumfalnie potoczyła wzrokiem ponad zebranymi słuchaczami.
- A ich miejsce jest w więzieniu. Co prawda zdradziecki Ryszard Szczur wciąż jeszcze cieszy się wolnością, lecz jego dni na swobodzie też są już policzone.
Słuchający Ptaszyści wznieśli okrzyki potępiające zdrajców i sprzedawczyków, a Tekla podjęła przemówienie.
- Jeżeli nasi wrogowie sądzą, że pozbawiając nas elektrowni zniszczą ideę Dobrego Przekrętu i zatrzymają ptaszystowską rewolucję, srodze się zawiodą. Zresztą elektrownia już i tak nie działała i to z winy sabotażystów, więc niszczenie kamiennego wiatraka nie miało sensu. To pokazuje, jak rozpaczliwie nasi wrogowie poszukują sposobów zaszkodzenia sprawie ptaszyzmu i jak bardzo są w gruncie reczy bezsilni. Niech też nie liczą na to, że zmuszą nas do upakarzającej współpracy z innymi farmami. Damy sobie radę bez obcej naszemu duchowi elektryczności i bez wrogich agentów nasyłanych tu po to, by zniewolić naszą ojczyznę. Nie będziemy więc płakać z powodu zburzenia wiatraka, tego wykwitu świńskiej pychy. To był ostatni ślad reżimu, który z pomocą łaskawej Anime obaliliśmy i nie dopuścimy, żeby tu kiedykolwiek znów się zagnieździł.
Upadek wiatraka w jakiś przedziwny sposób okazał się sygnałem do zmiany pogody. Z dnia na dzień gwałtownie spadły temperatury i szron a potem śnieg pojawił się na polach i dachach Naszej Farmy. Nadeszła zima. Ulice Naszej Farmy zasnuł dym z setek kominów, ponieważ nowomodne elektryczne ogrzewanie nie działało. Mieszkańcy Naszej Farmy mieli naoczny dowód, że tradycyjne metody są lepsze, piec na węgiel jest skuteczniejszy od grzejnika, a świeca od żarówki.
Mimo chłodu Nasza Farma nie zapadła w zimowy letarg. Zwierzęta, które nie miały nic do roboty na polach z tym większym zapałem budowały Kaczkatałer rozumiejąc, że pracują na swoją lepszą przyszłość. Kamienie z zawalonego wiatraka stały się budulcem dla wieży Kaczkatałer, mimo protestów pewnego wieprza uważającego się za właściciela działki, gdzie stał wiatrak. Wieprz przedstawił papiery, według których działka i wiatrak były rzekomo w 50% jego własnością, lecz nikt nie mógł przecież traktować poważnie dokumentów wystawionych przez byłego sędziego Knura. Skoro sam prezydent Konstancjusz zdecydował, że kamienie z wiatraka należy wykorzystać dla dobra wszystkich mieszkańców Naszej Farmy, czyli do budowy Kaczkatałer, wyimaginowane prawa jakiegoś świniaka nie mogły mieć znaczenia. Zwłaszcza, że w jego imieniu wystąpił skompromitowany i usunięty z urzędu Knur. Zwykłe poczucie przyzwoitości mówiło, że to karygodny świński przekręt niewart dyskusji. Z drugiej jednak strony pan prezydent jako znany legalista nie chciał działać bezprawnie. Dlatego w dniu, kiedy zajadły antyptaszysta Knur w imieniu wieprza zażądał wstrzymania rozbiórki ruin wiatraka, prezydent Konstancjusz już po południu osobiście opracował nowe prawo, zgodnie z którym osoby nienoszące kaczego dzioba nie mogą posiadać nieruchomości. W nocy nową ustawę zaakceptowali Ptaszyści skupieni w Radzie Prawodawczej, której przewodniczył pan prezydent, a rano weszła w życie. Dzięki temu w samo południe sędzia Stefan Gąsior oddalił wszelkie roszczenia bezczelnego wieprza i unieważnił jego prawa do działki oraz wiatraka. Ostatecznie działkę z ruinami wiatraka otrzymał nieodpłatnie prezydent Konstancjusz jako rekompensatę za nieuzasadnione roszczenia wieprza. Co więcej, wieprz został skazany na tydzień przymusowych robót przy budowie Kaczkatałer za złamanie prawa, ponieważ posiadał nieruchomość, mimo że nie nosił kaczego dzioba.
Druga narodowa inwestycja, budowa nowej Świątyni Pod Wezwaniem Najświętszego Serca Animalnego, przebiegała dużo łatwiej. Nikt, nawet świnie i koty, nie odważył się kwestionować prawnych podstaw świętej budowy. Jedna dziesiąta każdej z kilku tysięcy wszystkich Misek Plus była przekazywana na wyżywienie robotników, a o materiały do budowy sobie tylko znanymi drogami zatroszczył się sam Czarny Gawron, więc nikt nie pytał o szczegóły. Wszystkich za to cieszyły widoczne szybkie postępy budowy świątyni, która była wyrazem wdzięczności narodu dla Przenajświętszej Anime za Dobry Przekręt i od razu stała się dumą Naszych. Powstał nawet zwyczaj noszenia na szyi czerwonego serduszka jako znak poparcia dla budowy Świątyni Pod Wezwaniem Najświętszego Serca Animalnego. Serduszka były wytwarzane i sprzedawane przez szare perliczki, a dochód ze sprzedaży był, ma się rozumieć, przeznaczony na budowę.
Oczywiście natychmiast znaleźli się wrogowie Naszej Farmy, którym nie w smak był ten symbol jedności narodu. Otóż pewien bezwstydny kot ośmielił się paradować po farmie z czerwonym serduszkiem kupionym od szarych perliczek, co oczywiście wzbudziło zrozumiałe oburzenie prawdziwych patriotów. Kiedy kilka baranów zwróciło mu uwagę, że jego zachowanie jest niestosowne, agresywny futrzak zaatakował ich słownie i pazurami. Sprawa oparła się o sąd, gdzie obrońca kota próbował wmówić sędziemu Stefanowi Gąsiorowi, że to barany napadły kota. Mówił też, że prawo nie zakazuje noszenia czerwonych serduszek, które na dodatek zostały legalnie zakupione u szarych perliczek. Na szczęście głos zabrał sam Czarny Gawron i stwierdził, że oskarżony kot nosił serduszko w sposób uwłaczający moralności, to znaczy zakładał je lewą a nie prawą łapą, co jest bluźnierstwem. Na podstawie tego głosu eksperta, sąd skazał kota na tydzień aresztu, zabór czerwonego serduszka i zapłacenie grzywny.
To był tylko jeden z kilku incydentów jasno wskazujących, że niestety, nie wszystkim podobał się szybki cywilizacyjny rozwój Naszej Farmy. Znowu dały o sobie znać siły związane z obalonym świńskim układem i to w najmniej spodziewanym miejscu. Mimo sprzyjającej pogody minionego lata i jesienią oraz świetnych zbiorów, w spichlerzu zaczęło brakować zapasów. Sytuacja była tak zaskakująca a zarazem trudna, że sprawą zajął się osobiście Andrzej Chomik, szef finansów. Tym razem wystąpił z bardzo dobrze dopasowanym, twarzowym i eleganckim kaczym dziobem, który leżał jak ulał.
- Z powodu spisku obcych farm i ukrytych wrogów Dobrego Przekrętu działających na terenie Naszej Farmy – mówił - zasoby spichlerza okazały się niewystarczające.
- To znaczy zostały uszczuplone - poprawił się po chwili.
- A właściwie, to zostały rozkradzione - wykrztusił wzbudzając szmer oburzenia.
Wszyscy pamiętali, że na straży zapasów dzień i noc stała wyspecjalizowana grupa psich wartowników, których trudno byłoby oszukać. Dla wszystkich było więc oczywiste, że złodziej czy złodzieje byli niezwykle sprytni, skoro potrafili obejść takich strażników. To zaś jednoznacznie wskazywało winnych.
- Sędzia Stefan Gąsior już prowadzi dochodzenie - mówił dalej Andrzej Chomik - które wykaże, że świński układ wciąż działa i wciąż nas okrada. To przez jego złowrogą działalność Miska Plus była ostatnio coraz skromniejsza, a ceny żywności w Naszej Farmie rosły z każdym dniem. W tej sytuacji przewidujący pan prezydent Konstancjusz postanowił osobiście interweniować i w trosce o dobro obywateli zarządza sprzedaż zapasów pierza, siana, słomy oraz opału, aby w zamian kupić żywność od innych farm.
Pomysł był genialny w swej prostocie i okazał się wybawieniem z opresji. Już cztery dni po przemówieniu pana Andrzeja Chomika zawarto zapowiedzianą umowę handlową z Westfarmą, a dzień później przybyły wozy pełne żywności, które Dostojny Biały Indyk uroczyście pobłogosławił w imieniu Przenajświętszej Anime. Żywność zwieziono do centralnego spichlerza pod nadzorem psiej policji i ku radości zgromadzonych mieszkańców Naszej Farmy wiwatujących na cześć mądrości Konstancjusza. Dla wszystkich było jasne, że pod tak światłym prezydentem zaczyna się epoka dobrobytu i żadne zagrożenie nie jest straszne, ani zimno, ani niedobory żywności, ani złodziejskie wykształciuchy, ani nawet wrogie spiski kierowane przez władze innych farm usilnie pragnące zniszczyć ptaszyzm.
Przy tej okazji doszło niestety do małego zgrzytu, bo dwa z przybyłych wozów ciągnęły konie, które kiedyś zniknęły z Naszej Farmy. Omal nie wywiązała się bójka, kiedy pewien oburzony baran zapytał je, dlaczego porzuciły ojczyznę, a jeden z koni bezczelnie odpowiedział, że to ojczyzna ich porzuciła i ostentacyjnie odwrócił się od rogatego natręta. Baran zażądał wtedy wyjaśnień gotów użyć solidnej ozdoby swojej głowy, lecz na szczęście wtrącił się chudy kaczor Apoloniusz. Odciągnął krewkiego barana na bok i zakazał dalszego wypytywania przybyszy pod groźbą oddania w ręce policji. Konie zaś poprosił, żeby milczały i jak najszybciej opuściły farmę. W ten sposób mądry Apoloniusz zażegnał potencjalny konflikt międzyfarmowy.