Popol Vuh, Majowie, stworzenie człowieka, psychoanaliza kultury

„A gdy zakończyło się stwarzanie wszystkich czworonogów i ptaków, rzekli czworonogom i ptakom Stwórca, Twórca, Rodzice: Mówcie, krzyczcie, ćwierkajcie, wołajcie, niech każdy przemówi wedle swego gatunku, wedle swego rodzaju. Tak powiedziane zostało jeleniom, ptakom, pumom, jaguarom i wężom. Wymówcie nasze imiona, chwalcie nas, waszą matkę i ojca. Wezwijcie Huracana, Chipi-Caculha, Raxa-Caculha, Serce Nieba, Serce Ziemi, Stwórcę, Twórcę, Rodziców; mówcie, wzywajcie, czcijcie nas! - rzekli.

Ale nie można było sprawić, aby zwierzęta przemówiły jak ludzie; ryczały tylko, piały i krakały; nie ujawnił się kształt ich mowy; każde odzywało się w inny sposób. Kiedy Stwórca i Twórca ujrzeli, że niemożliwe jest, by przemówiły, rzekli między sobą: Nie potrafią wypowiedzieć naszych imion, nas, swych stwórców i twórców. Tak nie powinno być - rzekli sobie Rodzice.

Wówczas powiedzieli im: Zostaniecie zmienione, ponieważ nie udało się skłonić was do mówienia. Zmieniliśmy zdanie; zachowacie wasze pożywienie, pastwiska, siedziby i gniazda; znajdziecie je w lasach i wąwozach. Nie udało się was skłonić, abyście oddawały nam cześć i wymawiały nasze imiona. Znajdą się inni, którzy będą nas czcili; stworzymy innych, którzy będą nam posłuszni. Wy poddajcie się waszemu przeznaczeniu: ciała wasze będą rozszarpywane. Tak się stanie. Taki ma być wasz los. – Tak rzekli ogłaszając swoją wolę zwierzętom małym i wielkim zamieszkującym oblicze ziemi.

I zapragnęli znów spróbować, chcieli uczynić nową próbę i raz jeszcze postarać się, by im oddano cześć.

- Zbliża się już świt i jutrzenka; stwórzmy tego, który będzie nas utrzymywał i żywił. Jak dokonać, aby nas wzywano, aby nas wspominano na ziemi? Wówczas stało się stworzenie i utworzenie. Z ziemi, z błota zrobili ciało. Lecz ujrzeli, że to nie było dobre, bo ciało rozpadało się, było miękkie, nie mogło się poruszać, brakowało mu siły, padało, woda z niego ciekła, nie mogło kręcić głową, twarz zwracało w jedną stronę, miało ogromną szyję i nie mogło patrzeć w tył. Z początku mówiło, ale brak mu było rozumu. Bardzo prędko przesiąkło wilgocią i nie mogło ustać na nogach. Wówczas roztrzaskali, zniszczyli swe dzieło i stworzenie.

A następnie zapytali: Co uczynić, aby udoskonalić, aby właściwie stworzyć naszych czcicieli, tych, którzy będą wymawiali nasze imiona? Po czym przemówili i prawdę powiedzieli: Kukły, jakie uczynicie z drewna, będą dobre; mówić będą i rozprawiać na powierzchni ziemi.

- Niech się więc stanie! - odpowiedziano na ich słowa.

I natychmiast powstały kukły wyrzeźbione w drewnie. Podobne były do człowieka, mówiły jak człowiek i zaludniły powierzchnię ziemi. Żyły i rozmnażały się, miały córki i miały synów owe kukły z drewna, nie miały jednak duszy ani rozumu, nie pamiętały o swym Stwórcy i Twórcy, wędrowały bez celu, a chodziły na czworakach. Tacy byli pierwsi ludzie, którzy w wielkiej ilości istnieli na powierzchni ziemi. Zaraz potem zniszczone zostały, zgładzone i wytracone kukły z drewna; i zadano im śmierć. Serce Nieba sprowadziło powódź, nastał wielki potop, który spadł na głowy drewnianych kukieł. Zrozpaczeni ludzie z drewna uciekali, jak mogli najprędzej; chcieli wspiąć się na dachy swych domów i dachy waliły się, zrzucając ich na ziemię; chcieli wejść na drzewa i drzewa strząsały ich daleko od siebie; chcieli schować się do pieczar, ale pieczary ich nie wpuszczały. I powiadają, że ich potomkami są małpy, które żyją teraz w lasach; są świadectwem ich istnienia, bo ciało ich z drewna uczynili Stwórca i Twórca. I z tej przyczyny małpa podobna jest do człowieka.

I rzekli Rodzice, Stwórcy i Twórcy, którzy zwą się Tepeu i Gucumatz: Nadszedł czas świtu i czas dopełnienia się dzieła i pojawienia się tych, którzy mają nas wspierać i żywić, synów światłych, uczonych poddanych; niech pojawi się człowiek, ludzkość, na powierzchni ziemi. Tak rzekli. Zeszli się, zgromadzili i odbyli naradę w ciemnościach i w nocy; szukali i rozprawiali, i tu rozważali i myśleli. W taki to sposób objawiły się jasno ich postanowienia i znaleźli i odkryli to, z czego powinno być ciało człowieka. Z miejsc zwanych Paxil i Cayala nadeszły kolby kukurydzy żółtej i białej kukurydzy. W taki oto sposób znaleźli pożywienie i ono było tym, co złożyło się na ciało człowieka stworzonego, człowieka utworzonego; ono było krwią, z niego zrobiono krew człowieka.”

Tak pochodzenie i istotę człowieka przedstawia „Popol Vuh”, święta księga Majów Quiche z Gwatemali (fragmenty oparte na polskim tłumaczeniu Haliny Czarnockiej i Carlosa Marrodan Casasa opublikowanym w roku 1979). Zwróćmy uwagę, że opis, chociaż wyraźnie mityczny, porusza szereg istotnych kwestii filozoficznych i ku naszemu zdumieniu w dużym stopniu odpowiada współczesnym wyobrażeniom na ten temat. Przecież dziś człowiek również zastanawia się nad własną naturą i, mimo niezaprzeczalnych osiągnięć nowoczesnej nauki, nadal nie potrafi sformułować jasnej definicji siebie samego. Tak więc problematyka „Popol Vuh” pozostaje ciągle aktualna. Powstaje pytanie, czy kiedykolwiek przestanie być aktualna?

Dla niektórych wąsko wyspecjalizowanych biologów jesteśmy zaledwie zwierzętami tak samo, jak to przedstawia pierwsza część prekolumbijskiego mitu. Oczywiście przy założeniu pewnej uproszczonej interpretacji i świadomym ograniczeniu się do procesów fizjologicznych czy ekologii możemy ten punkt widzenia zaakceptować jako częściową prawdę o naturze człowieka. Ale tylko częściową. Majowie już kilkaset lat temu odrzucili możliwość prostego utożsamienia zwierząt i ludzi. Dziś my, dysponując bez porównania szerszą wiedzą, dochodzimy do podobnego wniosku - jest w nas co najmniej tyle zwierzęcia, ile istoty rozumnej, ale nie jesteśmy bytami wyłącznie biologicznymi. Tak więc bez względu na olśniewające osiągnięcia ewolucjonizmu, medycyny, psychologii czy nawet ciągle budzącej kontrowersje socjobiologii, musimy się zgodzić, że Homo sapiens jest czymś w rodzaju mieszaniny zwierzęcia i anioła. Jest istotą stojącą na granicy światów ziemskiego i niebiańskiego.

Motyw lepienia człowieka z mułu, błota albo gliny na kształt naczyń wytwarzanych przez garncarzy jest ogromnie popularny i niezależnie pojawiał się wielokrotnie w różnych punktach naszego globu i w najróżniejszych epokach. Wystarczy przypomnieć tak bliski Europejczykom mit biblijny. Oczywiście nikt nie uzna dziś tej opowieści za opis rzeczywistego procesu powstawania człowieka. Zazwyczaj uważa się go za metaforę długiego procesu prowadzącego od materii nieożywionej do życia i inteligencji. Tak samo nie traktujemy poważnie mitu Majów ani innych tradycyjnych opowieści o prapoczątkach człowieka znanych niemal wszystkim ludom świata. Mimo to warto odsłonić głębszą ideę ukrytą w tych opowieściach pod pozornie baśniową powłoczką.

Otóż Majowie prawdopodobnie zdawali sobie sprawę, że w sensie materialnym składamy się z substancji tworzącej cały wszechświat i przy pewnym uproszczeniu można zaryzykować stwierdzenie, że właściwie jesteśmy tożsami z owym mułem czy gliną. Czyż nie potwierdza tego współczesna nauka? Pierwiastki budujące nasze ciało są przecież identyczne z pierwiastkami wykrywanymi w minerałach, w kosmicznych mgławicach i gwiazdach. A jednak organizmami żywymi zajmuje się nie fizyka i chemia (które mogą odnosić się co najwyżej do niektórych aspektów procesów życiowych), lecz odrębna dziedzina zwana biologią, której nie da się zredukować do fizyki.

Świadomość odrębności życia jest stara jak sama ludzkość, a cytowane fragmenty „Popol Vuh” stanowią najlepszy tego dowód. Według opowieści Majów istoty zrobione z mułu okazały się nietrwałe i pozbawione siły; słowem niezdolne do funkcjonowania. Zabrakło im tego, co religie zwą duchem, co Arystoteles określił mianem entelechii, a osiemnastowieczni uczeni opisywali za pomocą terminu vis vitalis czyli legendarnej siły życiowej zasadniczo różnej od biernej w ich pojęciu i martwej materii. Tego rodzaju interpretacje prowadziły niestety do błędnych koncepcji witalistycznych, według których istotą życia miała być jakaś niematerialna, szczególna energia poruszająca rzekomo nieaktywną materię. Innymi słowy według witalistów istota życia miałaby być nieosiągalna dla badań naukowych, które ze swej natury odnoszą się wyłącznie do materii. Życie pojmowane witalistycznie stanowiłoby specyficzną iskrę pochodzącą z niematerialnego świata duchowego, na przykład od Boga, i zaszczepioną martwej materii. Taką dualistyczną interpretację ostro odróżniającą ciało od ducha raczej trudno dziś zaakceptować. Z drugiej jednak strony witalizm słusznie pokazał zasadniczą nieredukowalność życia do reguł fizyki i chemii oraz wskazał na konieczność utrzymania specjalnej metodologii badawczej typowej wyłącznie dla nauk biologicznych.

W mitach muł to element ziemi, synonim mocy mrocznych i nieświadomych, które nurtują rzeczywistość i konstytuują jej najgłębszą tkankę, lecz niekoniecznie ujawniają swoją obecność w bezpośrednim działaniu. Ziemia reprezentuje niezniszczalny pierwiastek żeński i dlatego w większości kultur jawi się jako Wielka Macierz lub Pramatka prawdopodobnie przedstawiana już w słynnych paleolitycznych figurkach zwanych Wenus. Jednakże, owa Pramatka świata sama w sobie jest raczej bierna, ponieważ jej moc to tylko trwanie i powielanie pozbawione kreatywności i dążenia wzwyż. To dlatego według Majów posągi ulepione z mułu nie mogły zasługiwać na miano prawdziwego człowieka, choć miały jego zewnętrzną postać, a nawet przynajmniej częściowo podobny skład.

W tym kontekście warto przypomnieć, że muł i niektóre rodzaje gleby bywają zjadane i to nie tylko w okresie głodu. Takie praktyki znały ludy Afryki, Amazonii i Indochin, Malajowie czy też Australijczycy. Chodzi o to, że ludzki organizm potrzebuje wielu substancji mineralnych zawartych właśnie w glebie. W tym sensie zjadanie ziemi było odżywcze a jednocześnie w jakiś sposób symboliczne, ponieważ pokazywało, jak wielką rolę w życiu człowieka odgrywa ziemia postrzegana w kategoriach mitycznej pramatki i żywicielki.

Każdy, kto choć trochę zna się na biologii wie, że próby redukcji zjawisk organicznych do czystej fizyki zawsze kończą się wykreowaniem takiej właśnie „mułowej” pustej istoty pozbawionej życia. Organizm badany wyłącznie metodami fizykalnymi rozpada się na procesy utleniania i redukcji, przepływ elektryczności albo wychwyt fotonów, ale brakuje tu „tego czegoś”, co określano jako dusza lub entelechia, czego poszukiwali witaliści, a w języku codziennym jest nazywane po prostu życiem. Znamiennym jest to, że cech życia nie ma zarówno w mułowej istocie ze starożytnego mitu Majów, jak też w obrazie człowieka budowanym przez niektóre współczesne redukcjonistyczne teorie naukowe, które za jedyną słuszną metodologię badawczą uznają sprowadzanie wszystkiego do zjawisk fizyki i opisywanie w języku matematyki. Taki opis powoduje, że tracimy z oczu wyjątkowość życia, a pytanie o naszą naturę nadal pozostaje otwarte.

Następna w środkowoamerykańskim micie próba stworzenia ludzi opowiada o drewnianych kukłach. Już samo określenie „kukła” wyraźnie wskazuje, że Majowie odróżniali zewnętrzne podobieństwo oraz funkcjonowanie odnoszące się do głębszych poziomów organizacji. Kukła człowieka jest zaledwie jego karykaturą, która nie sięga do samej istoty człowieczeństwa. Podobnie człowiek nie jest małpą w sensie psychicznym i kulturowym, chociaż biologicznie niewątpliwie należy do naczelnych. Małpy są bardzo podobne do ludzi i nikt temu nie zaprzecza, ale to my tworzymy zaawansowaną cywilizację, a nie one. Niczego tu nie zmienia również fakt, że ponad 90 procent genów człowieka jest identycznych z genami szympansa. Na dodatek badania z przełomu XX i XXI wieku pokazały, że człowiek ma większość genów wspólnych nawet z tak odległymi organizmami jak płazy czy robaki. Najwyraźniej więc same geny nie wystarczają do bycia człowiekiem. Genetycy mówią, że tajemnica leży w sposobie odczytania informacji zapisanej w genach oraz we wzajemnych relacjach między genami. To zaś oznacza, że genotyp jest wciąż tylko martwym zapisem, a życie w całej swojej różnorodności pojawia się w chwili jego odczytywania i interpretacji. Z tych samych ludzkich genów można zatem „odczytać” zarówno człowieka, jak i zwierzę.

Nieprzypadkowo starożytny mit Majów opowiada o małpach jako nieudanym albo niepełnym człowieku. W pewnym sensie, jeśli spojrzeć na problem z antropocentrycznego punktu widzenia, tak rzeczywiście jest. Wiemy jednak, że ewolucja naczelnych doprowadziła zarówno do powstania dzisiejszego goryla czy szympansa, jak też człowieka. Wymienione gatunki są produktem równoległych i niezależnych od siebie procesów ewolucji. Nie ma więc mowy o jakimś jednym szczycie rozwojowym w postaci akurat naszego gatunku, ponieważ każdy organizm jest swoistym szczytem, aktualnie najwyższą formą istnienia w ramach określonej grupy organizmów i końcowym w danym momencie stadium rozwoju. Trzeba przy tym pamiętać, że procesy ewolucyjne wcale się nie zakończyły, a ciągłym zmianom podlega i człowiek, i reszta istot żywych, a także cała nasza planeta i cały wszechświat.

A jednak szczególny rozwój kulturowy sytuuje człowieka na diametralnie odmiennej płaszczyźnie, która wyróżnia nas spośród pozostałych naczelnych. Nie dziwmy się więc, że starożytni mieszkańcy Gwatemali uznali małpę tylko za człekopodobną kukłę. W ich oczach małpa to niedoszły człowiek, któremu zabrakło ludzkiego ducha, a dzisiejszy stan wiedzy potwierdza w sposób niezaprzeczalny, że małpa oraz człowiek faktycznie stoją blisko siebie i nie istnieje ostra, jednoznaczna granica między zwierzętami i ludźmi.

Warto zwrócić uwagę, że w micie Majów ostateczną prasubstancją człowieka stała się kukurydza. Nie chodzi tu bowiem tylko o zwyczajne zrobienie ludzi z ziaren tego zboża. Dla ludów Ameryki Środkowej kukurydza oznaczała samo życie, bo na niej opierała się cała tamtejsza cywilizacja. Była darem bogów, wspólnym produktem sił niebiańskich i ziemskich; słońce i męski bóg deszczu Tlaloc jednoczyli swoje wysiłki z żeńskimi energiami gleby, aby kukurydza mogła wykiełkować, wyrosnąć i wydać plon. Zjednoczenie przeciwieństw dało nową jakość w postaci życia. Znamienne, że te same idee legły u podstaw szeroko znanej meksykańskiej legendy o Pierzastym Wężu reprezentującym w równym stopniu ziemię (wąż) i niebo (ptak). Jest to zjednoczenie aktywnych, jasnych, dążących do sfer wyższych pierwiastków męskich oraz biernych, ciemnych i zachowawczych pierwiastków żeńskich. Żaden z nich sam w sobie nie stanowi pełni istnienia. W pojedynkę są zaledwie potencjalną cząstką większej całości. Dopiero ich połączenie okazuje się światostwórcze, gdyż żaden z nich nie jest zdolny do samodzielnego budowania rzeczywistości, a zwłaszcza do wykreowania człowieka. A zatem stworzenie człowieka z kukurydzy wskazuje na połączenie w nim dwóch odrębnych natur, sytuując go pomiędzy ziemskim światem materii i zwierząt oraz niebiańskim światem ducha i bogów.

Czy nie przypomina to biblijnej opowieści o Adamie co prawda ulepionym z ziemskiej gliny, ale natchnionym boskim duchem? Może nie jest przypadkiem, że w wielu dawnych kulturach garncarstwem tradycyjnie zajmowały się kobiety, jako reprezentantki tej samej tellurycznej mocy zaczerpniętej z żeńskiej natury ziemi, która tkwi zarówno w glinie, jak i w kobiecie? Może na tym też polegał sens napełniania dzbanów winem, o czym wspominają ewangeliści? Wino jest przecież dziełem energii słonecznej i dążenia roślin wzwyż, a dzban to ciężka, ziemska glina, chociaż bez dzbana cenny trunek rozleje się i zmarnuje, bezproduktywnie wsiąkając w ziemię. To dzban nadaje formę szlachetnej, lecz jednak bezkształtnej cieczy. Jest to zatem alegorycznie przedstawiona relacja między formą i treścią. Sam dzban jest zaledwie pustą formą, a samo wino to treść piękna lecz bezużyteczna, bo pozbawiona formy.

Współczesna psychologia, etnologia i nauki społeczno-historyczne nie posługują się tak alegorycznym językiem, a mimo to pokazują bardzo podobną wizję człowieka. Postrzegają go jako istotę, która bazuje na podłożu biologicznym, lecz poprzez rozwój kultury przekroczyła swoje biologiczne ograniczenia, stopniowo wchodząc na teren absolutnie niedostępny innym mieszkańcom Ziemi. W dzbanie organizmu zasadniczo identycznego z organizmem małp znalazło się wino kultury niosącej treści nieznane małpom.

Zarówno więc opowieść Majów, jak też mitologie innych starożytnych ludów, a także nowoczesna nauka definiują człowieka w kategoriach paradoksu. W każdym wymiarze jesteśmy wewnętrznie sprzeczni, złożeni z wzajemnie przeciwstawnych elementów. Jakiekolwiek nawet najprostsze pytanie o naturę ludzką wywołuje lawinę całkowicie odmiennych interpretacji, z których każda niesie jakąś cząstkę prawdy o nas samych, lecz żadna nie jest pełna, bo taką być nie może. Człowiek jest aktem stawania się jednocześnie na wielu frontach, przy czym nie ma pełnej harmonii między każdym z tych procesów. Natura człowieka przypomina raczej figurę niemożliwą, której poszczególne elementy są oczywiste i niesprzeczne jedynie lokalnie, lecz w zestawieniu z całością figury mniejsze elementy zawsze okazują się absurdalne i niewyrażalne w języku logiki. To dlatego religie i mistycy posługują się przede wszystkim alegoriami i obrazami, na ogół unikając opisu w kategoriach logiki, poddającego się racjonalnym regułom.

Nie istnieją jednoznaczne odpowiedzi, prawdy absolutne i pewniki. Na tym właśnie polega wielkość i siła ludzkości. Stajemy ciągle przed tymi samymi problemami, a kolejne rozwiązania, które potrafimy wskazać, są wyznacznikiem naszego rozwoju i treścią naszej historii. Jesteśmy zatem garncarzami, którzy lepią kolejne dzbany i co roku wlewają do nich świeżo wytworzone wino. Pozornie wszystko się powtarza zgodnie z chrześcijańskim przekonaniem, że jak było na początku, tak będzie na wieki wieków, a jednak i dzbany, i następujące po sobie roczniki wina są różne. Tak jak różne były kolejne zbiory kukurydzy u Majów powtarzające się w dorocznym cyklu nieustannego odradzania się życia.

Stałe pozostają pytania o nasze miejsce we wszechświecie, stosunek do rodzimej planety, na której żyjemy, o związek z innymi organizmami żywymi i charakter ludzkiego poznania. Wciąż nas fascynuje poszukiwanie wyższych form istnienia, nasza przeszłość i powstanie poszczególnych elementów kultury, a także przyszłość i ewentualny cel lub koniec, do którego zmierzamy... O tym właśnie traktują kolejne szkice tej książki, łącząc nowoczesne, logiczne, racjonalne lub wręcz scjentystyczne teorie z często irracjonalną tradycją zaklętą w religiach, wizjach mistyków, dziełach sztuki, w naszych zbiorowych losach, a nawet w legendach i zmyśleniach, które jednak nader często konstytuują społeczną tkankę ludzkiej kultury.