Rozdział II

Poranne słońce dopiero podnosiło się nad horyzont, kiedy Berenikę i Roberta wyrwały ze snu głośne okrzyki.

- Naczelnik Ptaszystów obraża obywateli Naszej Farmy! Konstancjusz grozi tym, którzy nie przyjdą na Słuszny Marsz!

To Sroka roznosząca wiadomości jak zawsze latała nad domami informując o niedawnych i dopiero nadchodzących wydarzeniach. Tym razem jednak zrobiła to wyjątkowo wcześnie i, trzeba przyznać, nadzwyczaj głośno. Chyba już wszyscy zauważyli, że Sroka zawsze krzyczy głośniej, kiedy przekazuje nowiny o Konstancjuszu. Dla nikogo nie było tajemnicą, że nie lubi Naczelnika Ptaszystów i przy każdej okazji ostro krytykuje ptaszyzm jako ruch.

- Naczelnik wzywa wszystkich do złożenia hołdu Jonaszowi! - wołała.

Berenika i Robert wyjrzeli przez okno.

- Kiedy ten marsz?

- Dzisiaj. Jak zwykle w południe! – odkrzyknęła Sroka i poleciała z nowiną w stronę niedawno zbudowanego wiatraka. Zazwyczaj siadała właśnie tam, żeby wszyscy dobrze ją widzieli i mogli ułyszeć to, co miała do zakomunikowania.

Ten wiatrak był największą i najbardziej kontrowersyjną inwestycją na terenie Naszej Farmy. Już w czasie budowy wywołał gorące dyskusje. Wielu mówiło, że jest niepotrzebny. Przecież dotychczas żyli bez niego i było dobrze. Dziadowie i ojcowie doskonale obywali się bez elektryczności, jaką ma wytwarzać ten wiatrak. Czy naprawdę żarówka jest lepsza od tradycyjnej świecy? A prawdę mówiąc, czy ktoś widział tę elektryczność? Skąd pewność, że ogromne koszty i wysiłek włożone w budowę wiatraka przyniosą jakikolwiek zysk?

- Z tych nowomodnych wymysłów nie wyniknie nic dobrego – szeptali wyrażając tęsknotę za tym, jak było dawniej.

Niektórzy słyszeli, że elektryczność może wywoływać pożary, kury przestaną się nieść, a z jajek nie wyklują się zdrowe kurczęta. Jedna z owiec opowiadała, że sama zapowiedź wprowadzenia elektryczności spowodowała u niej chorobliwe przetłuszczanie wełny na grzbiecie. Co zatem będzie, kiedy elektryczne światło faktycznie pojawi się w owczarni? Kto zagwarantuje, że owce nie stracą wtedy całej wełny?

Głos zabrał też Dostojny Biały Indyk i uroczyście ogłosił, że wiatrak jest antyanimalny.

- To łamanie odwiecznych praw nadanych światu przez niebiańską Anime – grzmiał Dostojny Biały Indyk, aż jego purpurowe podgardle robiło się ciemno fioletowe.

- Zaprawdę powiadam wam, niewysłowienie łaskawa Stwórczyni Świata nie budowała wiatraków i nie ma o nich ani słowa w Księdze, więc stawianie tej wieży jest bluźnierstwem. To obraża miłującą nas Anime, ponieważ żadne zwierzę nie może sobie uzurpować prawa do stwarzania nowego. Jak było w Księdze, tak jest zawsze i będzie na wieki wieków. Musimy trzymać się wskazań Księgi, albo wszystkich nas spotka straszliwa kara zesłana przez Anime.

Szczerze zatroskany Dostojny Biały Indyk szeroko rozkładał uniesione nad głowę skrzydła i dobrotliwie po ojcowsku obejmował nimi wszystkich mieszkańców Naszej Farmy. Oni zaś rozumieli, że znajdują się pod szczególną opieką niebios, które w swej dobroci zesłały im Dostojnego Białego Indyka. żeby przez mroczne doliny świata doczesnego poprowadził swój lud ku światłości wiecznego szczęścia. Czuli się umiłowanymi dziećmi Anime wybranymi spośród wielu. To ich czyniło lepszymi od innych i zobowiązywało do obrony tradycyjnych świętych wartości animizmu. Nie mogło być zgody na wiatrak.

A jednak, mimo krytyki i bez oglądania się na Dostojnego Białego Indyka, świnie przeforsowały pomysł zbudowania wiatraka. Razem z Rolandem Osłem zbudowały kamienną wieżę, a potem sprowadziły do Naszej Farmy specjalistów elektryków, żeby zamontowali bluźnierczą prądnicę. To oczywiście rozpaliło dodatkowe emocje. Doszło nawet do rozruchów wywołanych przez animistów, którzy w imię Stwórczyni i Pani Świata próbowali zatrzymać wóz z prądnicą i zablokować jej wniesienie do wiatraka, a wreszcie zażądali wypędzenia obcych. Wszystko jednak na próżno – pod osłoną policji wiatrak zaczął pracę, a w kilku domach należących do świń wieczorem rozbłysły żarówki. Nieco później na ulicach Naszej Farmy pojawiły się latarnie i nocne mroki ustąpiły ciepłemu żółtemu światłu. Co prawda najbardziej zagorzali animiści uparcie omijali miejsca oświetlone przez latarnie i tłukli je kamieniami, ale stopniowo większość mieszkańców farmy zaakceptowała ich obecność na ulicach i zaczęła doceniać oczywistą wygodę. Gdzieś tak rok później Sroka doniosła, że ktoś widział elektryczne światło w domu Dostojnego Białego Indyka. Sroka zaś zwróciła uwagę, że od pewnego czasu Dostojny Biały Indyk już nie krytykował elektryczności.

- Przypadek? - krzyczała latając nad folwarkiem - Nie sądzę! Dostojny Biały Indyk już nie potępia żarówki!

Po tych wydarzeniach krytycy światła elektrycznego praktycznie zamilkli. Ostatecznie w niemal wszystkich budynkach zamontowano nowomodne oświetlenie. Jedynie nietoperze mieszkające na strychu nie chciały tego udogodnienia, ale podobno tylko dlatego, że w nocy zwykle przebywają poza domem, a poza tym widzenie nie jest dla nich szczególnie istotne.

Niedługo potem świnie zaprowadziły ogrzewanie elektryczne, żeby zastąpić piece na drewno i węgiel. Zwolennicy tradycji oprotestowali również ten pomysł, ale po wcześniejszych doświadczeniach z żarówką zmiana przyjęła się dużo łatwiej. Zwłaszcza, że zniknął gryzący dym, który każdej zimy zasnuwał całą Naszą Farmę, powodował choroby oczu i utrudniał oddychanie. Tylko krety zajmujące się dotąd wydobyciem czarnego paliwa próbowały jeszcze walczyć, podkopując budynki przy centralnym podwórzu, a zwłaszcza znienawidzony wiatrak. Co prawda spowodowały trochę strat, lecz nie zdołały wymusić powrotu do palenia węglem.

Dla Sroki zaś wysoki wiatrak okazał się wręcz wymarzonym punktem obserwacyjnym oraz wygodnym miejscem rozgłaszania nowin.

- Wyjrzyjcie na ulice i zobaczcie, jak Ptaszyści zaśmiecili farmę! - wołała już ze szczytu wiatraka - Czy zgadzacie się na samowolę bezczelnego kurdupla? Kto po nim posprząta?

Zaintrygowany Robert wyszedł przed dom i rzeczywiście już koło drzwi kurnika natknął się na wielki plakat przylepiony do muru, a kilka kroków dalej zobaczył następny. Kiedy się odwrócił, dostrzegł jeszcze cztery duże plakaty rozwieszone na kolejnych domach. Zaczął czytać hasła i auważył, że wszystkie są opatrzone wykrzyknikami: Kto nie idzie w Słusznym Marszu, nie jest godny żyć w Naszej Farmie! Ukarać morderców ze stodoły! Oczyścić Naszą Farmę z obcych elementów! Pomścimy cię Jonaszu! Kto nie pójdzie na 40. Słuszny Marsz jest wrogiem prawdy! Na każdym z plakatów widniał oczywiście Jonasz na tle ptaszystowskiego sztandaru. Jeden z plakatów dodatkowo przedstawiał feralną stodołę, a na innym można było dojrzeć widły oplecione zielonymi liśćmi lauru.

Robert dotychczas unikał wychodzenia z domu we wtorki, kiedy przez Naszą Farmę przechodził Słuszny Marsz mający uczcić kolejne tygodniówki pamiętnej tragedii ze stodoły. Jednak nigdy tego wydarzenia nie poprzedzała tak intensywna akcja plakatowa, jak dziś. Robert oczywiście domyślał się, że przyczyną tego niebywałego wzmożenia były nadchodzące coroczne wybory. Konstancjusz bowiem już od dawna próbował zdobyć stanowisko prezydenta Naszej Farmy, lecz bez rezultatu. Zrażał swoją powszechnie znaną argancją i lekceważeniem innych osób. Rok temu uznał wreszcie, że on sam nie ma szans na wygranie wyborów, więc do współzawodnictwa o fotel prezydenta wystawił Jonasza, swojego brata, osobę bez charakteru i całkowicie uległą wobec Konstancjusza. Dla Ptaszystów Jonasz był tylko fizyczną kopią ich Naczelnika i każdy średnio inteligentny członek ruchu rozumiał, że prawdziwym prezydentem i tak będzie Naczelnik rządzący zza pleców brata-słabeusza. Natomiast w oczach wielu niezorientowanych mieszkańców Naszej Farmy Jonasz mógł wydawać się kimś miłym, łagodnym i otwartym na innych. Postrzegali go jako niezłą alternatywę dla niesympatycznego Konstancjusza.

Pierwsze publiczne wystąpienie kaczego kandydata wypadło względnie dobrze. Odbyło się w starym, pozbawionym elektryczności spichrzu, co miało podkreślać przywiązanie Jonasza do tradycji Naszej Farmy i pokazać co najmniej nieufność wobec obcych wpływów. Wnętrze oświetlały wielkie pochodnie tak lubiane przez Ptaszystów. Ściany zdobiły ptaszystowskie emblematy czyli narysowana z profilu głowa kaczora z literami PiN.

Niestety, słaby głos Jonasza był ledwo słyszalny przy przeciwległej ścianie spichrza, zamierał i gubił się w powietrzu gdzieś w połowie długości sali. Zresztą sam mówca wyglądał na osobę zagubioną w wielkim spichrzu, pośród płonących pochodni i w raczej niechcianej roli polityka. Zwłaszcza, że obok malutkiego Jonasza majaczyła w półmroku potężna, zwalista sylwetka Dostojnego Białego Indyka, który zdawał się wypełniać sobą całą przestrzeń, jakby to on był kandydatem na prezydenta. W pewnym momencie Dostojny Biały Indyk uniósł skrzydła w powszechnie znanym geście. Przez widownię przebiegł szmer i ktoś opadł na kolana. W jego ślady poszedł następny i jeszcze jeden, a po kilku minutach już cała sala klęczała wpatrzona z uwielbieniem w swego duchowego przywódcę. On zaś nie odezwał się, lecz gestem przywołał dwóch muskularnych kaczorów pilnujących porządku i bezpieczeństwa. Szepnął im coś do ucha i za chwilę na podwyższeniu pojawiło się ustawione dnem do góry wiaderko. Dostojny Biały Indyk osobiście ujął kandydata pod kuper i wepchnął na zaimprowizowany podest. Teraz Jonasz sięgał głową do ramienia Dostojnego Białego Indyka, ale w oczach widzów urósł prawie do nieba. W nowej pozycji nabrał pewności siebie i resztę przemówienia wygłosił dużo głośniej. Tymczasem kaczki w tradycyjnych strojach roznosiły wśród zebranych porcje budyniu śmietankowego przygotowanego według starej naszofarmiańskiej receptury.

Wścibska Sroka, która oczywiście też była na tym wiecu, zaraz po zakończeniu spotkania wyleciała nad dachy farmy, aby rozgłosić, co się wydarzyło.

- Naczelnik nie przyszedł do spichrza na wiec. Boi się wyborców! - wołała.

- Przysłał jednojajowego brata, żeby nas oszukać!

- Zamknij jadaczkę! - krzyknął jeden z Ptaszystów i próbował rzucić w Srokę kamieniem, ale nie trafił.

- Zamiast prezydenta będziemy mieli budyń! - krzyczała już ze szczytu wiatraka poza zasięgiem kamieni – A i tak rządzić będzie naczelny Ptaszysta.

Następnego dnia, na przekór Sroce, świniom, Rolandowi i wielu innym, odbył się drugi wiec Jonasza. Brat kandydata kazał zorganizować go w stodole. Ptaszyści obstawili oba wejścia dla zapewnienia bezpieczeństwa. Jednak już na początku okazało się, że mieli też dodatkowe zadanie polegające na wyłuskaniu osób niepożądanych. Sędzia Knur nie wszedł, ponieważ miał brudne racice, więc stanowił zagrożenie epidemiczne. Dwie kurki złotopióre zostały wyproszone, ponieważ chichotały w sposób nieprzystojny i bezwstydny, czym budziły oburzenie wśród statecznych obywateli. Pozwolenia na wejście nie otrzymała też Sroka jako notoryczna kłamczyni i niebezpieczna wichrzycielka źle nastawiona do Jonasza i popierającego go patriotycznego ugrupowania Ptaszyzm i Naszość.

- Pani nie gwarantuje obiektywizmu przekazywanych informacji – usłyszała w drzwiach.

Na to spotkanie z wyborcami przybył też Konstancjusz, ale nie pokazywał się w pierwszym szeregu działaczy ptaszystowskich. Kiedy jednak kandydat znowu nie stanął dość wysoko, aby był dobrze widoczny, Naczelnik zdecydowanie wkroczył do akcji. Osobiście wprowadził brata na okazały wóz drabiniasty, chociaż było oczywiste, że kacze łapy nie nadają się do takiej wspinaczki.

- Niech zostanie na dole! – zawołał ktoś z widowni – to dla niego za wysoko!

Konstancjusz popatrzył ze złością w stronę ochroniarzy w drzwiach, którzy najwyraźniej nie wykonali swojego zadania.

- Spadaj dziadu – krzyknął - Mój brat wejdzie wszędzie, gdzie zechce. Będzie latał, jeśli taka będzie jego wola.

- Chyba na zbity dziób? - zarechotał złośliwiec.

Zamiast odpowiedzi Konstancjusz powiedział coś cicho do brata.

Kandydat na prezydenta po chwili wahania niechętnie ruszył w górę. Ku zgrozie zgromadzonych porzucił i tak wysoki dla niego wóz, a zaczął wspinać się jeszcze wyżej po drabinie prowadzącej aż na strych.

Do Konstancjusza przybiegła Matylda machając skrzydłami na znak protestu i chyba przerażenia. Stojący najbliżej usłyszeli, jak woła, że scenariusz wiecu nie przewidywał tego punktu, a drabina jest niesprawdzona. Nawet nie wiadomo, czy jest pewnie oparta.

- Milcz – usłyszała od Naczelnika i posłusznie natychmiast przestała kłapać dziobem.

Jonasz zaś wchodził coraz wyżej i powoli zbliżał się do strychu. Zebrani zaczęli w zachwycie bić brawo, a Konstancjusz na dole wypinał dumnie pierś i kiwał głową jakby chciał powiedzieć: A nie mówiłem?

Członkowie ruchu ptaszystowskiego wznieśli zaciśnięte pięści pozdrawiając przyszłego prezydenta, który właśnie osiągnął ostatni szczebel drabiny.

- Nasz prezydent Jonasz! – zwrócona do widowni Matylda wyciągnęła w górę prawe skrzydło wskazując wspinacza.

W tym momencie obok niej przemknęła roztrzepotana sylwetka i z impetem wpadła w stos siana leżący pod drabiną. Sala zamarła. Matylda znieruchomiała z wciąż wyciągniętym skrzydłem. Z niedowierzaniem spjrzała w górę, jakby spodziewała się tam zobaczyć Jonasza, choć już wiedziała, że to niemożliwe. Ochroniarze, którzy dotąd przepychali się w stronę żartownisia kpiącego z ptaszystowskiego kandydata teraz pognali do kupy siana.

- Na pewno przeżył – cicho powiedział ktoś z sali.

- Tak, tam jest dużo siana – zaszemrały inne głosy pełne nadziei.

Ochroniarze odgarnęli siano i oczom wszystkim ukazał się widok małego kaczora nadzianego na złamane widły, których nikt wcześniej nie zauważył.