Historia śmierci, pogrzeb i cmentarz, księgi śmierci, Set i Horus, Gilgamesz, Tomasz z Akwinu, długowieczność

ponad 3 miliardy lat temu - powstaje życie, a wraz z nim śmierć jako zniszczenie lub rozpad żywej, funkcjonującej struktury;

miliard lat temu - niektóre organizmy jednokomórkowe, dotąd rozmnażające się przez

podział, zaczynają reprodukcję płciową. Jest to początek śmierci zaprogramowanej

w genotypie organizmu, ponieważ po wydaniu potomstwa dany osobnik jest już

zbędny;

od około pół miliarda lat temu - w systemie nerwowym niektórych zwierząt powstają

rozbudowane centra, które z czasem przekształcą się w mózg. W toku dalszej

ewolucji zdolności mózgu do analizy informacji powstaje wewnętrzny system

znaków - mikrokosmos równoległy do świata zewnętrznego czyli makrokosmosu,

co w konsekwencji doprowadzi do powstania samoświadomości osobnika i obawy

przed indywidualną śmiercią;

ponad 50 tysięcy lat temu - neandertalczyk praktykując rytualne pogrzeby „oswaja” śmierć.

Powstają pierwsze cmentarze, początkowo w jaskiniach, ponieważ podziemne

pomieszczenia są obrazem łona Pramatki-Ziemi, z którego niegdyś narodziliśmy się

i do którego ostatecznie wracamy;

trzecie tysiąclecie p.n.e. - w sumeryjskim Ur powstaje jedna z pierwszych nekropoli

królewskich, gdzie władcy bogatego miasta są chowani w wielkich podziemnych

grobowcach wraz z liczną świtą nałożnic, poddanych, ze zwierzętami i przedmiotami,

które będą im służyć w zaświatach;

od końca XVIII w. - wzorem rewolucyjnej Francji opieka nad cmentarzami, dotąd zwykle

zastrzeżona dla organizacji religijnych i duchownych, przechodzi w ręce świeckich

państw. Postępuje desakralizacja śmierci.

Zbiór tekstów z piramid i grobowców starożytnego Egiptu przez archeologów i badaczy religii nazwany Egipską Księga Zmarłych jest uznawany za najstarszy systematyczny wykład teologii a zarazem za pierwszy zachowany zapis wyobrażeń o pośmiertnej drodze człowieka. Jednakże, nie jest to najstarsza wskazówka, że ludzie wierzyli w życie pozagrobowe. W jaskini Shanidar w Mezopotamii odkryto szkielet neandertalczyka, którego ceremonialnie pochowano kilkadziesiąt tysięcy lat temu, a ślady pyłków zdają się wskazywać, że ktoś bliski położył na zwłokach kwiaty. W uzbeckim stanowisku Teszik-Tasz zwłoki są otoczone rogami kozłów, a w jaskini La Ferrasie we Francji powstał mały cmentarz, gdzie zmarłych ułożono w niewielkich zagłębieniach i przykryto niskimi pagórkami z ziemi. Od tamtego czasu stale znajdowane są ludzkie szczątki, które pieczołowicie ułożono w grobie, posypano czerwoną ochrą symbolizującą życiową energię, przydano im rozmaite przedmioty użytkowe, a także kwiaty. Pojawiają się ofiary składane podczas pogrzebu, aby zaspokoić potrzeby zmarłego, przekonać go do odejścia lub przebłagać jego gniew i żal z powodu śmierci. Są to zabiegi jednoznacznie wskazujące na przekonanie, że zmarły w jakiś sposób będzie istniał dalej lub odrodzi się do nowego życia. Paradoksalnie, ślady kanibalizmu wykryte w neandertalskich obozowiskach także są poszlaką, na podstawie której można zakładać istnienie jakiejś postaci wiary w pośmiertne trwanie. Wiadomo, że w młodszych, dużo lepiej znanych kulturach uczty kanibalistyczne wiązały się z rytuałami przejmowania energii zabitego wroga lub też energii wybitnego przodka. Na przykład podczas pogrzebu na Madagaskarze plemię Batsileo spożywało w piwie płyny ze zwłok wybitnego zmarłego. Podobne kanibalistyczne praktyki pogrzebowe przetrwały w Melanezji aż do połowy XX wieku. Czasem uczty takie oznaczały duchowe łączenie się z ponadludzkim światem duchów i bóstw, co w młodszych kulturach zostało przekształcone w kanibalizm symboliczny. Wystarczy przypomnieć chrześcijańską komunię, gdzie chleb i wino oznaczają ciało i krew Chrystusa spożywane na znak duchowego zjednoczenia z Bogiem.

Przez tysiąclecia tajemnica śmierci pozostawała domeną rozmaitych systemów religijnych, lub też była przedmiotem rozważań filozofów. Zazwyczaj postrzegano ją w kategoriach niedoskonałości bytu, której przyczyny miały wyjaśniać mity odwołujące się do wydarzeń z początków istnienia świata. Na przykład Egipcjanie opowiadali, jak Set dopuścił się mordu na swoim bracie Horusie, wciągając świat w makabryczny taniec śmierci. Zabity Horus zszedł wtedy do podziemnej krainy umarłych, dla których stał się władcą a po trzech dniach zmartwychwstał, co znalazło odbicie w wiosennym odrodzeniu świata organicznego. Odtąd jednak wszystko musi umierać, albowiem, jak pisał później św. Tomasz z Akwinu, wszystko, co kiedykolwiek się zaczęło, musi też osiągnąć swój kres. Tylko coś bez początku może być wieczne, a tę cechę Akwinata przypisywał wyłącznie Bogu.

Biblia zaś tłumaczy śmierć za pomocą mitu przejętego od Babilończyków, według których pierwsi ludzie stracili przywilej wiecznotrwałości za sprzeniewierzenie się woli bogów. W innych kręgach kulturowych kwestię doczesności przedstawiano dość podobnie, chociaż szczegółowe rozwiązania bywały różne. Na przykład buddyści uznali za wieczny sam proces istnienia utożsamiany ze świadomością, które rozumieją ponadosobniczo. Jest dla nich oczywistym, o czym zaświadcza przecież codzienna obserwacja, że każdy pojedynczy byt jest doczesny. Dlatego indywidualne istnienie stanowi zaledwie czasowe odbicie wiecznego nurtu, jest czymś na kształt kropelki w płynącej rzece. Można oczywiście tę kroplę wyodrębnić i przez jakiś czas utrzymać w tym stanie, lecz i tak prędzej czy później rozpłynie się ona wśród innych kropli, wraz z którymi utworzy wielki, wieczny ruch wody. Osobnik to zaledwie na moment wyłoniony fragment strumienia świadomości przepływającego przez kolejne inkarnacje.

Podobnych, mniej lub bardziej obrazowych czy fantastycznych, opisów można przytoczyć tysiące, ponieważ każda religia i niemal każdy lud na Ziemi wypracowały własne koncepcje śmierci oraz ewentualnego trwania po niej. Jednakże, wydaje się, że można je sprowadzić do dwóch zasadniczych kategorii. Część ludzkości przyjmuje, że umarły zachowuje swoją indywidualność i trwa jako wyodrębniony element świata. Tak sądzą judaiści, chrześcijanie i muzułmanie, wiele ludów indiańskich oraz większość hinduistów, a dawniej byli o tym przekonani również Egipcjanie i mieszkańcy Mezopotamii. Do drugiej grupy należą zaś zwolennicy tezy o rozpłynięciu się człowieka w duchu lub świadomości kosmicznej i to ona ma być elementem wiecznym. Taki pogląd charakteryzuje wspomniany już buddyzm (choć nie wszystkie odłamy) oraz taoizm, dżinizm i kilka mniej popularnych systemów religijno-filozoficznych, a przede wszystkim jest on typowy dla mistyków rozmaitych epok i obszarów. Najważniejsze wydaje się jednak to, że wszystkie kultury świata, w taki czy inny sposób uznają śmierć za naturalny element istnienia, niezbędny do zbudowania nowego życia i utrzymania porządku w świecie. Przypisują jej głębokie znaczenie zarówno w wymiarze jednostkowym jak też społecznym, a mity, religie, filozofie i systemy mistyczne okazują się sposobem przekazania tej prawdy o śmierci.

Dla zilustrowania powyższej tezy wystarczy przypomnieć sumeryjsko-babilońską opowieść o herosie Gilgameszu. Otóż, według starożytnego mitu Gilgamesz był wielkim wojownikiem i szczęśliwym władcą, którego trapiła jedynie myśl o końcu tak przyjemnego ziemskiego bytowania. Dowiedział się jednak, że na dnie morza rośnie ziele zapewniające nieśmiertelność. Wyruszył zatem na poszukiwania, po wielu przygodach dotarł do największych głębin i zdobył upragnioną roślinę. Już wydawało się, że osiągnął swój cel, lecz w drodze powrotnej zdarzyło się coś nieprzewidzianego - Gilgamesz napotkał morskiego potwora, który wydarł mu cenną zdobycz. Wniosek, jaki starożytny bohater wysnuł z tej przygody jest wielce pouczający. Otóż uznał on, iż nieśmiertelność byłaby czymś nienaturalnym i nawet najwięksi bohaterowie muszą zakończyć żywot, aby wypełnić kosmiczny plan.

Dopiero w XIX-XX wieku zagadnienie końca życia, dotąd wyrażane językiem symbolicznym, weszło w zakres poważnych badań naukowych. Badacze odkryli wtedy, że autorzy mitu o Gilgameszu mieli rację, ponieważ z punktu widzenia biologii rozpad osobnika nie jest karą niebios czy też skazą natury, lecz niezbędnym składnikiem rzeczywistości mającym swój głęboki sens. Prawdopodobnie już pierwsze systemy organiczne na Ziemi „wynalazły” śmierć, kiedy ich struktura okazała się niestabilna. W ten sposób pojawiła się śmierć jako dobór naturalny usuwający formy niewydolne. Poza tym przynajmniej niektóre z tych systemów rosły poprzez wchłanianie materii z otoczenia, a jak wiadomo żaden wzrost nie może odbywać się bez końca. Ostatecznie więc zbyt duże systemy rozpadały się na mniejsze (pierwotna forma rozmnażania), lub ulegały destrukcji jako niestabilne po osiągnięciu określonej masy krytycznej. Oczywiście, można sobie wyobrazić, że powstawały też systemy potencjalnie „wieczne”, które nie rosły, zadowalając się jedynie pobieraniem energii z otoczenia i wymianą poszczególnych cząstek chemicznych. W rzeczywistości jednak owe z pozoru wieczne systemy musiały przegrać z tymi, które zwiększały swoją masę, ponieważ te ostatnie stopniowo wypełniały dostępną przestrzeń i, jako większe oraz liczniejsze, potrafiły zdominować zasoby środowiska. W końcu pierwotna materia organiczna pozostała po okresie formowania powierzchni planety została skonsumowana i ogromna większość wczesnych systemów zginęła. Przetrwały tylko te nieliczne, które nauczyły się pożerać inne oraz formy korzystające z materii nieorganicznej, przetwarzając ją w procesie chemosyntezy lub fotosyntezy. Od tego momentu rozpad jednego osobnika oznacza pożywienie dla innych - drapieżników pożerających swoje ofiary, pasożytów i reducentów, czyli organizmów rozkładających organiczne szczątki. Bez śmierci nie byłoby możliwe krążenie materii w biosferze i bardzo szybko zabrakłoby pożywienia. Innymi słowy, my wszyscy żywimy się materią pochodzącą z rozłożonych ciał organizmów, które umarły, niczym w hinduizmie, gdzie Sziwa jest bogiem zniszczenia i zagłady, a zarazem siewcą nowego życia.

O roli śmierci dobitnie świadczy również fakt, że została zaplanowana w samej strukturze życia. W DNA nosimy zegar odmierzający czas poprzez kolejne etapy rozwoju osobniczego od narodzin aż do zapisanej w genach śmierci. W tej perspektywie śmierć okazuje się nie tyle klęską, ile logicznym i naturalnym ukoronowaniem życia. O tragizmie ewentualnego istnienia bez rozwoju czyli starzenia się i ostatecznego końca świadczy dobitnie przypadek Amerykanki Brooke Greenberg opisany w roku 2010. Dziewczyna w tym czasie ma 17 lat i tylko 75 cm wzrostu, waży 7 kg, nie chodzi, nie mówi, wygląda jak niemowlę i zachowuje się jak niemowlę. Geny odpowiedzialne za rozwój okazały się uszkodzone zapewniając jej potencjalną nieśmiertelność. Powstaje jednak pytanie, czy cena, jaką Brooke zapłaciła za swoją nieśmiertelność lub za coś na kształt wiecznej młodości nie jest zbyt wysoka? Jej przypadek pokazuje, że życie to zmiana. Niczym Faust Goethego musimy cieszyć się procesem przemian obejmujących cały świat i nas samych, ponieważ to zmiana stanowi o wartości naszego istnienia. Jeśli zaś kiedykolwiek zawołamy „chwilo trwaj”, zapłacimy za to bezruchem i martwotą, zatrzymaniem naszego rozwoju, a może nawet naszych myśli i emocji czyli utratą tego, co najcenniejsze.

Wiadomo, że osobnik choćby najlepiej chroniony przed pożarciem, chorobami i wypadkami losowymi nie jest wieczny, lecz po określonym czasie i po przejściu określonych etapów rozwojowych następuje wyczerpanie jego energii, co nieodwołalnie prowadzi do rozpadu. Charakterystyczne, że ten zegar biologiczny jest dość nieczuły na czynniki zewnętrzne i bez względu na diety-cud, gimnastykę oraz dbałość o higieniczny tryb życia nie można zanadto wydłużyć czasu jego działania. Wszelkie zabiegi zmierzające do długowieczności okazują się tylko obroną przed skróceniem życia, lecz nie są jego przedłużeniem poza granicę zapisaną w samym organizmie. To wyjaśnia, dlaczego członkowie niektórych rodzin żyją 80-90 lat, a w innych ludzie umierają zazwyczaj młodo - długowieczność jest cechą przede wszystkim dziedziczną, a zatem słabo poddającą się wpływom zewnętrznym, jeśli nie liczyć wypadków losowych, katastrof, epidemii czy zabójstw. Badania medyczne zdają się wskazywać, że stosunkowo najskuteczniejszym sposobem osiągnięcia zaawansowanego wieku, oprócz posiadania odpowiednich genów, jest wystrzeganie się wysokokalorycznego jedzenia i okresowe głodówki (zalecenia znane adeptom jogi), a taoiści dodają jeszcze wstrzemięźliwość seksualną.

Szczególnie ta druga teza dobrze współgra z danymi na temat ewolucji rozmnażania. Jak wiadomo, celem istnienia każdego organizmu jest pozostawienie potomstwa i po wypełnieniu tego zadania dalsze życie osobnika jest właściwie zbędne. Potwierdza to obserwacja skrajnych wypadków jak na przykład jętek, które wylęgają się tylko po to, by kopulować i złożyć jajka, a następnie giną. Nie posiadają nawet stwardniałych narządów gębowych, ponieważ ich program rozwoju nie przewiduje dalszego życia. Wśród innych owadów, na przykład pluskwiaków, wydanie potomstwa wiąże się czasem ze śmiertelnym uszkodzeniem ciała. U niektórych pająków samiec dobrowolnie oddaje się na pożarcie większej samicy, lecz czyni to w taki sposób, żeby tuż przed śmiercią przekazać jej swoje plemniki. Przykłady można mnożyć. Nawet człowiek, chociaż z całą pewnością jego cele życiowe nie ograniczają się tylko do potomstwa, rozwinął całą skomplikowaną kulturę, aby swoim dzieciom zapewnić jak najlepsze warunki rozwoju. Warto zauważyć, jak wielu starszych ludzi wyraża głębokie zadowolenie ze spełnionego życia, jeżeli udało się im wychować dzieci. Natomiast ci, którzy tego nie dokonali częstokroć czują się nieszczęśliwi i uznają swoje życie za niepełne. Nieprzypadkowo w wielu kulturach i systemach etycznych, na przykład w chrześcijaństwie, życie dziecka jest wyżej cenione niż życie jego matki. W chwili zagrożenia, kiedy lekarz asystujący przy porodzie musi wybrać, kogo powinien ratować, etyka chrześcijańska nakazuje poświęcić matkę, ponieważ jej rolą jest dawanie życia, aby podtrzymać istnienie społeczności.

Wbrew pozorom podobna „prospołeczna” logika kryje się też za praktyką poświęcania dzieci w niektórych kulturach, na przykład u starożytnych Semitów czy Eskimosów. Dziecko było zabijane w sytuacjach skrajnych, kiedy zagrożone było istnienie danej rodziny, grupy czy plemienia, a więc ofiara z własnego potomstwa była ofiarą najwyższą, w kategoriach mistycznych najcenniejszą i potencjalnie najskuteczniejszą. Dzięki tak strasznemu poświęceniu można było oczekiwać, że siły nadludzkie pobłogosławią rodzinę i pozwolą jej przetrwać, a w przyszłości narodzi się jeszcze więcej dzieci. Takie właśnie rozumowanie kryło się za ofiarami z własnego potomstwa składanymi u Fenicjan czy Izraelitów (słynny biblijny incydent ofiarowania Izaaka przez jego ojca Abrahama). Susza, głód czy nadmierne mrozy zagrażające zagładą wszystkim członkom wspólnoty skłaniały do poświęcenia dzieci, ponieważ one i tak miały najmniejsze szanse na przetrwanie. Dorośli zaś mogli w przyszłości spłodzić nowe dzieci. Jakkolwiek okrutnie brzmią podobne stwierdzenia, dobrze zgadzają się z regułami znanymi w biologii.

Jak widać, ludzie podlegają zasadniczo tym samym mechanizmom co inne organizmy na Ziemi, a ich zachowanie stanowi ilustrację tezy, że śmierć jest ustąpieniem miejsca następnemu pokoleniu w interesie nie pojedynczego osobnika, lecz całej populacji. W tej perspektywie rozpad indywidualnego organizmu okazuje się niezbędnym dopełnieniem rozmnażania, a sensem jego życia i śmierci jest wytworzenie następnego pokolenia.

Znamienne, że również w kategoriach kultury wymiana pokoleń ma znaczenie fundamentalne dla rozwoju. Wyobraźmy sobie, co stałoby się, gdyby choć jedno pokolenie nie wymarło. Ponieważ elita intelektualna, ekonomiczna i polityczna tego pokolenia już zajęła określone stanowiska i cieszy się mniej lub bardziej zasłużonym szacunkiem, prawie nikt z młodszych nie mógłby wspiąć się na szczyty społecznej drabiny. Większość starszych trwałaby przy swoich poglądach i narzucała je innym, korzystając ze zdobytej wcześniej uprzywilejowanej pozycji. Ewentualne zmiany zostałyby zablokowane lub ogromnie spowolnione, a nowe poglądy i teorie nie mogłyby się rozwijać, ponieważ dominująca starsza elita wstrzymywałaby ich rozprzestrzenianie. Właściwy rozwój kultury odbywałby się zatem na marginesie konserwatywnego życia społecznego, a w niektórych wypadkach wręcz w podziemiu. W tej sytuacji musiałoby w końcu wybuchnąć rewolucja młodych, która prowadziłaby do nieuniknionych w takich razach zniszczeń. Wystarczy przypomnieć sobie, jak wybuchały rewolucje znane z historii człowieka. Skostniałość struktur zdominowanych przez zasiedziałe, konserwatywne klasy uprzywilejowane wywoływała gniew plebejuszy, który nader łatwo przeradzał się w szał zniszczenia. Na szczęście w ogromnej większości wypadków przemiany dokonywały się nie tak dramatycznie, ponieważ śmierć umożliwia względnie płynny rozwój kultury w rytmie kolejnych pokoleń przynoszących nowe idee.

Co więcej, z punktu widzenia pojedynczego człowieka przewidywany koniec życia, aczkolwiek niemal zawsze niemile widziany, stanowi czynnik dopingujący do wysiłku. Albowiem, zgodnie z twierdzeniem wielu myślicieli, cała droga życiowa człowieka jest przygotowaniem do śmierci. I nie chodzi tu wcale o ponure powtarzanie, że nie znamy dnia ani godziny i należy pogardzać doczesnością. Wręcz przeciwnie, świadomość przyszłej śmierci powinna być afirmacją aktualnego życia, aby człowiek właściwie je wykorzystał i w ostatnich chwilach mógł sobie powiedzieć, że nie zmarnował czasu.

Literatura

C.M. Parkes, P. Laungani, B. Young (red.), Przemijanie w kulturach. Wrocław 2001.

Tybetańska Księga Umarłych. Przełożył i opracował I. Kania. Kraków 1991.

L. Watson, Biologia śmierci. Poznań 1992.