Jak Stephens kupował ruiny, a niewidomy Prescott pisał książki (lata 1842-1843)

Jukatan, paleografia, San Bartolo, Kodeks drezdeński, Kodeks paryski, Kodeks madrycki, Chilam Balam, Popol Vuh, Quiché, Kopuła na Skale, dokumentacja rysunkowa, Copán, błękit majański, ofiary z ludzi, datowanie piramid, studnia w Chichén Itzá, Tula, Cholula, Narodowe Muzeum Antropologiczne w Meksyku, pismo Majów

Odkrywanie tego ludu dla nauki trwało kilkaset lat, chociaż większość autorów i opracowań encyklopedycznych wskazuje na Johna Lloyda Stephensa i Frederica Catherwooda jako właściwych odkrywców. W rzeczywistości pierwszy kontakt z Majami odnotowany przez przedstawiciela Zachodu, czyli tej cywilizacji, która wypracowała pojęcie nauki i zaczęła rozwój archeologii, miał miejsce dużo wcześniej. Stało się to niedługo po odkryciu czy raczej otwarciu Nowego Świata przez Krzysztofa Kolumba (1451-1506). Otóż w latach 1502-1504 Kolumb odbył czwartą i zarazem ostatnią podróż po Morzu Karaibskim, zwiedzając wybrzeża Hondurasu i Przesmyku Panamskiego. W trakcie tej wyprawy spotkał na morzu grupę Majów płynącą w łodzi wydłubanej z pojedynczego pnia drzewa. Majowie zaprosili białych do odwiedzenia ich kraju, ale Kolumb odmówił, obawiając się zasadzki.

Minęło kilka lat, zanim Europejczycy po raz drugi zetknęli się z Majami. W roku 1511 hiszpański statek płynący z Darién do gubernatora Diego Columba na Santo Domingo rozbił się niedaleko Jamajki. Ocaleni Hiszpanie dotarli w szalupie na wysepkę Isla Mujeres, gdzie zostali schwytani przez Majów. Dla większości z nich oznaczało to koniec: część została złożona w rytualnych ofiarach, niektórych zamieniono w niewolników, a kilku uciekło i słuch o nich zaginął. Dwaj zaś przeszli do historii: Jéronimo de Aguilar i Gonzalo Guerrero. Zostali wojskowymi doradcami Majów, a Guerrero nawet ożenił się z córką jednego z arystokratów, zmienił religię i przyjął majańską kulturę. Aguilar uciekł potem do Hiszpanów, kiedy Cortés dotarł na Jukatan.

W roku 1517 doszło do kolejnego spotkania dwóch cywilizacji, które znowu okazało się niezbyt fortunne. Hiszpan Francisco Hernández de Córdoba płynął wtedy z Kuby na Wyspy Bahama, lecz statek zszedł z kursu i żeglarze trafili na wybrzeże Jukatanu. Cordoba próbował rozmawiać z Majami i zapytał, jak nazywają swój kraj. Odpowiedź brzmiała tektetan, czyli nie rozumiem, co Cordoba uznał za nazwę kraju i zapisał jako jukatan. Niestety, wkrótce wybuchł konflikt z Majami i w walce zginęła połowa załogi, a sam kapitan umarł w roku 1517 niedługo po powrocie na Kubę.

Oczywiście klęska Cordoby nie zmieniła biegu historii, bo starcie technologii późnośredniowiecznej Europy z techniką indiańską odpowiadającą zaawansowanej epoce kamiennej mogło mieć tylko jeden wynik. I rzeczywiście na rezultat spotkania cywilizacji nie trzeba było długo czekać. W latach 1519-1521 zaledwie kilkuset Hiszpanów prowadzonych przez Hernána Cortésa (1485-1547) zaatakowało azteckie państwo. Najeźdźcy zniszczyli Cholulę i przy wsparciu kilkudziesięciu tysięcy Tlaxcalan, tradycyjnych wrogów Azteków, zdobyli aztecką stolicę Tenochtitlan. W trakcie walk Hiszpanie stracili kilkuset żołnierzy a Tlaxcalanie ok 20 tysięcy, kiedy po stronie azteckiej zginęło prawdopodobnie prawie 200 tysięcy ludzi, co obrazuje różnice w technice wojennej obu stron. Dzieła dopełniły rabunek, zamiana ludności indiańskiej w niewolników, planowe niszczenie podbitej kultury i narzucenie Indianom katolicyzmu. Dekulturacja ludów Meksyku okazała się tak skuteczna, że po dwóch wiekach już prawie nikt nie pamiętał o wspaniałych prekolumbijskich miastach i zamordowanej, jak pisał Ceram, cywilizacji. Upowszechniło się przekonanie, że to Hiszpanie przynieśli do Meksyku wyższą kulturę i wydobyli Indian ze „stanu dzikości”.

Już w roku 1523 Pedro de Alvarado (ok. 1486-1541), były oficer Cortésa podczas podboju Azteków poprowadził zbrojną wyprawę z Meksyku wzdłuż wybrzeży Pacyfiku i dotarł do Majów Quiche. Alvarado natychmiast zaczął rabunek i niszczenie, a w następnym roku zdobył stolicę Quiche w mieście Gumarcaah i wziął do niewoli króla Tecuma. Niedługo później bo w latach 1528-1534 Hiszpanie podbili i zamienili w niewolników Majów z prowincji Chiapas. Najdłużej ośrodki dawnej cywilizacji utrzymały się na Jukatanie, gdzie po stronie Majów walczył Gonzalo Guerrero, zadając klęski Hiszpanom i ucząc Majów, jak można skutecznie walczyć z Europejczykami. Mimo to ostateczny wynik starć był z góry przesądzony: Guerrero zginął w roku 1536, a pięć lat później Francisco de Montejo (1508-1565) pokonał wodza T’ho i zajął niemal cały półwysep. Po następnych dziewięciu latach biskup Diego de Landa (1524-1579) dokończył dzieła zniszczenia, zbierając i paląc wszystkie dostępne dokumenty Majów. W ten sposób unicestwił ogromną liczbę ksiąg uznanych przez niego za dzieła szatańskie, a samych Majów przymusowo chrzcił. Ci, którzy nie godzili się na zmianę wiary byli paleni na stosie, ponieważ męczeńska śmierć w oczyszczających płomieniach miała rzekomo ocalić dusze pogan przed wiecznym potępieniem. Landa zasłynął z okrucieństwa, które niekoniecznie wynikało tylko z fanatycznej religijności biskupa, lecz zdawało się zaspokajać jego osobiste skłonności sadysty. Na przykład wieszał opornych za ręce wykręcone do tyłu, co powodowało potworny ból i kończyło się uduszeniem ofiary. Dzięki takim metodom perswazji w krótkim czasie większość indiańskich mieszkańców Ameryki Środkowej przynajmniej formalnie przeszła na katolicyzm. Ten fakt okazał się bardzo istotny, ponieważ jego konsekwencją było niemal całkowite zapomnienie dawnej kultury.

Po Majach zostały zaledwie pojedyncze teksty, jak na przykład Kodeks drezdeński pochodzący z XIII w. Był on prawdopodobnie kopią tekstu starszego o kilkaset lat. Przypuszczalnie ocalił go Cortés, ponieważ wysłał księgę królowi Hiszpanii i zarazem cesarzowi Karolowi V jako hołd. Kodeks trafił więc do Wiednia, a w roku 1739 nabył go Johann Christian Götze (1692-1749) dla biblioteki króla Saksonii w Dreźnie. Dopiero w 1829 r. Amerykanin pochodzenia francusko-niemieckiego Constantine Samuel Rafinesque (1783-1840) zidentyfikował tekst jako dzieło Majów. Wcześniej sądzono, że autorami byli Aztekowie. Rafinesque prawidłowo odczytał system liczbowy stosowany przez Majów, lecz nie zdołał odcyfrować ich pisma. Na to trzeba było poczekać jeszcze ponad sto lat.

Na przełomie XVI i XVII wieku, czyli już po hiszpańskim podboju, powstał tekst Chilam Balam napisany łacinką lecz w języku jukatańskich Majów (Gubler, Bolles, 2000). Zawierał informacje o kulturze tego ludu, wiadomości o medycynie i astronomii, organizacji społecznej i historii. Zawarto w nim także rzekome proroctwo z początków XVI wieku, według którego to bogowie nieba skazali Majów na podbój. W kraju, gdzie wszystko było podporządkowane astronomicznym cyklom i astrologii taka przepowiednia musiała wywierać duże wrażenie. Należy oczywiście pamiętać, że Chilam Balam spisano po podboju, co oznacza, że mogło chodzić o postgnozę czyli swoiste „proroctwo wsteczne”, mające tylko uzasadnić to, co już się wydarzyło. Z drugiej zaś strony można ewentualnie przyjąć, że jakiś mędrzec z początków XVI wieku faktycznie zapowiedział rychły upadek Majów. W tym wypadku rzekome proroctwo mogło być po prostu logicznym wnioskiem wysnutym z niedawnej klęski potężnego imperium Azteków napadniętego przez garstkę Hiszpanów.

W każdym razie miasta Majów zostały splądrowane przez hiszpańskich rabusiów, a misjonarze narzucili podbitym katolicyzm. Wyjątkiem byli Majowie Itzá w Gwatemali, którzy tworzyli państewko Tayasal z centrum na wyspie na jeziorze Petén Itzá. Skutecznie stawiali opór kolejnym najazdom aż do roku 1697. Wtedy bowiem franciszkanin Andres de Avendana w oparciu o kalendarz i astrologię Majów przekonał ich, że same niebiosa dały zwycięstwo Hiszpanom. A zatem po raz kolejny wiara w astrologię wpłynęła na losy tego ludu. Majowie zapatrzeni w gwiazdy i od wieków żyjący w przeświadczeniu, że o wszystkim decydują wielkie kosmiczne cykle sterowane przez bogów przyjęli argumentację zakonnika i poddali się Hiszpanom. Miasto Itza zostało przemianowane na Flores i stało się stolicą gwatemalskiego regionu Peten.

Wiek XVIII to powtarzające się antyhiszpańskie powstania Majów tłumione przez kolonialne wojska i kolejne wyprawy badawcze, które mimo niebezpieczeństw odkrywają ślady zniszczonej kultury. Najbardziej spektakularne było odnalezienie zrujnowanych świątyń w mieście Palenque w 1746 r. 

Jednak prawdziwy przełom w myśleniu o środkowoamerykańskich Indianach przyniósł wiek XIX. W pierwszej połowie tego stulecia Amerykę Środkową zwiedzał francuski awanturnik, fantasta i człowiek wielu talentów Jean-Frédéric Waldeck (1766-1875). Słynął między innymi z mocno koloryzowanych opowieści o jego wyczynach i podróżach. Nawet podawana przez niego data urodzin nie jest pewna. W 1825 r. pojechał do Meksyku jako inżynier hydrauliki zatrudniony przez jedną z brytyjskich firm. Co prawda szybko stracił posadę, lecz zajął się poszukiwaniem prekolumbijskich zabytków. Plonem jego śmiałych a czasem ryzykownych podróży było dotarcie do kilku nieznanych stanowisk i opis podróży opublikowany w Paryżu w roku 1838 pod tytułem Voyage pittoresque et archéologique dans la province d’Yucatan pendent les années 1834 et 1836. Książka przeszła jednak bez echa, co być może wiązało się z panującą w tym czasie modą na starożytny Egipt.

Można zatem twierdzić, że pamięć o dawnej cywilizacji nigdy do końca nie zaginęła, bo stale natykano się na jej resztki, lecz mimo to w opinii publicznej dominował pogląd o prymitywizmie Indian, a nawet sami Majowie zostali tak skutecznie zindoktrynowani przez kolonizatorów, że całkowicie zapomnieli o swojej historii i dokonaniach, wśród których których były na przykład najdoskonalszy kalendarz i pojęcie matematycznego zera.

Człowiekiem, który miał zmienić tę sytuację był amerykański prawnik John Lloyd Stephens (1805-1852). W roku 1834 wyruszył w podróż do Europy, Egiptu i krajów Lewantu, zwiedzając słynne zabytki dawnych cywilizacji. Po dwóch latach wrócił do ojczyzny i napisał potem dwie książki o swoich podróżach. Zajął się polityką; miał być amerykańskim ambasadorem w Holandii, ale intrygi przeciwników uniemożliwiły mu objęcie stanowiska. Przypadek zaś sprawił, że natknął się na relację pułkownika Juana Galindo (właściwie Irlandczyk z Dublina John Galindo, 1802-1839), który na polecenie władz Federacji Ameryki Środkowej (państwo istniejące w latach 1823-1841) ankietował ludność Jukatanu. W swoim sprawozdaniu Galindo zawarł informacje o ruinach miast ukrytych w dżungli. Stephens nie miał pojęcia, jaki lud mógł niegdyś zbudować tam miasta i nie dysponował żadnymi wskazówkami na ten temat, więc postanowił to sam sprawdzić. Pomógł mu prezydent Stanów Zjednoczonych Martin van Buren, którego znał osobiście z Nowego Jorku. Dzięki poparciu Burena Stephens został wysłany do Federacji Ameryki Środkowej jako dyplomata, chociaż sytuacja wewnętrzna Federacji raczej nie dawała nadziei na prowadzenie działalności dyplomatycznej. Pojechał z nim brytyjski artysta i architekt Frederick Catherwood (1799-1854), który w latach 1824-1832 odbył wiele podróży po krajach śródziemnomorskich, rysując napotkane zabytki. Catherwood jest uważany za pierwszego człowieka z Zachodu, który mógł obejrzeć z bliska Kopułę na Skale, słynny muzułmański meczet w Jerozolimie, stojący w miejscu dawnej Świątyni Jerozolimskiej nad skałą, gdzie według tradycji znajdowała się niegdyś Arka Przymierza. Catherwood pojechał ze Stephensem jako doświadczony już podróżnik i rysownik-dokumentator. W Ameryce Środkowej znaleźli się w 1839 r. i niedługo potem wyruszyli na pogranicze Hondurasu i Gwatemali. Bardzo szybko okazało się, że uczestnicy wyprawy potrzebują nie tylko wiedzy, umiejętności i dokumentów od rządu Stanów Zjednoczonych, lecz także, a może przede wszystkim, wymagana jest żyłka awanturnicza. Wjechali bowiem do kraju, gdzie trwała wojna domowa. Federacja Ameryki Środkowej była zlepkiem kilku prowincji rządzonych przez lokalne ugrupowania mające różne lub wręcz sprzeczne interesy, więc państwo praktycznie nie funkcjonowało. W tej sytuacji niewielka grupka złożona z dwóch białych i kilkunastu Indian wiele ryzykowała, wchodząc na terytorium, gdzie trwały walki. Nic więc dziwnego, że podróżnicy spotykali się na ogół z nieufnością i niechęcią lub nawet wrogością. Kiedy zaś w jednym z miasteczek zatrzymali się na nocleg, miejscowy alkad (burmistrz) sprowadził uzbrojony oddział i w nocy wkroczył do kwatery obcych. Wojskowi zażądali dokumentów, a ich agresywne zachowanie wskazywało, że w każdej chwili mogą zastrzelić intruzów jako szpiegów, lub tylko dlatego, że ich nie znali. W tej sytuacji Stephens napisał list do generała Cascary, który miał być wysłany jeszcze tej nocy. Wtedy oficer kazał ich zamknąć do wyjaśnienia całej afery. Stephens już wcześniej uzyskał poparcie Cascary, więc i teraz liczył na jego pomoc. Tymczasem przed prowizorycznym więzieniem całą noc trwała głośna libacja żołdaków połączona z awanturami i strzelaniną, a po jakimś czasie znowu zjawił się alkad, trzymając list Stephensa w ręku, co oznaczało, że go nie wysłał. Tym razem Amerykanin zareagował ostro, zażądał natychmiastowego wysłania pisma, dołączając odpowiednie groźby. Rezultat był nadspodziewany - posłaniec z listem pojechał wreszcie do generała. Rano zaś, kiedy żołnierze odeszli, a alkad otrzeźwiał, ekspedycja mogła ruszyć w dalszą podróż nawet bez generalskiego poręczenia.

Mimo niezwykle trudnych warunków, podmokłej dżungli, wilgotnego i gorącego klimatu, pasożytów, trujących i kolczastych roślin oraz węży dotarli do rzeki Copán. Dopiero tam przekonali się, że ta ekspedycja miała sens - odkryli wielki mur i stare kamienne stele czyli pionowe płyty pokryte rzeźbami. Ich styl nie przypominał niczego, co dotychczas znali. Znaleźli miasto Copán pełne ruin zarośniętych przez dżunglę, z kamiennymi piramidami porośniętymi teraz grubą warstwą zieleni i ulicami ledwo majaczącymi pod roślinną pokrywą. Ani Stephens ani Catherwood nie wiedzieli, kto był autorem tych budowli i dlaczego je porzucił. Rozmach założenia architektonicznego i poziom artystyczny rzeźb jednoznacznie wskazywały na zaawansowaną cywilizację, która nie była raczej ograniczona do jednego miasta. Mogli więc przypuszczać, że podobne zrujnowane miasta istnieją również w innych częściach Ameryki Środkowej. Catherwood zaczął malować znalezione zabytki, żeby pokazać potem światu, jakie wspaniałości kryją się w dżungli i okazało się, że nie jest w stanie. Formy rzeźb, ich stylizacja i sposób przedstawienia, a przede wszystkim fantastyczne istoty wykute w kamieniu, były dla Catherwooda tak obce i niezrozumiałe, że początkowo nie potrafił ich odwzorować. Dopiero po kilku dniach oglądania rzeźb i próbach rysowania, nauczył się patrzeć na dzieła całkowicie obcej mu estetyki.

Tymczasem nabrzmiewał nowy problem - zjawił się właściciel terenu, na którym znajdowały się ruiny Copán. José Maria, bo tak się nazywał, miał przybyszom za złe, że chodzą po ziemi, która według oficjalnych dokumentów stanowiła jego własność. Co prawda ruiny nie były mu do niczego potrzebne, a obecność badaczy nie przeszkadzała mu w codziennym życiu, ale miasto należało do niego. Właściwie nie wiadomo, czego José Maria oczekiwał, ani nawet, czy on sam wiedział, czego chce, lecz jego wizyty stały się uciążliwe i groziły konfliktem. Stephens postanowił więc problem rozwiązać w sposób ostateczny i zaproponował kupno miasta. Chłop był tak zaskoczony, że nie wiedział, jak się zachować. Ruiny nie miały dla niego żadnej wartości, ale nabrał podejrzeń, że za niespodziewaną ofertą kryje się coś bardzo dziwnego lub nawet złego, a on José Maria zostałby oszukany. Kto bowiem chciałby kupowac bezużyteczne ruiny? Nie pomagały dokumenty (José i tak nie umiał czytać) ani argumenty logiczne. Wreszcie zdesperowany Stephens ubrał nieużywany dotąd ozdobny frak amerykańskiego dyplomaty, by olśnić wieśniaka. Podpierając się autorytetem złoconych guzików przekonał upartego chłopa, żeby przyjął 50 amerykańskich dolarów za miasto Copán i podpisał (zapewne krzyżykami) potwierdzający to dokument. Dzięki temu groteskowemu przedstawieniu dalsze badania mogły toczyć się już bez przeszkód.

Dwa lata później w 1842 r. ukazała się książka Stephensa Incidents of Travel in Central America, Chiapas and Yucatan, a potem album z rysunkami Catherwooda. Wybuchła sensacja, historycy, etnografowie i archeolodzy zrozumieli, że stanęli w obliczu wysokiej kultury, dotychczas kompletnie nieznanej a przecież zdolnej do budowania wielkich miast i tworzenia dzieł plastyki na najwyższym poziomie artystycznym nieustępującym starożytnej Gracji i Rzymowi. Jednym słowem ponownie odkryto cywilizację Majów.

Jeszcze nie opadła fala zainteresowania Majami, kiedy na półki księgarń trafiła inna książka, która wzbudziła równą sensację. Jej autorem był William Hickkling Prescott (1796-1859) uznawany czasem za pierwszego amerykańskiego historyka posługującego się metodami ściśle naukowymi. Prescott pochodził z Salem, tego samego, gdzie w 1692 r. doszło do słynnej religijnej histerii i zabójstwa dwudziestu osób oskarżonych o czary. Z wykształcenia był prawnikiem, lecz utrata jednego oka w wyniku wypadku i postępujące osłabienie drugiego doprowadziły go do niemal całkowitej ślepoty, co zablokowało karierę prawniczą. W 1821 r. Prescott zajął się literaturą i historią. Swoje prace opierał na drobiazgowej analizie wszelkich dostępnych źródeł, co w jego czasach nie było standardem. Pisał za pomocą noktografu opatentowanego w 1806 r. przez Brytyjczyka Ralpha Wedgewooda. Była to płyta z nałożonym papierem i kalką, a linie zapisu wyznaczały poziome mosiężne prowadnice. Dzięki temu urządzeniu można było pisać, nie widząc. Używając noktografu Prescott stworzył dzieła, które wzbudzały powszechny podziw. Napisał Historię Ferdynanda i Izabelli (opublikowana w 1837 r.), czyli monarchów, którzy zjednoczyli Hiszpanię, Historię podboju Meksyku (opublikowana w 1843 r.), Historię podboju Peru (1847 r.) i kilka pomniejszych prac. Jego Historia podboju Meksyku wywołała wrzenie w świecie naukowym, ponieważ uświadomiła ludziom, że Cortés nie zajmował terenów dzikich plemion, lecz doskonale zorganizowanego państwa. Co więcej, praca Prescotta pokazała, że między cywilizacjami Majów i Azteków było wiele podobieństw, które wskazywały, że obie kultury kontaktowały się ze sobą i mogły mieć wspólne pochodzenie. Widać to zarówno w stylu i wyobraźni artystycznej, jak też w religii wymagającej nieustannych ofiar z ludzi dla zaspokojenia głodu bogów, zwłaszcza Słońca. Szczególnie w państwie Azteków liczba ofiar, jak się zdaje, osiągnęła rekordowe wartości nawet 20 tysięcy rocznie. To zaś wymagało ciągłego prowadzenia wojen z sąsiadami dla zdobycia jeńców przeznaczonych na ołtarze. Nic dziwnego zatem, że wkroczenie Hiszpanów przekonało część ludów podbitych przez Azteków do odrzucenia władzy Tenochtitlanu, a nawet do zbrojnego poparcia najeźdźców.

Dalsze badania wykazały, że korzenie cywilizacji Majów sięgają początków 2. tysiąclecia p.n.e. W tym okresie rozwijało się rolnictwo i powstawały miasta, które w większości były zarazem ośrodkami religijnymi i naukowymi jak na przykład Uaxactún Holmul, Tikal, Cival, Palenque, Nakbe i Copán. Powstało pismo hieroglificzne, o czym świadczą zabytki odkryte przez archeologów w roku 2006 w San Bartolo na terenie północnej Gwatemali. Badacze ocenili, że pochodziły one z III w. p.n.e.

Od III wieku n.e. cywilizacja Majów stopniowo wchodziła w okres uznany potem za „klasyczny”. W IV wieku n.e. Tikal zdominowało obszar zajmowany przez Majów, a od drugiej połowy V wieku do drugiej połowy VIII Majowie przeżywali rozkwit, kiedy stali się główną siłą Ameryki Środkowej po upadku Teotihuacanu. Rozwijał się dalekosiężny handel, astronomia i matematyka. Miasta bogaciły się i zapełniały wspaniałymi budowlami. Kwitły architektura, rzeźba malarstwo i literatura. W IV w. Majowie upowszechnili błękit majański, jeden z najtrwalszych i zarazem najpiękniejszych barwników, jakie poznała ludzkość. Dopiero na początku XXI w. udało się ustalić naturę tej farby powstającej w procesie wypalania indygo (niebieski sok z liści indygowców) i kopalu (kopalna żywica) w glinianym naczyniu. Indygo wnikało w pory terakoty, co zabezpieczało barwnik przed czynnikami zewnętrznymi, a stopiony kopal nadawał masie lepkość konieczną przy malowaniu. Amerykanin Dean E. Arnold z Wheaton College (w Wheaton na zachód od Chicago w USA) sugerował, że barwnik został wynaleziony przypadkiem, kiedy kopal i indygo palono w glinianych naczyniach jako ofiarę dla bogów. Błękit majański stał się dla Majów kolorem bogów i symbolem zmartwychwstania oraz inkarnacji.

Tysiące ofiar składanych bogom na ołtarzach podtrzymywały istnienie świata, ponieważ ich krew karmiła życiodajne Słońce. Kultura Majów oddziaływała na południowy Meksyk i na ziemie ludów Chibcha rozciągające się aż do Przesmyku Panamskiego.

Rozkwit trwał do VIII/IX w., kiedy zaczął się tak zwany okres przejściowy. Wiązał się z nim kryzys ekonomiczny, susza, wyjałowienie gleb przez rolnictwo żarowe oparte na wypalaniu lasu i wycięcie lasów na opał do wypalania wapna z pokruszonej skały wapiennej. Duże ilości wapna były potrzebne do nakładania kolejnych warstw na piramidy co 52 lata w rytmie wyznaczonym przez cykle kalendarzowe. W ten sposób liczba warstw wapiennej okładziny odpowiadała liczbie cykli, tym samym dostarczając archeologom precyzyjnego narzędzia do datowania budowli. Upadek ekonomiczny pociągnął za sobą konflikty między miastami konkurującymi o kurczące się zasoby, a to tym bardziej osłabiało gospodarkę. Nie pomagała zwiększona liczba ofiar z ludzi wrzucanych do rytualnych studni i zabijanych na ołtarzach - bogowie nie ulitowali się. W końcu Majowie porzucili miasta na południu, a centrum ich kultury przeniosło się na Jukatan. Tam powstały nowe ośrodki zbudowane jako kopie miast porzuconych daleko na południu. Zaczął się okres zwany poklasycznym. Jego zakończenie to kolejny kryzys, upadek ekonomiczny i rozpad polityczny w XV wieku. Pewną rolę odegrała tu ekspansja wojowniczych Karaibów, którzy zablokowali tradycyjne szlaki handlowe z wyspami na Morzu Karaibskim i z Ameryką Południową, co oznaczało mniejsze dochody Majów. Kres cywilizacji Majów położył niszczycielski najazd Hiszpanów na początku XVI wieku i kapitulacja ostatniego niepodległego państwa Majów w 1697 r. 

Paradoksalnie, najbardziej znaczącym śladem, jaki pozostał po jukatańskich Majach okazała się książka ich największego wroga wspominanego już biskupa Diega de Landy. Fanatyczny niszczyciel miejscowej kultury spisał swoje obserwacje na temat tego, co niszczył. Relacja Landy została zapomniana i przeleżała w archiwum kilkaset lat, zanim odkrył ją w Madrycie francuski ksiądz i uczony Charles Étienne Brasseur de Bourbourg (1814-1874) w roku 1862. Dwa lata później tekst został opublikowany. Brasseur zasłynął wcześniej (w roku 1861) jako tłumacz dzieła Popol Vuh na francuski, które opowiadało o mitach i przeszłości majańskiego plemienia Quiché (Tedlock, 1996).

Według relacji Landy Majowie mieli zwyczaj składania ofiar bogom, wrzucając je do naturalnych studni krasowych cenote, jakich nie brakuje na Jukatanie. W ten sposób na dnie studni lądowali ludzie oraz cenne przedmioty. Landa napisał, że dużo złota powinno znajdować się w studni w okolicach miasta Chichén Itzá. Jego współcześni nie mieli technicznych możliwości sięgnięcia po to bogactwo, a poza tym niekoniecznie wierzyli w jego istnienie. Z biegiem lat zaś zapomniano o ofiarnej studni i o relacji spisanej przez Landę. A jednak książka biskupa posłużyła potem jako punkt wyjścia do rekonstrukcji kalendarza Majów, a dla Brytyjczyka i zarazem amerykańskiego dyplomaty Edwarda Herberta Thompsona (1856-1935) stała się wręcz przewodnikiem. Thompson założył bowiem, że pozornie baśniowa opowieść Landy ma oparcie w rzeczywistości. Wbrew sceptykom Thompson dotarł do Chichén Itzá w 1885 r. i faktycznie znalazł tam naturalne głębokie studnie wypełnione wodą. Niestety brakowało dowodów, że wrzucano do nich ofiary. Thompson doskonale rozumiał, jak trudno będzie mu dowieść, że jego przypuszczenia są słuszne, ale nie poddawał się. Po powrocie do Nowego Jorku nauczył się nurkować, a dziewięć lat później, wzorem Stephensa, zakupił zrujnowane miasto Chichén Itzá. Wreszcie w 1904 r. mógł zacząć poszukiwania. Odpompował część wody i za pomocą czerpaków ciągniętych po dnie stopniowo wydobywał jeziorny osad. Przez pięć lat na brzegu rosła hałda cuchnącego mułu, która początkowo nie wróżyła sukcesu. Upłynęło sporo czasu, zanim uparty badacz zdobył wreszcie niezbite dowody, że studnia rzeczywiście była miejscem składania ofiar. W mule znaleziono bowiem kopal palony na ołtarzach, złotą biżuterię, cenne wyroby z miedzi i kamienia a także ślady świętego błękitu majańskiego; którym pokrywano przedmioty składane w ofierze oraz szczątki ludzi. Wbrew dawnym legendom nie były to kości dziewic, lecz głównie chłopców i mężczyzn. Znamienne, że część przedmiotów pochodziła z okresu już po hiszpańskim podboju, co dobitnie świadczy o sile kultu. Najwyraźniej potajemne pielgrzymki odbywały się jeszcze w XVII w. 

W roku 1926 meksykańskie władze oskarżyły Thompsona o nielegalny wywóz zabytków, odebrały mu posiadłość ziemską i usunęły z kraju. Badacz wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie pozostał do końca życia.

W Chichén Itzá po raz kolejny okazało się, że romantyzm i intuicja badacza bywają w archeologii ważniejsze od zdrowego rozsądku, a dawne teksty nie zawsze są tylko fantazjami, choć mogą tak wyglądać. Rezultaty swoich prac Thompson przedstawił w książce opublikowanej w 1932 r.

Nigdy nie dowiedział się, że kilka lat później miała ruszyć prawdziwa lawina odkryć w Ameryce Środkowej, która w krótkim czasie całkowicie zmieniła wizję historii tej części świata. W roku 1940 archeolodzy odnaleźli ruiny legendarnego miasta Tula na północ od stolicy Meksyku. Do tego czasu żaden szanujący się historyk ani archeolog nie traktował poważnie legend o zaginionym mieście ani przekazu meksykańskiego historyka Fernanda de Alva Ixtlixochitla (ok. 1568-1650). Była to postać nietuzinkowa. Pochodził z azteckiego rodu książąt rządzących niegdyś w mieście Texcoco. Znał doskonale tradycje swojego ludu, jego religię i zwyczaje, a zarazem był katolikiem i wiernym poddanym króla Hiszpanii. Jako człowiek światły rozumiał, że przeszłość już nie wróci, ale chciał przechować pamięć o dziejach Meksyku przed europejską kolonizacją. Zajął się zatem spisywaniem wszystkiego, co przetrwało z tamtych czasów. Dzięki temu został później uznany za jednego z największych meksykańskich historyków, chociaż jego opisy wspaniałości prekolumbijskiej cywilizacji wydawały się przesadzone i często wzbudzały niedowierzanie. Nieufność do relacji Ixtlixochitla rosła wraz z upływem czasu, kiedy zabrakło ludzi pamiętających ostatnie lata imperium azteckiego, a katolicyzm zniszczył większość śladów dawnych kultów. Dla kolonizatorów meksykańscy Indianie zdawali się być ludem prymitywnym i niezdolnym do stworzenia wysokiej kultury. Tymczasem Ixtlixochitl głosił coś całkowicie przeciwnego. Trudno było w to uwierzyć.

Ixtlixochitl pisał o Toltekach, którzy według niego kilkaset lat wcześniej przybyli z północy i podbili Meksyk. Posługiwali się pismem i mieli doskonały kalendarz, co świadczy o zaawansowanej matematyce i astronomii. Według tradycji stolicą Tolteków było wielkie miasto Tula (istniejące już w IV w. p.n.e.), ośrodek władzy politycznej i centrum kultury oddziałujące na ogromnym obszarze od Zatoki Meksykańskiej po wybrzeże Pacyfiku. W czasach azteckich uważano Tolteków za jeden lud tworzący państwo, lecz w początkach XXI wieku utarło się przekonanie, że byli raczej grupą kilku ludów posługujących się językami aztec-tano.

Mogłoby się zdawać, że znalezienie ruin Tuli nie powinno być trudne w centralnej części Meksyku, gdzie nie ma wielkich lasów ani niedostępnych gór, a w dodatku kraj jest dość gęsto zasiedlony. A jednak stało się inaczej. Okazało się, że człowiek widzi raczej to, co chce zobaczyć i czego już się nauczył, a nie to, co ma przed oczami. Od czasów Cortésa bowiem aż do pierwszej połowy XX wieku ludzie wielokrotnie przechodzili przez ruiny miasta obok wielkich piramid zaledwie kilkadziesiąt kilometrów na północ od miasta Meksyk. Każdy mógł je obejrzeć, a niektórzy pisali o tajemniczych budowlach, lecz na tym koniec. Badacze zignorowali nawet to, że na północ od miasta Meksyk istniała osada Tula de Allende. Opisy legendarnej Tuli doskonale pasowały do tego, co widać było w terenie, lecz nikomu nie przyszło do głowy, żeby to sprawdzić. Co prawda niektórzy badacze, na przykład niemiecki językoznawca i etnolog Eduard Georg Seler (1849-1922) oraz jego uczeń Walter H. T. E. Lehmann (1878-1939), sugerowali, że Ixtlixochitl miał do pewnego stopnia rację, lecz to nie wystarczyło do podjęcia badań.

A jednak w drugiej połowie XX wieku archeolodzy odkopali nie tylko Tulę Tolteków, lecz także Cholulę, o której również pisał Ixtlixochitl. W XII wieku Toltekowie ulegli najazdom innych ludów z północy posługujących się językiem nahuatl z rodziny aztec-tano. Toltekowie nazywali ich pogardliwie barbarzyńcami czyli Chichimekami, lecz nie zdołali zatrzymać mniej cywilizowanego agresora. Tula została splądrowana, a część Tolteków przeniosła się aż na Jukatan, gdzie powstała mieszana kultura Tolteków i Majów. Chichimekowie zaś przejęli tradycje tolteckie i zbudowali szereg nowych ośrodków, w tym miasto Texcoco. Religijnym centrum ich świata stało się zaś stare miasto Cholula, następca zniszczonej Tuli.

Wśród najpóźniej przybyłych ludów zaliczanych ogólnie do Chichimeków znaleźli się też Aztekowie. Jako plemię nieliczne i słabe zajęli jedno z najmniej atrakcyjnych miejsc czyli błotnistą wysepkę na środku jeziora Texcoco. Tam powstała ich stolica Tenochtitlan. Nie mając dość miejsca, Aztekowie budowali trzcinowe tratwy, które pokrywali żyznym mułem, żeby uprawiać tam warzywa. Pływające ogrody stopniowo powiększały obszar wysepki. Z czasem część z nich osiadała na płytkim dnie, a po zasypaniu kolejnymi warstwami mułu tratwy stawały się podstawą dla stałego lądu. Tenochtitlan rozrastał się, od XV wieku był politycznym centrum imperium Azteków, a po hiszpańskim podboju na jego miejscu powstała stolica Meksyku.

Tam właśnie, w dawnej stolicy Azteków w roku 1964 założono Narodowe Muzeum Antropologiczne jako swoisty hołd ludom i cywilizacjom, które niegdyś istniały na terenie Meksyku i zaginęły w otchłani czasu.

W połowie XX wieku badacze prekolumbijskich cywilizacji Ameryki Środkowej wiedzieli już dostatecznie dużo, żeby docenić ich wyrafinowanie artystyczne i osiągnięcia naukowe, Nikt jednak nie potrafił odczytać pisma Majów zachowanego na kamiennych zabytkach oraz w trzech kodeksach, które szczęśliwym trafem uniknęły spalenia przez Landę i trafiły do Europy. Wspominany wcześniej Kodeks drezdeński był własnością biblioteki w Dreźnie. Kodeks paryski odkrył w roku 1859 francuski orientalista Léon de Rosny (1837-1914). Późniejsze analizy wskazywały, że kodeks przechowywany w Paryżu pochodził z XIII w. Młodszy, bo datowany na XV w. Kodeks madrycki odkryto w dwóch częściach w roku 1866 i 1875. Te zabytki były ostatnim śladem zniszczonej majańskiej literatury. Jednym z pierwszych badaczy literackiej spuściżny Majów był brytyjski dyplomata i archeolog Alfred Percival Maudslay (1850-1931), prowadzący poszukiwania w latach 1881-1894. Jego zasługą jest zebranie dużej kolekcji zabytków piśmiennictwa Majów, częściowo w formie odlewów. Jednak, mimo usilnych starań wielu paleografów jak choćby Hermanna Beyera, pismo Majów wciąż pozostawało zagadką. Problem z jego odczytaniem wynikał przede wszystkim z tego, że, jak się później okazało, część hieroglifów to logogramy odpowiadające pojęciom i tworzące rodzaj rebusu odczytywanego w umowny sposób niezależnie od języka mówionego. Z biegiem lat zaś poszczególne znaki bywały przypisane określonym sylabom języka Majów, a nawet poszczególnym głoskom. Nie był to jednak zapis w pełni fonetyczny ani alfabetyczny, mimo że za taki uznał go Diego de Landa. Tak zwany „alfabet Landy” czyli spis znaków i ich rzekomej wartości fonetycznej okazał się bezużyteczny, kiedy Charles É. Brasseur de Bourbourg próbował zastosować go do odczytania zachowanych kodeksów. W rezultacie upowszechnił się pogląd, jakoby pismo Majów służyło wyłącznie do notowania liczb na przykład w astronomii lub matematyce. Tak sądził między innymi słynny angielski paleograf i archeolog John Eric Thompson (1989-1975), ale i on nie potrafił czytać domniemanych tablic matematycznych Majów. Wydawało się, że rebusowy charakter pisma całkowicie wyklucza jego odcyfrowanie.

Rozwiązanie zagadki przyszło z najmniej spodziewanej strony, bo ze Związku Sowieckiego. W maju 1945 r. Sowieci zdobyli Berlin, a wśród uczestników walk o stolicę Niemiec znalazł się Jurij Walentinowicz Knorozow (1922-1999). Pochodził z rosyjskiej rodziny mieszkającej w Charkowie. Studiował historię w Charkowie a od 1943 r. w Moskwie. Został powołany do wojska, a kiedy szczęśliwie dotarł aż do Berlina, tam w płonącej Bibliotece Narodowej natrafił na książkę Codices Mayas wydaną w roku 1933. Gwatemalscy uczeni José Antonio Villacorta Calderón (1877-1964) i Carlos A. Villacorta zawarli w tej książce pełną edycję trzech ocalałych kodeksów majańskich. Przed Knorozowem, który interesował się systemami zapisu używanymi w Azji, dzieło Gwatemalczyków otworzyło zupełnie nowy świat. Po powrocie do Moskwy zaczął analizę majańskich tekstów opartą o założenie, że przynajmniej niektóre piktogramy przedstawiające określone przedmioty mogły być odczytywane fonetycznie zgodnie z brzmieniem danej nazwy w języku Majów z Jukatanu. Złożenia piktogramów powinny zatem być złożeniem sylab tworzących dane słowo (zjawisko znane już z pisma egipskiego i z klinów). Pierwszy tak zanalizowany hieroglif oznaczający zachód został odczytany przez Rosny'ego w roku 1875, lecz dopiero Knorozow wykazał, że składa się on z dwóch sylab. Badanie kształtu znaków zazwyczaj oznaczających sylaby oraz statystyczna analiza częstości poszczególnych znaków i częstości rozmaitych morfemów (najmniejszych znaczących cząstek języka) w języku mówionym pozwoliły odkryć znaczenie szeregu hieroglifów. Co więcej, Knorozow ustalił, że „alfabet Landy” nie był całkowicie błędny, bo faktycznie odpowiadał brzmieniu poszczególnych głosek w języku Majów i po hiszpańsku, lecz nie uwzględniał ich modyfikacji w złożeniach, zwłaszcza w sylabach. W roku 1952 w Sowietskoj Etnograji ukazał się artykuł Knorozowa przedstawiający jego pierwsze osiągnięcia, lecz spotkał się ze zmasowaną krytyką, specjalistów. Do największych przeciwników interpretacji Knorozowa należał Thompson, który utrzymywał, że majańskie zapisy to wyłącznie dane astronomiczne lub teksty mitologiczne. A jednak w roku 1958 Niemiec Heinrich Berlin (1915-1988) wykazał, że w zapiskach pojawiały się nazwy miast, a w latach 1960, 1963 i 1964 Amerykanka rosyjskiego pochodzenia Tatiana Proskouriakoff (1909-1985) odkryła opisy panowania władców. I wreszcie w roku 1962 amerykański badacz David Humiston Kelley (1924-2011) wykazał skuteczność metody Knorozowa, odczytując imię władcy znane wcześniej z relacji Hiszpanów. Literatura Majów, a raczej to, co z niej ocalało, stanęła otworem przed historykami.

Literatura

Gubler R., Bolles D. (tłumacze), 2000, The Book of Chilam Balam of Na.

Prescott W. H., 1856, Die Eroberung von Mexiko.

Stephens J. L., 1842, Incidents of Travel in Central America, Chiapas and Yucatan.

Tedlock D., 1996, Popol Vuh, Księga Majów.

Thompson E. H., 1932, The People of the Serpent.

Waldeck J.-F., 1838, Voyage pittoresque et archéologique dans la province d’Yucatan pendent les années 1834 et 1836.