Teleportacja i podróże w czasie, mistycy, dualizm i monizm, wedanta, przyczynowość i teoria pola, komplementarność, natura czasu, wszechświat blokowy Hawkinga
W roku 1622 ojciec Alonzo de Benavides napisał skargę do papieża i do króla Hiszpanii Filipa IV. Chodziło o to, że Benavides został wysłany do Nowej Hiszpanii jako misjonarz mający nawracać miejscowych Indian. Jakież jednak było jego zdumienie, kiedy natknął się na ślady działalności tajemniczej zakonnicy, która podobno wcześniej odwiedzała wiele wiosek zamieszkanych przez plemię Jumano i rozdawała krzyże i różańce. W jednej z nich pozostawiła nawet kielich używany podczas mszy. Charakterystyczny był też sposób jej pojawiania się „znikąd” i „znikania” po wizycie. Indianie nie umieli wskazać kierunku, z którego przybywała samotna kobieta, ani też opisać, w jaki sposób to robiła. Oszołomiony ojciec Alonzo nie znalazł żadnego wyjaśnienia tego fenomenu aż do roku 1630, kiedy wrócił do Hiszpanii. Tam dopiero usłyszał o siostrze Marii z miasta Agrada, która nigdy nie opuszczała konwentu, a mimo to twierdziła, że w latach 1620-1631 wielokrotnie w cudowny sposób latała za Atlantyk. Siostra twierdziła ponadto, że Ziemia jest okrągła, ponieważ ona to widziała w trakcie swoich powietrznych podróży, mimo że Kościół niechętnie odnosił się do tego raczej heretyckiego poglądu. W trakcie rozmowy z ojcem Alonzo dziwna zakonnica podała wiele szczegółów dotyczących zwyczajów panujących w Ameryce Środkowej, chociaż w tej epoce zaledwie garstka ludzi mogła dysponować podobną wiedzą. Dokładnie opisywała wygląd indiańskich wiosek, w których rzekomo była, a które ojciec Alonzo poznał osobiście podczas pracy misyjnej. Co więcej, kielich znaleziony przez ojca Alonzo u meksykańskich Indian władze w Agrada zidentyfikowały podobno jako własność konwentu.
Tego rodzaju fenomeny błyskawicznego przenoszenia się w przestrzeni noszą nazwę teleportacji i na ogół nie są traktowane poważnie przez oficjalną naukę. W większości wypadków uznaje się je za zmyślenia, oszustwa lub w najlepszym razie pomyłki, chcąc w ten sposób zdeprecjonować niewygodne fakty. Badacze starają się bagatelizować dużą liczbę świadków niektórych z tych zdarzeń, zapominają o materialnych dowodach w rodzaju owego kielicha i pomijają częstość samego zjawiska. Okazuje się bowiem, że teleportacje odnotowują liczne kroniki, a nawet dokumenty sądowe na całym świecie. Na przykład w październiku w roku 1593 pewien mężczyzna przebywający w Manili na Filipinach zniknął podobno sprzed oczu świadków i wbrew własnej woli po kilku minutach znalazł się w mieście Meksyk za Pacyfikiem. Z najwyższym trudem wybronił się wtedy od oskarżenia o czary. Innej ofierze mimowolnej teleportacji szczęście już tak nie dopisało - pewien Portugalczyk spłonął na inkwizycyjnym stosie w roku 1655 za to, że w parę chwil wbrew swojej woli rzekomo przeniósł się (czy raczej został przeniesiony) z Goa w Indiach do Portugalii. Wyrok głosił, iż czarami pogwałcił prawa boskie i porządek świata.
Właśnie porządek, czy raczej ludzkie pragnienie uporządkowania idei, leży u podstaw niezgody na „wybryki natury” przeczące przyjętemu następstwu przyczyny i skutku. Świat przyczynowy wydaje się tak oczywisty i naturalny, że wykształcony człowiek zarówno pięćset lat temu, jak też na początku trzeciego tysiąclecia na ogół nawet nie dopuszcza myśli o jakiejkolwiek innej idei porządkującej widzenie rzeczywistości, a tym bardziej nie dopuszcza chaosu. Dlatego nie ma zgody naukowców i „ludzi rozsądnych” na latanie bez skrzydeł lub specjalnej maszyny, co przeczyłoby wszelkim znanym dotychczas zasadom. Nie ma zgody na lewitację, czyli swobodne unoszenie się w powietrzu, chociaż w roku 1936 została sfilmowana podczas publicznego pokazu dokonanego przez Sabbyara Pullavara w południowych Indiach. Wcześniej w roku 1862 w Kalkucie lewitował pewien fakir, co osobiście obserwował książę Walii. Znane są też opisy unoszących się w powietrzu św. Teresy, św. Ignacego Loyoli i jednego z chińskich cesarzy, nie wspominając już o latających dywanach. Oczywiście, latające dywany można odłożyć między baśnie. Podobnie możemy potraktować historie, które rzekomo wydarzyły się w bliżej nieokreślonej legendarnej przeszłości, albo tak dawno temu, że już nie istnieją wiarygodne dowody. Można też odrzucić jako niewiarygodne przynajmniej niektóre opowieści o lewitacji świętych, służące przecież umacnianiu wiary a nie poznaniu. Ale co zrobić ze zjawiskami dobrze udokumentowanymi, widzianymi jednocześnie przez wielu ludzi, w tym również nastawionych krytycznie, lub ze zjawiskami sfilmowanymi? Trudno im zaprzeczać i trudno je zlekceważyć, a przecież nie pasują do ogólnie przyjętego sposobu patrzenia na rzeczywistość.
Lewitacja, telekineza (poruszanie przedmiotów na odległość za pomocą siły woli) i teleportacja, aczkolwiek budzą nasz sprzeciw, nie wydają się zaprzeczać najbardziej fundamentalnym zasadom rzeczywistości. W końcu wiadomo, że latanie jest możliwe, a oddziaływanie na odległość za pomocą fal elektromagnetycznych, promieniowania czy grawitacji już dawno zostało opisane przez naukowców. Natomiast teleportacja kwantowa została przeprowadzona w kilku laboratoriach na początku XXI wieku jako odtworzenie stanu kwantowego cząstki możliwe dzięki fizycznemu zjawisku splątania czyli współzależności stanów kwantowych cząstek bez względu na dzielący je dystans. Co prawda teleportacja większych obiektów, a zwłaszcza organizmów żywych, jest dużo trudniejsza, lecz samo zjawisko teleportacji już zostało potwierdzone badaniami. Można więc przypuszczać, że kiedyś uda się w pełni wyjaśnić teleportację, lewitację i telekinezę a nawet zastosować praktycznie. Dużo więcej trudności sprawiają fenomeny, które zdają się łamać fundamentalne (oczywiście na określonym etapie rozwoju nauki) prawa natury. Oto przykład.
Był rok 1950. Na ruchliwej, głośnej i jak zwykle zatłoczonej Times Square w Nowym Jorku znalazł się ktoś bardzo dziwny. Podobno był to mężczyzna w średnim wieku, ubrany w kraciaste spodnie, staroświecką długą marynarkę i cylinder, a na nogach miał zapinane getry. Człowiek ów poruszał się niepewnie, rozglądał dookoła i wyglądał na oszołomionego. Zdawał się być prawie nieprzytomny, kiedy niespodziewanie wszedł na jezdnię i, zanim ktokolwiek zdążył zareagować, zginął potrącony przez taksówkę. W ubraniu ofiary wypadku znaleziono 70 amerykańskich dolarów, ale w banknotach już dawno nieużywanych. Ponadto miał przy sobie rachunki za wynajmowanie stajni przy Lexington Avenue, za paszę dla konia i umycie powozu oraz wizytówki z adresem na Piątej Alei. Daty na papierach, które wyglądały jak nowe wskazywały rok 1876, a rachunki wystawiono na Rudolpha Fentza. Rzecz w tym, że policja badająca sprawę nie znalazła żadnego człowieka o tym nazwisku, który pasowałby do miejsc oraz faktów wymienionych w dokumentach. Za to badania starych akt ujawniły coś zdumiewającego. Otóż w roku 1876 niejaki Rudolph Fentz pokłócił się z żoną, dodajmy, że po raz kolejny, i wyszedł z domu, jak się potem okazało, aby już nigdy tam nie wrócić. Rzecz miała miejsce na Florydzie. Po niedługim czasie zaniepokojona pani Fentz zgłosiła zaginięcie małżonka i ruszyły poszukiwania, lecz wszystko daremnie - wszelki ślad po przypuszczalnym uciekinierze zaginął. Sprawa pozostała więc bez rozwiązania. Tak przynajmniej wydawało się w roku 1876. Dopiero 74 lata później porównanie danych z dokumentów ofiary wypadku oraz zapisków z nowojorskich archiwów zdawały się ujawniać ich zgodność. Okazało się, że pan Fentz przyjechał do Nowego Jorku i znalazł sobie mieszkanie na Piątej Alei. Następnie, jak można domniemywać bez własnej woli i w niewiadomy sposób, przeniósł się w przyszłość do roku 1950. Jeżeli opisana sekwencja zdarzeń jest prawdziwa i nie mamy do czynienia z jakimś absurdalnym, a zarazem niezwykle precyzyjnym i trudnym do przeprowadzenia oszustwem, jedynym wyjaśnieniem zdaje się być przeskok w czasie. Oczywiście, o ile to pojęcie cokolwiek wyjaśnia.
Podobne zastrzeżenie odnosi się do zjawiska jasnowidzenia i prekognicji. Każda kultura na naszej planecie zna proroków i wizjonerów, którzy podobno potrafią widzieć (a może raczej odczuwać?) zdarzenia odległe nawet o tysiące kilometrów, lub obserwować fakty z przeszłości i przyszłości. Na przykład australijski szaman opisuje, co aktualnie robią myśliwi z jego plemienia znajdujący się po drugiej stronie ogromnej skały Uluru (Ayers Rock). W taoistycznych legendach chińscy święci z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem zapowiadają przybycie ważnych osobistości, a Europa z podziwem patrzy na rzekome przepowiednie św. Malachiasza czy Nostradamusa. Być może do tej samej kategorii należy zaliczyć andyjskie legendy o Viracochy czyli białym, brodatym bogu. Otóż Inkowie i inne ludy Peru oczekiwały wizyty owego bóstwa, a pochodzące z czasów prekolumbijskich opisy tego wydarzenia są podobne do najazdu hiszpańskich konkwistadorów w XVI wieku.
Warto jednak odnotować, że rzekome proroctwa zawsze są ogólnikowe i niejasne, a używane przez entuzjastów proroctw określenia w rodzaju „dokładne”, „podobne” czy też „takie same” są bardzo nieprecyzyjne i przede wszystkim wyrażają przekonanie mówiącego, lecz nie są zobiektywizowanym opisem rzeczywistości. Na przykład słynne centurie Nostradamusa, które rzekomo „dokładnie” opisują przyszłość w istocie niczego nie przepowiadają, ponieważ są mętnymi wizjami powstałymi pod wpływem środków odurzających. Brakuje w nich wyraźnego określenia miejsca i czasu, a także imion konkretnych osób, co odbiera im jakąkolwiek wartość. Apologeci Nostradamusa dopasowują określoną centurię do już zaistniałego faktu: chodzi więc o postgnozę a nie prognozę czyli przepowiednię. Nie ma żadnego przykładu prawdziwej prognozy wydarzeń na podstawie tekstów Nostradamusa, kiedy ktoś stwierdził, że coś się zdarzy w danym miejscu i czasie, bo tak mówiła któraś z centurii. Powstaje pytanie, czy wszystkie rzekome proroctwa nie polegają w istocie na dość dowolnym dopasowaniu zaistniałego faktu i mętnego opisu z jakiegoś profetycznego tekstu?
Jasnowidze podobno potrafią obserwować przeszłość i „sięgać w głąb” teraźniejszości, odkrywając rzeczy ukryte. Na przykład znany austriacki radiesteta Carl Beichel zyskał rozgłos, odnajdując zagubiony zegarek cesarza Franciszka Józefa I, a w roku 1927 narysował mapę podziemnych cieków wodnych Wiednia. Posługiwał się przy tym różdżką.
Fenomeny trafnego przewidywania przyszłości, lub wizje z wydarzeń minionych nie są częste, lecz zdarzają się co jakiś czas, więc nie można ich całkowicie zbagatelizować i uznać za zbieg okoliczności. Nie zawsze też udaje się sprowadzić je do kategorii oszustwa, pomyłki, złudzenia czy zmyślenia, ponieważ wiele z nich zostało zapisanych i łatwo można sprawdzić, na ile są zgodne z rzeczywistością. Pozostaje tylko przyznać, że naukowcy z początków XXI wieku jeszcze nie potrafią podać mechanizmu tego rodzaju zjawisk. Trudność polega na tym, że uczeni na ogół interpretują czas jako nieprzerwane pasmo następujących po sobie, niepowtarzalnych zdarzeń, co oznacza, że przeszłość nieodwracalnie przeminęła, a przyszłości jeszcze nie ma. Nie wiadomo tylko, co zrobić z prekognicją, proroctwami i jasnowidzeniem? Być może czas ma zupełnie inną naturę?
Jedno jest pewne: powszechna wśród biologów wizja człowieka jako organizmu napędzanego procesami biochemicznymi niezbyt przystaje do rzeczywistości. Najwyraźniej, istota ludzka dysponuje ogromnymi zasobami energii i jest w stanie dokonać rzeczy z pozoru niemożliwych. Tybetańscy lamowie moczą w wodzie swoje koszule, zakładają je na gołe ciało i na mrozie zasiadają do medytacji - po kilku godzinach koszule są suche, a mnisi rozgrzani. Szamani w niektórych plemionach Eskimosów byli poddawani niesamowitej próbie: zimą wyrąbywano w lodzie przerębel i umieszczano w środku nagiego szamana, który przez całą noc miał pozostać zanurzony po pas. Jego zadaniem było utrzymanie przerębla za pomocą ciepła własnego ciała. Warto przy tym przypomnieć, że według oficjalnej nauki człowiek nie ma wpływu na ciepłotę ciała tak samo, jak na wiele innych reakcji fizjologicznych. Tymczasem derwisze po wejściu w trans tańczą godzinami i nie czują bólu, fakirzy przebijają sobie ciało i prawie nie krwawią, filipińscy czarownicy chodzą bosymi stopami po rozżarzonych węglach i nawet nie mają śladów oparzeń.
W połowie XX wieku zasłynął Ojciec Pio, włoski zakonnik ze stygmatami, które miały rzekomo odpowiadać ranom Jezusa. Były to stale krwawiące rany na stopach, na środku obu dłoni i na boku. Niestety, trudno przyjąć, że stygmaty Ojca Pio faktycznie odpowiadały ranom Jezusa, ponieważ ich umiejscowienie zdaje się temu zaprzeczać. Dane historyczne wskazują, że krzyżowani w starożytnym Rzymie wisieli przywiązani sznurami lub na gwoździach, które zazwyczaj przebijały nadgarstek, czyli twardą, kościstą nasadę dłoni. Pio miał natomiast rany w samej dłoni, to znaczy tam, gdzie pobożny zakonnik widział gwoździe w figurkach Jezusa na krzyżach używanych w kościołach. Rzecz w tym, że miękkie części dłoni uległyby przerwaniu pod ciężarem całego ciała i dlatego Rzymianie wbijali gwóźdź dużo wyżej. Wskazuje to, że prawdziwym źródłem stygmatów Ojca Pio nie mógł być historyczny Jezus lecz sam zakonnik, a rany na jego ciele odpowiadały wyobrażeniom zakodowanym w jego umyśle. Z drugiej jednak strony nie można wykluczyć, że Jezus został przywiązany do krzyża i dopiero potem przybito mu dłonie i stopy, a wtedy wisiałby na sznurach, nie gwoździach.
Podobno po śmierci Pio rany zniknęły bez śladu. Albo więc były fałszerstwem, jak chcą niektórzy, albo efektem oddziaływania psychiki samego stygmatyka.
Do podobnych wniosków skłania też obserwacja ludzi chodzących po rozpalonych węglach: osoby wierzące w realność takiego wyczynu, nie czują żaru i nie ulegają poparzeniom, a sceptycy na ogół cierpią ból. Źródłem siły człowieka okazuje się zatem on sam, aczkolwiek ciągle brakuje teorii wyjaśniających ten fenomen.
W opisanych przypadkach, teleportacji, podróży w czasie i prekognicji, chodzi o szczególne zdolności człowieka, który w określonych warunkach (na przykład podczas medytacji, modlitwy lub gwałtownego uniesienia) wchodzi w rzeczywistość różną od „normalnego” świata. Być może obowiązują w niej reguły wynikające z woli człowieka a nie z aktualnie znanych praw fizyki. Wiedzą o tym wszyscy mistycy, kiedy piszą o pełnym zjednoczeniu z Bogiem, lub o poczuciu jedności z całym kosmosem. Nauka analityczna rozbija świat na możliwie małe elementy i stara się rozpoznać reguły rządzące ich rozmieszczeniem. Mistycy zaś pomijają detale, dostrzegając harmonijną całość.
W ten sposób powstają dwie wizje świata. Pierwsza koncepcja odwołuje się do nauki kartezjańskiej pojmowanej redukcjonistycznie i akcentuje następstwo czasowe wyodrębnionych zjawisk uznawanych za przyczynę i skutek. Druga zaś to mistyczny obraz świata-jedności, gdzie czas i przestrzeń nie istnieją, ponieważ wszystko odbywa się równolegle, a pojęcie przyczyny i skutku traci sens. W tej drugiej wizji rzeczywistości można przenieść się o tysiące kilometrów, a nawet do innego czasu.
Co ciekawe, naukowe i mistyczne spojrzenie na świat nie muszą być interpretowane jako sprzeczne lub alternatywne. Rzeczywistość człowieka okazuje się wielowymiarowa, rozpięta między konwencją obiektywnej nauki powstałej w drodze żmudnych analiz, oraz subiektywnym, chociaż niemniej prawdziwym, odczuwaniem całościowym. Aspekt duchowy i materialny mogą się uzupełniać, lecz nie wykluczać, ponieważ duch stanowi najwyższy wyraz istnienia świata materialnego, a zarazem potrafi ów świat na swój sposób zmieniać. Taka właśnie idea kryje się za twierdzeniem Teilharda de Chardin, który pisze, że Chrystus stanowi punkt centralny świata, rzutujący nie tylko w przyszłość lecz także w przeszłość. Innymi słowy, najważniejsze jest nie umiejscowienie w czasie, lecz waga danego wydarzenia na arenie rzeczywistości traktowanej jako niepodzielna całość.
Taka paradoksalna interpretacja nie jest odosobniona i stanowi osnowę przynajmniej kilku systemów mistycznych i religijnych. Na przykład Śankara, żyjący w VIII-IX wieku przedstawiciel indyjskiej wedanty, głosi jedność boga Brahmy i świata (adwajta czyli niedualizm, monizm) we wszystkich jego przejawach. Duch i materia oraz rzeczywistość pozaczasowa i czasowość są więc tym samym, chociaż ludzie postrzegają je jako odmienne kategorie. Natomiast Nimbarka, inny filozof wedanty aktywny w XIII wieku, rozwija tę koncepcję w doktrynę niedualistycznego dualizmu (dwajtadwajta). Według niego najwyższy bóg (w tym wypadku Kriszna) jest całkowicie tożsamy ze światem, ale poszczególne byty, w tym człowiek, zachowują swoją odrębność.
Podobne idee przyświecały pokoleniom alchemików od głębokiej starożytności po średniowiecze. Szczególny zaś rozwój tej dyscypliny przypadł na europejski renesans, kiedy wielu władców płaciło niebagatelne sumy na utrzymanie pracowni i prowadzenie dziwacznych eksperymentów. Alchemicy nie byli jednak szalonymi czarownikami ani też niedouczonymi chemikami, jak przedstawiają ich niektórzy historycy nauki, lecz mistykami. Rozumieli, że świat jest jednością, chociaż manifestuje się w pozornie przeciwstawnych aspektach duchowo-niebiańskim oraz materialno-ziemskim. Tak przez nich poszukiwany kamień filozoficzny to alegoria mądrości dostrzegającej ową jedność ukrytą poza łatwo dostrzegalnym dualizmem. Także alchemiczne złoto, którego synteza była celem wielowiekowych wysiłków, niekoniecznie było tożsame z cennym żółtym metalem. Złoto to symbol słońca, światła i wiedzy, to alchemiczny sukces i mądrość. Z drugiej zaś strony nadzieja na jego wytworzenie zapewniała poparcie królów i książąt marzących o bogactwie, a nierozumiejących, czym w istocie jest złoto poszukiwane przez alchemików.
Badacze z początku trzeciego tysiąclecia też poszukują swojego kamienia filozoficznego i potrzebują złota, aby to osiągnąć. Jednakże, nazywają to poszukiwaniem fundamentalnej „teorii wszystkiego”, a alchemiczne złoto występuje tym razem pod nazwą wiedzy i nauki. Znamienne, że fizyka kwantowa tworzy obraz rzeczywistości zdumiewająco podobny do dawnych, rzekomo prymitywnych poglądów. Energia i masa są wzajemnie równoważne i stanowią dwa aspekty istnienia materii, światło jawi się jako cząstka lub fala, zależnie od nastawienia badacza i użytej przez niego aparatury. Obowiązuje zasada komplementarności, według której materia istniejąca obiektywnie zmienia się w trakcie badania naukowego, czyli jej stan zależy od czynnika subiektywnego. Dla wyjaśnienia tego i innych zjawisk naukowcy wypracowali interesującą koncepcję ujednoliconego pola fizycznego, która leży u podstaw rozumienia świata. W ramach owego pola wszystko oddziałuje ze wszystkim, co oznacza rezygnację z tradycyjnych pojęć przyczyny i skutku. Każdy obiekt wykazuje zależności łączące go z innymi obiektami, a mikrokosmos ludzkiego ducha okazuje się równoważny makrokosmosowi, czyli wszechświatowi, a może nawet przewyższa wszechświat pod względem złożoności.
Znany brytyjski fizyk Steven Hawking ujął to w teorię blokowego wszechświata, w którym nie ma przeszłości ani przyszłości, wszystko odbywa się równolegle, tu i teraz. Wola ludzka mogłaby zatem kreować i kształtować materię, przestrzeń oraz czas.
Literatura
A. Aromatico, Alchemia. Nauka czy magia? Warszawa 2002.
V. Farkas, Poza granicami wyobraźni. Warszawa 1998.
S.J. Gould, Skały wieków. Nauka i religia w pełni życia. Poznań 2002.
F. Hitching, The World Atlas of Mysteries. London 1981.
J. Kosian, Mistyka śląska. Mistrzowie duchowości śląskiej. Jakub Boehme,
Anioł Ślązak i Daniel Czepko. Wrocław 2001.
L. LeShan, Świat jasnowidzących. Poznań 1992.