Sefer jecira, mityczna wizja kosmosu, mędrzec a uczony, trzy światy Karla Poppera
Trzy elementy i ich wytwory, siedem planet i ich zastępy oraz dwanaście granic kierunków i wgląd w słowo wiarygodnych świadków: świata, roku i istoty. Zasada dwunastu, siedmiu i trzech i ich nadzorca w Smoku, obrót i środek. Trzy: ogień, woda i tchnienie. Ogień na górze, woda w dole i tchnienie - zasada równoważąca między nimi. I znak słowa: ogień dźwigający wodę. Mem milczące, szin syczące i alef - zasadą równoważącą między nimi.
Ten fragment „Sefer jecira” (polskie wydanie fundacji literackiej Tikkun z roku 1995), żydowskiego dzieła mistycznego datowanego zwykle na początki ery chrześcijańskiej tylko z pozoru i w pierwszej chwili jest dla nas zupełnie obcy i niezrozumiały. W rzeczywistości widzimy tu natłok znajomych symboli, czy też, jak chce Carl Gustav Jung, archetypów (archetyp po grecku oznacza prawzór), czyli pojęć zakodowanych w naszej zbiorowej ludzkiej świadomości, które do dziś funkcjonują w kulturze nie tylko żydowskiej czy chrześcijańskiej, ale wręcz ogólnoświatowej. Mamy więc tutaj trzy elementy odpowiadające ziemi zamieszkanej przez ludzi, nakrywającemu ją od góry niebu i podziemnemu piekłu. Dwanaście znaków zodiaku symbolizujących odwieczną drogę Słońca po ziemskim nieboskłonie to nic innego, jak czas w nieskończonym cyklu oplatający indywidualne ludzkie żywoty i nadający niezmienny rytm wszystkiemu, co dzieje się na ziemi. Ten archetypiczny czas wyznacza zarazem wieczność, gdzie nie ma miejsca na prawdziwą zmianę - „jak było na początku, tak na wieki wieków”. Siedem planet z ich astrologicznym, czy może magicznym, wpływem na człowieka to symbolicznie przekazana prawda o naszych związkach z resztą wszechświata. A przecież to jeszcze nie koniec. Pojęcie środka, jako miejsca najważniejszego, i obrotu wskazującego na ogniskowanie bytu wokół owego środka to czysty antropocentryzm i wynikający z niego geocentryzm, bo człowiek i zamieszkana przez niego ziemia są przecież centrum istnienia. Jeśli dodamy do tego symbolikę hebrajskich liter (znaną w każdej kulturze i w każdym, nie tylko hebrajskim, alfabecie), króciutki fragment „Sefer Jecira” okaże się koncentratem archetypów...
Jednym słowem nawet bardzo powierzchowna analiza pokazuje, jak interesującym może być dawny tekst dla religioznawcy, historyka kultury, albo specjalisty od dziejów idei. Co jednak z niespecjalistami? Jaki sens dzisiaj, dla przeciętnego człowieka wykształconego na Kartezjuszu i Darwinie, może jeszcze mieć starożytne dzieło nieznanego autora, nad którym niewątpliwie górujemy i wiedzą, i doświadczeniem? Zapewne usłyszymy, że żadnego, ale mimo to nie spieszmy się z jego pochopnym odrzucaniem. Spróbujmy raczej zastanowić się nad światopoglądem zakodowanym w „Sefer Jecira” i porównajmy go z naszym współczesnym widzeniem świata, na początku trzeciego tysiąclecia.
Przede wszystkim okazuje się, że dawniej człowiek był miarą rzeczy, co doskonale w „Sefer Jecira” widać. Do człowieka odnoszono wszystko i jemu wszystko, w ten czy inny sposób, przyporządkowywano. Przypomnijmy tylko, że miarą długości była ludzka stopa, dłoń (piędź), krok albo dystans, jaki można przejść lub przejechać konno w ciągu jednego dnia (coś było na przykład „dwa dni drogi stąd”). Pojemność wyrażano garncami lub workami, czyli pojemnikami używanymi na co dzień w gospodarstwie. Liczono na palcach, co przetrwało w systemie dziesiętnym jako najbardziej rozpowszechnionym i najbardziej oczywistym (a niby dlaczego miałoby tak być, gdybyśmy nie mieli dziesięciu palców?). Popuszczając wodze fantazji możemy przypuszczać, że hipotetyczny system liczenia ośmiornic byłby ósemkowy, owadów – szóstkowy, a stonóg... no, tu chyba się odrobinkę zagalopowaliśmy. W każdym razie liczono, mówiąc nieco kolokwialnie, na człowieku. I podobnie było z całą strukturą świata – był on antropocentryczny. Dzięki temu był też w jakiś sposób przyjazny, bo stanowił nasz dobrze zorganizowany i stabilny dom. Nawet zaawansowane religie, oficjalnie w centrum swego zainteresowania stawiające Bóstwo, zapewniały człowiekowi poczucie bezpieczeństwa, ponieważ jego Bóstwo było właśnie jego, opiekowało się człowiekiem i oferowało swoją ochronę w zamian za wypełnianie określonych czynności rytualnych. Na przykład w chrześcijańskiej wizji świata miejsce centralne zajmowała ziemia jako siedziba ludzi, a Bóg, stwórca i władca kosmosu, zamieszkiwał co prawda wyższe, ale przecież w jakimś sensie peryferyjnie położone niebiosa. Dziś jest zupełnie inaczej – człowiek usunięty spod ochronnego klosza nieba i rzucony na maleńką planetę, czuje się nie tylko pozostawiony samemu sobie, ale jest po prostu zagubiony w bezmiarze kosmicznej pustki i w bezsensie istnienia. To stąd znane wszystkim niesłabnące zainteresowanie dawnymi mistykami, egzotycznymi systemami religijnymi, medytacją, ruchami New Age, astrologią i nie wiadomo, czym tam jeszcze. W istocie wszyscy ci ludzie rozpaczliwie poszukują swojego miejsca we wszechświecie, który od pewnego czasu przestał być ich. Może więc warto uświadomić sobie, za czym tęsknimy i co utraciliśmy spychając to w sferę zbiorowej, kulturowej podświadomości?
W tym celu stworzymy coś na kształt dawnego imago mundi, obrazu świata. Oczywiście świata takiego, jakim chce go widzieć człowiek; nie bez kozery jest w nim łacińskie słowo imago oznaczające obraz lub wizerunek. A przecież nie zapominajmy, że mogło też znaczyć tyle, co widziadło, wyobrażenie, marzenie, idea... Z drugiej strony jest ono spokrewnione z imitor - naśladować. Już sam zestaw tych znaczeń świadczy, że w imago mundi nie chodzi wcale o obiektywny opis rzeczywistości jaką ona jest, ani o sformułowanie obiektywnych praw przyrody (najlepiej, jeśli ujętych w matematyczne formuły). Dawni ludzie na ogół nie miewali takich ambicji i wcale nie odczuwali potrzeby poznania obiektywnego; im w zupełności wystarczała wiedza o własnym umiejscowieniu w świecie i o tym, jak w nim żyć. Taką właśnie postawę reprezentowali mędrcy w odróżnieniu od nowoczesnego naukowca. Ten drugi jest dobrze wykształcony i dysponuje dużą, czasem ogromną, wiedzą o świecie obiektywnym. Jest też ciekaw świata i dla zdobycia wiedzy podejmuje nawet bardzo odległe podróże. Natomiast mędrzec to często niewykształcony człowiek, czasem wręcz prostak całe życie spędzający na głuchej prowincji. Dawni mędrcy rzadko bywali piśmienni, a ich wiedza ograniczała się niemal wyłącznie do obserwacji codziennego życia. Nic więc dziwnego, że zwykle nie interesowały ich podróże, skoro nie pragnęli wiedzy, a ich mądrość polegała na wrodzonej zdolności do logicznego myślenia. Z drugiej strony taki mędrzec opuszczający swoją społeczność na ogół przestawał być mędrcem, nie znając innych realiów życia. Typem mędrca był na przykład Sokrates znany z logiki i sztuki wymowy, ale nie z wiedzy. Natomiast Arystoteles to genialny uczony o wiedzy przeogromnej, jak na swoje czasy, chociaż nikt go nie nazywa mędrcem. I to rozróżnienie mędrca i uczonego pozostało aktualne do dziś, o czym miałem okazję przekonać się osobiście.
Pamiętam, jak będąc jeszcze studentem, wybrałem się z kolegami do Jaskini Niedźwiedziej. Wtedy, w Polsce schyłkowego komunizmu, trudno było dosłownie o wszystko: brakowało terenowego obuwia, wygodnie opakowanego prowiantu, nie było transportu... Dlatego maszerowaliśmy ze Stronia Śląskiego, niosąc ciężkie plecaki z całym wyposażeniem na kilka dni i potykając się o kamienie w szybko zapadającym mroku. Na dodatek było mokro i dość chłodno. Na szczęście, gdzieś na obrzeżach Kletna trafiliśmy na jakąś chałupinę, gdzie przyjął nas wysoki, chudy starzec, pozwolił się ogrzać, trochę osuszyć i poczęstował herbatą. Wkrótce zorientowaliśmy się, że mamy do czynienia z lokalnym „mędrcem”. Był to człowiek prosty, przypuszczam, że raczej słabo czytający i w porównaniu do nas, wtedy studentów przyrody, niewiele wiedział. Jednak oczarowała nas jego chłopska, dziś wiem, że po prostu archetypiczna, filozofia. Spokojnym, ale głęboko przekonanym o własnej słuszności, tonem wyjaśniał nam, że cały świat żyje, ziemia żyje i każdy kamień ma swoje życie, ażeby człowiek mógł orać, siać i zbierać plony. Nasze ludzkie życie jest elementem życia całej przyrody i dlatego musimy ją doceniać i szanować. Nawet nas nie przekonywał do swoich racji, ale zwyczajnie, jakby to było oczywiste i bezdyskusyjne, opowiadał o świecie „obudowanym” wokół ludzkiej istoty i dla tej istoty. Zresztą wtedy nikomu z nas nie przyszłoby do głowy podejmować z nim dyskusji; wysłuchaliśmy go z najwyższą uwagą, a wychodząc mieliśmy niesamowite wrażenie zetknięcia się z czymś egzotycznym i odległym, jakby z innej planety. I chyba faktycznie dotknęliśmy wówczas zupełnie nam obcego antropokosmosu, pełnego uczuć i sensu wszechświata człowieka, który funkcjonuje gdzieś obok naszego kosmosu zatopionego w polach fizycznych, oddziaływaniach i energiach, gdzie jednak zabrakło miejsca na sens.
Tak więc starożytna „Sefer jecira” i nasz mędrzec spod Kletna są sobie zaskakująco bliscy, chociaż dzieli ich różnica wykształcenia, przepaść kulturowa i dwa tysiące lat historii, ale łączy ów przedziwny „świat wyobrażony” na miarę człowieka - imago mundi. Co więcej, te same poglądy i takie samo zorientowanie na człowieka są, lub były, podstawą większości kultur, co sugeruje ich zaczepienie w naszej najgłębszej naturze gatunkowej i psychologicznej. A skoro tak, mamy chyba prawo sądzić, że zapoznanie się z koncepcjami tworzącymi antropokosmos w jakiś sposób obnaży podszewkę człowieczeństwa, pozwalając lepiej zrozumieć samych siebie.
Aby zbliżyć się do zrozumienia tego ukrytego świata, podjąłem próbę skonstruowania zgeneralizowanej postaci imago mundi jako zapisu archetypów, ogólnoludzkich, lub niemal ogólnoludzkich, subiektywnych pragnień, odczuć i przekonań. Składają się one na dziwaczny i egzotyczny, a mimo to bardzo nam wszystkim bliski, obraz antropokosmosu z człowiekiem w roli głównej.
Jeżeli ktoś chce zakwestionować realność zaprezentowanego schematu antropokosmosu i za pomocą fizyki, nowoczesnej kosmologii albo biologii zapragnie wykazać nam jego „nieprawdziwość”, proponuję mu pewną dość interesującą koncepcję Karla Poppera. Otóż ten sławny filozof nie odrzucał żadnego punktu widzenia uważając, że każdy człowiek ma prawo rozwijać swoją osobistą wizję świata. Wielki uczony będzie go postrzegał inaczej od małego chłopczyka, ale przecież każdy z nich na swój sposób ma rację, chociaż ich wizje będą służyły innym celom. Uczony użyje swojej wiedzy do rozbudowania gmachu ludzkiej nauki, lub zastosuje ją w technice, a dziecko przełoży na język zabawy, fantastycznych zamków z piasku i wyimaginowanych bohaterów rodem z baśni. Oprócz tego powinniśmy pamiętać, że i w jednym, i w drugim wypadku mówimy o ludzkich wyobrażeniach (choćby nawet popartych przez doświadczenie), które zawsze są zaledwie częściowym, zapewne mocno zdeformowanym, odbiciem rzeczywistości pozaludzkiej. I oto znowu stajemy przed odwiecznym pytaniem o prawdziwość poznania. Popper rozwiązał tę kwestię tyleż logicznie, co sprytnie: uznał istnienie trzech równoległych rzeczywistości.
- Pierwszy świat to domena zjawisk i obiektów fizycznych, co oznacza ich „obiektywność” niezależną od naszego poznania. Tutaj mieści się cała materia, którą możemy ewentualnie badać. Odpowiada to makrokosmosowi albo kantowskiemu bytowi samemu w sobie.
- Drugi świat jest obszarem subiektywnej wiedzy, odczuć i wrażeń psychicznych. Do tej kategorii należą wszystkie dziecięce, i nie tylko dziecięce, fantazje, rozmaite wersje imago mundi czy antropokosmosu, mitologie, religie i teologie. W centrum drugiego świata zawsze znajduje się mikrokosmos czyli* ja *nadające sens istnieniu.
- Trzecim światem jest kultura, zbiorowy twór społeczeństwa albo całej ludzkości. Dla psychicznego mikrokosmosu stanowi osłonę i przeciwwagę wobec bezsensu materialnego makrokosmosu. Tu również zawiera się poznanie naukowe, czyli zmierzające do obiektywizmu, czym zbliża się do pierwszego świata wypranego z emocji i wartości.
Pamiętajmy o tym trójpodziale i nie ograniczajmy się tylko do jednego z tych Popperowskich światów, bo każdy z nich jest równie realny (lub nierealny) i na swój sposób wartościowy. Natomiast świadomość, że istnieje taka właśnie metoda interpretowania rzeczywistości, zabezpiecza nas do pewnego stopnia przed popełnieniem wielu grubych błędów. Na przykład średniowieczne schematyczne mapki świata z Jerozolimą w centrum nie powinny być traktowane, jako realistyczne dzieła kartografii - to zaledwie wizje mitycznej sytuacji człowieka, rozkład sacrum (centralny i najświętszy punkt ziemi) oraz profanum (obszary peryferyjne). Podobnie należy spojrzeć na system geocentryczny. Kiedy Ptolemeusz go tworzył, prawdopodobnie wcale nie myślał o jego wydźwięku religijnym, ale Kościół szybko uznał geocentryzm za naturalny, a nawet oczywisty dla chrześcijaństwa z jego charakterystycznym nakierowaniem na człowieka jako najważniejszym stworzeniem Boga. Dlatego w XVI wieku, kiedy rozpętała się antykopernikańska burza, wcale nie chodziło o dowody matematyczne czy logiczne, ani o często wskazywaną chęć utrzymania wiernych w ciemnocie. To byłoby nazbyt upraszczające i płytkie. Nawet idea kulistej Ziemi sporadycznie pojawiała się w średniowiecznej Europie i w zasadzie nikomu to nie przeszkadzało, dopóki nie włączono jej do teorii heliocentrycznej. System geocentryczny był po prostu elementem chrześcijańskiej koncepcji człowieka należącej do świata subiektywnego i antropocentrycznego, i jako część sacrum musiał być broniony przed naporem profanum. Natomiast nauka, z teorią Kopernika, operowała w trzecim świecie, gdzie obowiązuje poznawczy obiektywizm, a człowiek spada do roli zaledwie jednego z równorzędnych obiektów podlegających badaniu.
To samo da się powiedzieć o zasadach astrologii, która, zajmując się człowiekiem, musi traktować Ziemię jako centrum dla swoich obliczeń. Ignoruje przy tym obiektywny fakt, że planeta ludzi jest nic nieznaczącą drobiną we wszechświecie. Jednak jest ona jak najbardziej znacząca dla ludzi i właśnie astrologia doskonale to pokazuje w swojej humanistycznej, a raczej antropocentrycznej, koncepcji kosmosu.
Jedno wydaje się pewne: każdy od nowa tworzy swój, antropocentryczny i egocentryczny, obraz świata, na miarę swojej sytuacji, wiedzy i potrzeb. Buduje własną, z gruntu nieobiektywną, geografię z ja w najważniejszym, środkowym punkcie mapy. Jest więc tyle subiektywnych wszechświatów, tyle indywidualnych kosmosów i prywatnych geografii, ile jest myślących istot, a nasz schemat, aczkolwiek bez wątpienia niekompletny i wzbudzający wiele zastrzeżeń, może być potraktowany jako rodzaj klucza do tych wyobrażeń.
Literatura
C.G. Jung, Archetypy i symbole. Pisma wybrane. Warszawa 1993.
C.G. Jung, Gestaltungen und Unbewussten. Zürich 1950.
A. und J. Knuf, Amulette und Talismane. Symbole des magischen Alltags. Köln 1984.
K.R. Popper, J.C. Eccles, The Self and its Brain. New York 1977.