Artyści nie poszukują piękna lecz autoekspresji

1874 - obraz Moneta „Impresja”, który nada nazwę całemu kierunkowi artystycznemu.

Impresjonizm dąży do uchwycenia pojedynczego, ulotnego momentu, wrażenia;

1880-1910 - modernizm (termin wprowadził wiedeński krytyk sztuki H. Bahr) zaprzeczający

tradycji. W plastyce faliste linie zaprzeczające klasycznemu uporządkowaniu

i zrównoważeniu, w literaturze swoboda, wolność od konwencji, dekadentyzm

głoszący schyłkowość kultury zmierzającej ku upadkowi;

około1900 - impresjonizm w muzyce: Debussy, Ravel, Manuel de Falla;

1905 - paryska wystawa obrazów o płaskich, kontrastowych plamach barwy nazwana

pogardliwie „cage des fauves”, klatka bestii. Do fowistów zaliczają się między

innymi Matisse i Braque;

1906-1909 - kubizm zapoczątkowany przez Picassa i Braque’a interpretuje świat jako zespół

brył geometrycznych. Nazwę wymyślił krytyk sztuki L.Vauvelles w 1908;

od 1907 - Amerykanin A. Stieglitz tworzy serię „Equivalents”, obrazy chmur wyrażające

psychiczne stany człowieka, czym zaczyna fotografię subiektywną;

1909 - Włoch F.T. Marinetti ogłasza manifest futurystyczny. Futuryzm fascynuje się

postępem technicznym i nowatorstwem, głosi anarchiczny bunt przeciw przeszłości;

1909 - Rosjanin Diagilew zakłada Balet Rosyjski rozwijający taniec nowoczesny, między

innymi impresjonistyczny i ekspresjonistyczny;

1910 - Rosjanin Kandinsky zaczyna abstrakcjonizm - sztukę nieprzedstawiającą

Rzeczywistości, ale oderwane plamy, bryły i kształty;

do końca lat 1930tych - rozwija się ekspresjonizm wyrażający własne, indywidualne

uczucia, często podświadome. Pisarze Strindberg i Kafka, norweski malarz Munch,

reżyserzy Wiene i Murnau;

1911 - Niemiec L. Frobenius przywozi do Europy afrykańskie maski przyczyniając się do

rozwoju kubizmu i ekspresjonizmu;

1912 - w Paryżu powstaje pierwsze ugrupowanie abstrakcjonistów;

od 1914 - Austriak J.M. Hauer formułuje zasady dodekafonii odrzucającej tradycyjną

oktawę na rzecz systemu dwunastodźwiękowego. Zakłada współistnienie w jednym utworze różnego metrum, różnej rytmiki i wielu tonacji;

1916 - sławna wystawa fotografii dadaistycznej w kabarecie Voltaire w Zürichu;

1916 - około1923 - rozwój dadaizmu, według którego sztuka jest tylko zabawą, nie musi mieć

żadnego sensu;

1917 - A.L. Coburn organizuje wystawę fotografii abstrakcyjnej w Stanach

Zjednoczonych;

1919 - francuskie pismo Litterature zapoczątkowuje surrealizm akcentujący fantazje

i senne marzenia odpowiadające ideom psychoanalizy (Breton, Eluard, Dali, Miro)

1921 - w Rosji powstaje konstruktywizm eksponujący struktury, które budują świat;

Reprezentują go między innymi N. Gabo i A.M. Rodczenko;

1922 - Le Corbusier zakłada w Paryżu studio tworzące nowoczesną architekturę –

ekspresyjną i silnie zgeometryzowaną. Ludzie nie chcą jednak mieszkać w jego

domach;

1922 - Hans Prinzhorn publikuje w Heidelbergu album obrazów malowanych przez

umysłowo chorych;

1925 - Austriak Arnold Schönberg tworzy pierwszy w pełni dodekafoniczny utwór

„Klaviersuite”;

1937-1949 - Brytyjczyk J.R.R. Tolkien pisze „Władcę pierścieni” (opublikowany w latach

1954-1955), kultową powieść fantasy łączącą elementy baśni, mitologii i przygody

umieszczone w całkowicie zmyślonym świecie;

od 1953 - w Londynie Independent Group organizuje serię wykładów i wystaw o sztuce

masowej, wytwarzanej na skalę przemysłową. Jest to początek nurtu pop-art.

Brak pogoni za pięknem widać od pierwszego rzutu oka na sztukę zwaną nowoczesną. Kiedy idziemy przez sale jakiejkolwiek współczesnej galerii, odkrywamy ze zdumieniem, że zdecydowana większość zgromadzonych tam dzieł nie tylko nie jest przez nas odbierana jako piękna, ale wręcz atakuje nasze zmysły swą drapieżnością, czasem grozą, a bywa, że dla niektórych ze zwiedzających są zwyczajnie brzydkie. Oczywiście w odniesieniu do każdego pojedynczego dzieła nasze opinie mogą, a nawet powinny, się różnić, ponieważ są odbiciem subiektywnego odbioru. Chodzi jednak o zjawisko ogólniejsze. Chyba wszyscy zgodzimy się, że galeria niekoniecznie i nie zawsze jest miejscem odpowiednim do rozkoszowania się pięknem.

Stojąc na przykład przed tkaninami Magdaleny Abakanowicz rzadko chyba odczuwamy zachwyt z powodu ich urody. Zazwyczaj dzieje się nawet coś przeciwnego - szarość tkanych rzeźb, gruba faktura, przytłaczające rozmiary i symboliczna wieloznaczność mogą działać odstręczająco na kogoś pragnącego podziwiać urodę wytworów ludzkich rąk. Bo też nie takie jest ich przeznaczenie: „abakany” mają nas zmuszać do myślenia, refleksji nad sobą i światem, mogą ewentualnie porażać smutkiem lub ponurym nastrojem, ale wcale nie muszą być urokliwe. A mimo to nikt nie poważy się odmówić im artyzmu. Abakany nie są wcale wyjątkiem - podobne uwagi odnoszą się również do kubistów, dadaistów i całej rzeszy innych „-istów” czy „-izmów”. Wszyscy ci twórcy stawiali sobie za cel oddziaływanie na ludzką świadomość, na przykład poprzez zamierzoną prowokację, ale rzadko mówili o pięknie, choć niezaprzeczalnie byli artystami. Mało tego, wielu z nich z premedytacją łamało tradycyjne kanony piękna, aby zamanifestować własne poglądy, albo żeby zwyczajnie zaszokować publiczność, nawet bez jakichś szczególnych podtekstów ideowych. Przypomnijmy choćby początki impresjonizmu: najpierw jego twórcy malowali po prostu „inaczej” i ze złośliwą satysfakcją obserwowali oburzenie mieszczańskich tradycjonalistów. Dopiero później sformułowali swój artystyczny program. Złośliwcy opowiadają nawet, że niektóre nowoczesne style malarskie (na przykład fowizm) były po prostu rezultatem braku farb, które ubodzy artyści musieli zastępować innymi barwami, a zachwyceni krytycy sztuki dopatrzyli się w tym niebywałej głębi i nowatorstwa.

No dobrze, ktoś powie, możemy w końcu zgodzić się na pewne niedomogi tradycyjnej estetyki w sztukach plastycznych, ale, nawet akceptując powyższe twierdzenia, ciągle pozostaje pytanie, czy te „a-estetyczne” postawy są rozpowszechnione również w innych gałęziach sztuki? Oczywiście pytanie było retoryczne. Chyba każdy z nas miał okazję posłuchać utworów muzycznych takich dwudziestowiecznych mistrzów, jak Krzysztof Penderecki albo Witold Lutosławski i podejrzewam, że raczej trudno byłoby je traktować jako miłe tło na przykład podczas towarzyskiego spotkania. Z całą pewnością niosą za to treści intelektualne, określoną filozofię, ogromny ładunek emocji... tylko nie piękno, jeśli je pojmować w kategoriach przyjemności lub relaksu. Oczywiście tak zwani koneserzy (a może raczej snobi?) mogą nam czasem wmawiać, że nowoczesne dzieło dodekafoniczne jest niebywale piękne, wątpię jednak, czy im samym ono się naprawdę podoba. W tej ocenie liczy się raczej warstwa znaczeniowa, a nie piękno w rozumieniu ogółu publiczności. Wątpiącym proponuję zajrzeć do zasad tradycyjnej harmonii, wielce nobliwej i starożytnej wiedzy o konsonansach i dysonansach, czyli akordach albo zespołach dźwięków miłych dla ludzkiego ucha i niemiłych. Oczywiście w myśl dawnych reguł dysonansów po prostu zakazano wykluczając je z muzyki, ale w epoce wszechogarniającego liberalizmu, demokracji, swobody obyczajowej i wolności poszukiwań artystycznych wprowadzono je do muzyki najpierw w formie eksperymentu, a z czasem jako jej stały element. Jestem jak najdalszy od potępiania tego rodzaju doświadczeń czy formułowania zakazów, lecz musimy zdawać sobie sprawę, że od tamtego czasu zaczęła się nowa muzyka, o wiele mniej przyjemna w słuchaniu, a za to naładowana intelektualnie. I nie ma w tym nic złego, ponieważ zwiększając różnorodność form ogromnie wzbogacono nasz świat artystycznego przeżywania i rozumienia. Nie ma to jednak wiele wspólnego z pięknem.

Co ciekawe, kontynuując tę podróż poprzez sztukę, mniej więcej te same zjawiska odkryjemy w poezji i, szerzej, w całej literaturze, w teatrze, a nawet w filmie... Tak więc nie wdając się w zbędne szczegóły możemy chyba stwierdzić, że funkcjonują jednocześnie dwa sposoby rozumienia sztuki i dwa systemy estetyczne w gruncie rzeczy mające ze sobą niewiele punktów stycznych.

Pierwszy, nazwijmy go tradycyjnym, odwołuje się do ludzkiej biologiczności, do zasady zdrowia, siły, sprawności i przyjemności zmysłowej. Podoba się nam pogodne niebo, proporcjonalnie zbudowane ciało, zdrowe zwierzę z błyszczącą sierścią, dźwięki kojące nasze nerwy, dobrze kończąca się opowieść (stąd nieśmiertelność baśni, choćby przetworzonej w literaturę fantasy lub komputerowe animacje)... To dlatego w prywatnych mieszkaniach niezwykle rzadko widuje się na ścianach „ambitne” dzieła z „głębokim przesłaniem intelektualnym” - raczej zobaczymy tam pejzaże, martwe natury z kwiatami, sympatyczne wizerunki zwierząt i realistyczne portrety. Do przysłowiowego kotleta też nie włącza się płyty z Pendereckim, ale coś lekkiego i sympatycznego dla ucha. Jeśli zaś nie jest to muzyka popularna, to na przykład Strauss lub Segovia, gdzie dominują staroświeckie konsonanse. Przeciętny, nawet wykształcony, człowiek nie czytał i często wcale nie chce czytać „Ulissesa”, ponieważ woli dobry kryminał pozwalający mu odprężyć się i odpocząć. Nie bawi go żmudne poszukiwanie straconego czasu z Proustem; chętniej obejrzy film akcji albo romans. Jednym słowem, sztuka musi mu się podobać, czyli sprawiać przyjemność; wtedy jest piękna i to w jak najbardziej użytkowym sensie, mimo że obrazu nie można zastosować jako narzędzia pracy. Jej użyteczność polega na pozytywnym oddziaływaniu na nasze zmysły i świadomość.

Z drugiej strony jeśli uznamy, że piękno w pierwotnej postaci rzeczywiście wywodzi się z biologii, może należałoby jasno stwierdzić, że ono musi być użytkowe? Przypomnijmy, że pod koniec XX wieku na niektórych holenderskich farmach wprowadzono muzykę dla podniesienia mleczności krów - poczciwe krasule słuchały mistrzów baroku, ponieważ oni właśnie okazali się najskuteczniejsi jako wspomagający produkcję mleka. Roślinkom w szklarniach aplikuje się Bacha i Mozarta, aby przyspieszyć ich wzrost, a w wielu ośrodkach medycznych znów wprowadza się tradycyjną muzykoterapię czyli leczenie ludzi za pomocą muzyki... To przecież czysta praktyka, wbrew powtarzanej dość bezmyślnie opinii, jakoby sztuką było tylko to, dla czego nie da się znaleźć zastosowania.

Istnieje jednak odmienne widzenie sztuki związane z tak zwaną „kulturą wysoką”. W tej estetyce piękno traci dawny emocjonalny sens, ustępując raczej intelektowi. Taka sztuka może być drażniąca, a czasem nieprzyjemna i wręcz szkodliwa dla zdrowia, bo jej zadanie to wstrząsnąć nami i coś nam przekazać, a nie zachwycić. Tu przypomina się Arystoteles z jego katharsis, jako duchowym oczyszczeniem pod wpływem przeżycia artystycznego. Co więcej, to oczyszczenie najbardziej dotyczy chyba samego artysty w dziele wyrażającego swoje ja, podczas gdy odbiorca tego dzieła nie zawsze potrafi je zrozumieć i odczuć. Dlatego nowoczesny artysta tworzy przede wszystkim dla siebie i jeżeli sam siebie zadowoli, dostąpi arystotelejskiego oczyszczenia. Na przykład na szczytach paryskiej katedry Notre Dame umieszczono wspaniałe, niezwykle ekspresyjne rzeźby, których i tak z dołu nie widać. Po co? Ku większej chwale Boga - ktoś nam powie, dla odstraszenia złych mocy, albo ku radości twórcy - stwierdzimy dzisiaj. W każdym razie ewentualny widz zupełnie się tutaj nie liczy. Poeta piszący „do szuflady”, bez nadziei na publikację swoich wierszy, też tworzy tylko dla siebie, a przecież nie rezygnuje z pisania. Iluż było niezrozumianych artystów, których twórczość nie znalazła oddźwięku u współczesnych, a została odkryta dopiero przez następne epoki! Modigliani nie sprzedał ponoć żadnego ze swoich obrazów, a mimo to malował, żyjąc w ubóstwie. Za to natychmiast po jego śmierci wybuchło niebywałe zainteresowanie dziełami niedocenianego wcześniej artysty i ceny poszczególnych płócien sięgnęły milionów. Podobnych przykładów historia zna wiele.

Ostatecznie dochodzimy więc do nieco zaskakującego wniosku: sztuka okazuje się być wyrażaniem siebie poprzez twórczość i wywoływaniem emocji, zwłaszcza zadziwienia. Natomiast zwykle łączone ze sztuką pojęcie piękna może być zaledwie jednym z wielu celów tej twórczości lub też środków artystycznych na równi z grozą, strachem, wstrętem, smutkiem i radością... zależy od tego, co artysta pragnie wyrazić. Popularność piękna bierze się prawdopodobnie stąd, że w pewnym sensie jest ono jednak użyteczne, sprawiając człowiekowi przyjemność i dając mu odpoczynek. Inne przymioty dzieła sztuki nie mają tego miłego waloru.

Idąc dalej tym tropem, zauważamy, że sztuka jest w jakimś sensie wyznacznikiem naszego człowieczeństwa. Tylko istota świadoma swego istnienia i ustawiająca się w opozycji wobec świata zewnętrznego potrzebuje artystycznego samopotwierdzenia. Dzięki twórczości zaznaczamy swoją obecność w kosmosie i przechowujemy tę obecność dla przyszłości, kiedy już nas nie będzie. Przypomina to trochę zasadę samolubnego genu nakazującą nam rozmnażać się, aby przetrwać w potomstwie, ale została ona przeniesiona na płaszczyznę społeczną i bardzo mocno zindywidualizowana pod wpływem pojęć języka i całej kultury jako cywilizacyjnej nadbudowy dla naszego organizmu. Bo też biologiczne potomstwo niesie tylko część naszych genów stanowiących fragment genetycznej puli całej rodziny, a dzieło sztuki wyraża wyłącznie moje, autonomiczne i całkowicie niepowtarzalne JA. Taki jest chyba sens sławnego zdania Horacego non omnis moriar - nie wszystek umrę. Rzeczywiście nie wszystek, bo swoimi wierszami zbudował sobie pomnik trwalszy od spiżu.

Literatura

B. Dziemidok, Główne kontrowersje estetyki współczesnej. Warszawa 2012.

M. Gołaszewska (red.), Estetyka w świecie. Wybór tekstów. Kraków 1985.

A. Kłoskowska, Kultura. [w:] A. Kłoskowska (red.), Encyklopedia kultury polskiej

XX wieku. Wrocław 1991.

M. Levey, Od Giotta do Cezanne’a. Zarys historii malarstwa. Warszawa 1974.