Adam i Ewa, granica między zwierzęciem i człowiekiem, dzieci wychowane przez zwierzęta, małpolud, Yeti, Sasquatch, Orangpendek

ponad 65 milionów lat p.n.e. - najstarsze naczelne (Primates);

około 40 milionów lat p.n.e. - rozdzielenie małp szerokonosych i wąskonosych;

ponad 20 milionów lat p.n.e. - z małp wąskonosych wyodrębnia się linia człekokształtnych;

około 7 - 5 milionów lat p.n.e. - od afrykańskich człekokształtnych oddzielają się

człowiekowate reprezentowane między innymi przez rodzaj Ardipithecus, z niewielkim mózgiem, dwunożny, lecz z chwytnymi stopami;

ponad 4 miliony lat p.n.e. - w Afryce powstaje rodzaj Australopithecus reprezentujący

człowiekowate;

około 3 milionów lat p.n.e. - Homo habilis (rodzaj Australopithecus) tworzy pierwszą ludzką

kulturę w afrykańskim Olduvai;

od 2 milionów lat p.n.e. - praczłowiek (Homo) z Afryki rozprzestrzenia się w południowej

Eurazji;.

około 200 tysięcy lat p.n.e. - powstaje archaiczny Homo sapiens;

100 - 40 tysięcy lat p.n.e. - neandertalczyk żyje w Europie i na Bliskim Wschodzie;

od 40 tysięcy lat p.n.e. - ekspansja Homo sapiens na wszystkie kontynenty.

Wszędzie powstają legendy o starszych i znacznie prymitywniejszych istotach

zbliżonych do człowieka zwanych potworami, karłami albo małpoludami;

od XIX w. n.e. - naukowcy opracowują coraz dokładniejsze drzewo genealogiczne człowieka

i zaczynają się interesować domniemanymi małpoludami z różnych części świata.

Nie znajdziemy brakującego ogniwa... I to nie dlatego, że nie poznamy naszych ewolucyjnych przodków ani, tym bardziej, z powodu przewidywanego odkrycia, że naprawdę jesteśmy bryłkami gliny, w które tchnięto niegdyś życie. Przyczyna naszej niemocy tkwi w nas samych a nie w, nazwijmy to, obiektywnej rzeczywistości. Po setkach lat usilnego wpajania nam poglądu o rzekomo absolutnej odrębności i wyjątkowości człowieka dziś najzwyczajniej nie jesteśmy w stanie przeskoczyć tego intelektualnego ograniczenia i, nawet formalnie akceptując ewolucjonizm, uparcie powtarzamy utarte, żeby nie powiedzieć wyświechtane tezy. A przecież są one tyleż szacowne i miłe naszemu sercu, ile nieprawdziwe, choć czasem wspierane pozornie naukowymi twierdzeniami. Często słyszymy więc, że między nami i naszymi „braćmi mniejszymi” istnieje niewyobrażalna wręcz przepaść, której w żaden sposób nie można zasypać. Cóż z tego, że Homo sapiens należy do rzędu ssaków naczelnych a zatem małp, skoro i tak wszyscy „wiemy”, że my z całą pewnością nie jesteśmy małpami? Stąd właśnie wynika owa wspominana wcześniej niemożność znalezienia legendarnego „brakującego ogniwa”. Jak bowiem może istnieć coś pośredniego między zupełnymi przeciwieństwami? Przecież według tradycjonalistów człowiek rozumuje, a małpa posługuje się instynktem. Człowiek tworzy kulturę a małpa nie. W powszechnym przekonaniu życie człowieka jest święte, a zwierzęta można bezkarnie zabijać. My mamy moralność, a zwierzę jest zaledwie amoralną bestią, dobrze jeśli nie krwiożerczą. Istota ludzka podobno dysponuje swobodą wyboru i kreowania swego losu, a zwierzę to rzekomo bezwolny, zaprogramowany mechanizm. I tak dalej...

Tego rodzaju „prawdy” wdrukowano w ludzką świadomość, potem już czysto mechanicznie dodając teorię ewolucji i darwinowskiego małpoluda czyli nasze hipotetyczne brakujące ogniwo. Nie dziwmy się więc, że oczekujemy odkrycia szczątków istoty, która miałaby w połowie kierować się instynktem (cokolwiek to słowo oznacza) a w połowie rozumem. W połowie wolna, a w drugiej połowie zaprogramowana. Winna ona być półmoralna, półkulturalna, półuduchowiona... Absurd? Oczywiście, ale takiego właśnie absurdu, świadomie bądź nie, większość z nas oczekuje od tego ciągle rzekomo brakującego ogniwa. Rzecz w tym, że w ludzkich umysłach nadal tkwią dwa skrajnie przeciwstawne bieguny człowiek i zwierzę bez jakichkolwiek przejść pośrednich, ponieważ ich przyjęcie musiałoby zachwiać naszym ludzkim poczuciem wyższości. Właśnie dlatego neandertalczyk najpierw został uznany za odrażająco zniekształconego współczesnego człowieka, potem widziano w nim tylko małpę, a dopiero później zgodzono się, że był jednak człowiekiem, chociaż trochę innym.

Później poszukiwanie hipotetycznego małpoluda przesunięto na pitekantropa też jednak uznanego w końcu za człowieka. Potem przyszła kolej na australopiteka... I tu nastąpił krach. Dotychczas stopniowo obniżano wymagania stawiane istotom, które można przyjąć do elitarnego klubu ludzi, ale bliższa analiza wykopanych szczątków zawsze jakoś w końcu potwierdzała ich człowieczeństwo. Przede wszystkim ślady kultury wskazywały, że te istoty różniły się od swojego niewątpliwie zwierzęcego otoczenia. Dopiero u australopiteków stało się inaczej: część z nich to zdecydowanie małpy trochę podobne do goryli albo szympansów, ale druga część, choć zasadniczo małpia w budowie, wykazuje dające się odczytać z wykopalisk cechy, które są niepokojąco ludzkie. Jak to możliwe, żeby małpa była tak człowiecza? Czy to oznacza, że różnice między nimi i nami są aż tak małe? Co gorsza materiał kopalny wskazuje, że nie ma jednej, tak wyczekiwanej przez nas, istoty pośredniej, która dokonała skoku uczłowieczenia, ale mamy długi szereg istot z różnie wyrażonymi cechami ludzkimi. A zatem nie „brakujące ogniwo” lecz „brakujący łańcuch” i w dodatku wcale nie brakujący. Przecież jest on już dość dobrze znany, chociaż bez przerwy dyskutowany, uzupełniany i zmieniany w szczegółach.

To zdaje się potwierdzać pozornie paradoksalną tezę, że hipotetyczny małpolud nigdy nie zostanie odnaleziony, ponieważ już odnaleziono rzeczywiste stadia hominizacji. Niestety, na ich nieszczęście nie odpowiadają powszechnym oczekiwaniom, nie są dość spektakularne dla publiczności, aby gazety i popularyzatorzy nauki mogli gromko zakrzyknąć: „mamy brakujące ogniwo!”. A niemało zamieszania narobił tu również biblijny wzorzec Adama i Ewy. Chyba nie całkiem świadomie, ale jednak pragnęlibyśmy, aby nasz małpolud stał się naukowym odpowiednikiem tamtej mitycznej dwójki. A tu klapa - wedle wszelkich danych rzecz rozegrała się nie na poziomie pojedynczej pary małpoludów lecz w ramach całych populacji i to w ciągu kilkudziesięciu milionów lat.

Zresztą uczłowieczenie nie mogło nastąpić tylko w jednej parze istot, a to przynajmniej z trzech przyczyn. Po pierwsze nasi prarodzice mieliby minimalne szanse przeżycia, będąc zaledwie jedną parą. Po prostu byłoby ich zbyt mało. No ale to jeszcze można sobie wyobrazić jako niebywałe szczęście, uśmiech losu który nas ocalił. Po drugie liczba różnych genów występujących obecnie u wszystkich przedstawicieli naszego gatunku jest wielokrotnie większa niż liczba genów zawartych w dwóch osobnikach a to znaczy, że nie mogło być tylko jednej pary praludzi. Mówiąc zwyczajnie żadna ludzka komórka, również komórka Adama i Ewy, nie pomieściłaby tak dużej liczby genów. Sytuacji nie zmienia nawet fakt, że zachodzą mutacje, ponieważ nie są one wystarczająco częste, aby wytworzyć obserwowaną dziś różnorodność genetyczną. Natomiast z drugiej strony bardzo szybkie tempo mutacji nieuchronnie prowadzi do wymarcia danego gatunku, ponieważ większość z nich jest szkodliwa. No i trzecia przyczyna dla której teza o jedynej parze praludzi jest nie do utrzymania. Dzieci naszych prarodziców czy, jeśli wolimy, małpoludów Adama i Ewy, musiałyby krzyżować się ze sobą, aby podtrzymać istnienie człowieka. Chyba nikomu nie trzeba wyjaśniać, że oznacza to chów wsobny, kiedy na skutek krzyżowania się bliskich krewnych ujawniają się geny szkodliwe, które w normalnych warunkach pozostają uśpione. Czyli dzieci i wnuki naszych hipotetycznych praprzodków cierpiałyby na rozmaite wrodzone wady genetyczne. Czy miałyby szanse przetrwania? No chyba, że znowu założymy jakąś wyjątkową sytuację i przyjmiemy, że Adam i Ewa nie mieli żadnych szkodliwych genów. Jednakże, wbrew temu przypuszczeniu współczesna ludzkość cierpi na dziesiątki wad genetycznych, które musiały występować już u naszych praprzodków.

Zauważmy, jak wiele szczególnych, wyjątkowych albo szczęśliwych przypadków musielibyśmy zaakceptować, aby teza o jedynej parze prarodziców dała się utrzymać.

Nikt zatem nie może w sposób sensowny wskazać ani konkretnego momentu, kiedy nastąpił domniemany „przeskok” do człowieczeństwa, ani też miejsca czy istoty dokonującej owego skoku, ponieważ nigdy czegoś takiego nie było i w świetle obecnej wiedzy być nie mogło. Powstawaliśmy dość długo i najwyraźniej stopniowo. To nie był ostry, pionowo ustawiony stopień, na który się wspięliśmy albo wskoczyliśmy, ale długa równia pochyła wiodąca w górę ku istocie zdolnej do tworzenia cywilizacji. Kto podejmie się powiedzieć, w którym miejscu tej równi należy postawić ostrą granicę między tym, co już ludzkie a tym, co należy do świata zwierząt?

Wbrew pozorom nie jest to tylko teoretyczne zagadnienie antropologii, ponieważ klęska „brakującego ogniwa” pociąga za sobą daleko idące konsekwencje filozoficzne a nawet praktyczne. Często na przykład słyszymy, zwłaszcza od tradycyjnie nastawionych przeciwników inżynierii genetycznej, że z punktu widzenia genetyki istota ludzka jest czymś z gruntu odmiennym od pozostałych ziemskich organizmów (hipotetyczny małpolud miałby tu ewentualnie spełniać interesującą rolę istoty, w której dokonała się niemal całkowita przemiana genomu zwierzęcego w ludzki). Opierają się przy tym na podstawowym założeniu genetyki, że wszelkie cechy organizmu istnieją jako zapis w strukturze cząsteczki DNA, a zatem już zygota i embrion są właściwie człowiekiem, ponieważ zawierają cały materiał genetyczny Homo sapiens. Teza, zdawałoby się, absolutnie niepodważalna, ale czy na pewno?

Niestety, okazuje się, że nasz materiał genetyczny jest w ponad 90% identyczny z genomem współczesnego szympansa, co w pełni zgadza się z danymi paleontologii o stopniowym uczłowieczaniu się naszych przodków. Przeczy jednak istnieniu osławionego brakującego ogniwa jako ewolucyjnego skoku czy wręcz cudownej przemiany małpy w diametralnie różny byt ludzki. Mamy przecież bliskich krewnych w lasach Afryki i południowej Azji i znikomy procent genów Homo sapiens jest typowy wyłącznie dla człowieka. Reszta jest wspólna ze zwierzętami. To oznacza, że skoku nie było, a „brakujące ogniwo” jako forma pośrednia nie mogło istnieć.

Zresztą doskonale widać to podczas rozwoju ludzkiego płodu. Najpierw zygota Homo sapiens jest zupełnie nieodróżnialna od jakiejkolwiek zygoty kręgowców, potem nabiera cech przypominających gady i ssaki, aby na końcu upodobnić się do embrionów małp. Dopiero ostatnie stadia rozwojowe są „czysto” ludzkie, odmienne od szympansa czy goryla. Chyba zresztą nie powinniśmy z tego powodu rozdzierać szat, skoro wszyscy stosujemy leki testowane na zwierzętach, co przecież nie byłoby możliwe, gdybyśmy nie mieli zwierzęcych kuzynów o bardzo zbliżonej do nas anatomii i fizjologii.

O ile jednak, przynajmniej wykształcona, część społeczeństwa na początku XXI wieku zwykle już bez zastrzeżeń przyjmuje swoją biologiczną przynależność do świata zwierząt, o tyle ludzka duchowość jest powszechnie postrzegana jako coś absolutnie wyjątkowego. Nasze życie duchowe uznaje się za esencję człowieczeństwa, i zapewne jest to opinia słuszna. Tak nas zresztą uczą psychologia i socjologia, a także rozmaite systemy religijne czy filozoficzne podkreślające, że mimo wszystko nie jesteśmy zwykłymi małpami. Ale współczesna tendencja do relatywizacji i odrzucania tematów tabu nieuchronnie prowadzi do zakwestionowania wszelkich twierdzeń popartych jedynie tradycją. Nowoczesny intelektualista nieodmiennie żąda bowiem konkretnych danych i dowodów, a nie posłuszeństwa wobec autorytetów. W takiej atmosferze rodzi się podstawowe dla nas pytanie: na ile ludzka duchowość jest tylko ludzka, a ile w niej zwierzęcia? Spróbujmy to rozważyć.

Wedle rozmaitych szacunków dopiero inteligencja kilkuletniego dziecka przekracza poziom intelektualny szympansa, co dość zdecydowanie przeczy rozpowszechnionemu przekonaniu o wyjątkowości naszego umysłu, a wskazuje raczej na jakąś wspólnotę z innymi istotami żywymi. W tym kontekście o wiele bardziej uprawnionym zdaje się być pogląd zakładający, że jako gatunek osiągnęliśmy co prawda najwyższy na Ziemi potencjał inteligencji, ale jej korzenie i tak tkwią głęboko w świecie zwierząt. Celowo użyłem tu pojęcia potencjału, a nie mówię o jakimś stanie stałym i niezmiennym, ponieważ dysponujemy dziś setkami przykładów wskazujących, że człowiek jest istotą, która może być niezwykle inteligentna, ale wcale nie musi. Poziom i kierunek rozwoju każdej pojedynczej osoby zależą od jej genów stanowiących ogólny potencjał i od warunków środowiska rozmaicie ów potencjał kształtujących. Ażeby nie być gołosłownym, przyjrzymy się kilku interesującym przypadkom.

Był rok 1920. Wielebny J. A. L. Singh podróżujący po wschodnich Indiach natknął się na gniazdo wilczycy i dwa towarzyszące jej „leśne duchy” wcześniej już wielokrotnie widywane przez przerażonych tubylców. Na rozkaz Singha okrążono gniazdo, aby schwytać domniemane duchy. Dwa młode wilki, widząc beznadziejność sytuacji, przedarły się wtedy przez kordon wieśniaków i uciekły w las, a przeciw napastnikom zwróciła się samotna wilczyca warcząc i grożąc wyszczerzonymi zębami. Ponieważ to nie pomogło, ukryła się w norze, a w końcu, kiedy nie chciała się poddać ani uciec, zginęła zabita przez ludzi. Wewnątrz rozkopanego gniazda znaleziono jeszcze dwa wilcze szczenięta i dwoje ludzkich dzieci. Schwytane szczeniaki sprzedano, a dzieci zostały zabrane do przytułku wielebnego Singha w Midnapore na zachód od Kalkuty. Okazało się, że dzieci poruszają się wyłącznie na czterech kończynach, jedzą surowe mięso, bawią się na sposób wilków i nie potrafią mówić. Młodsze dziecko umarło w ciągu roku, ale około ośmioletnia dziewczynka, nazwana Kamalą, przeżyła w Midnapore jeszcze dziewięć lat. Dzięki usilnym staraniom Singha po trzech latach z trudem nauczyła się stawać na dwóch nogach, zaakceptowała niektórych ludzi ze swego otoczenia, a do śmierci poznała około 30 angielskich słów. Nigdy jednak nie weszła do normalnej ludzkiej społeczności, nie nabyła typowo ludzkich umiejętności i na zawsze pozostała zaledwie oswojonym jeńcem wyrwanym z innego świata. Chociaż brzmi to jak fantazja, jest wydarzeniem dobrze udokumentowanym, łącznie z fotografiami.

Co więcej, nie jest jedynym tego rodzaju przypadkiem. Nauka zna przynajmniej kilkadziesiąt podobnych zdarzeń na przestrzeni kilkuset lat, uznanych za wiarygodne na podstawie zeznań wielu świadków, zapisków, dokumentów lub fotografii. Choćby w roku 1344 w Hesji schwytano chłopca wychowanego przez wilki, w roku 1661 na Litwie chłopca wychowanego przez niedźwiedzia, w roku 1672 irlandzkiego chłopca żyjącego z owcami, w XIX wieku kilkoro dzieci wychowanych przez zwierzęta w Indiach, a w roku 1973 na Cejlonie chłopca wychowanego przez małpy... Przykłady można mnożyć, ale chodziłoby raczej o ustalenie pewnych ogólniejszych zasad rządzących tego rodzaju zjawiskami. Przede wszystkim dzieci znalezione przez dzikie zwierzęta i przez nie wychowywane przyjmują zwierzęce zwyczaje i stają się częścią zwierzęcych społeczności. Najczęściej przybranymi rodzicami były wilki, lecz robiły to także małpy, lamparty, niedźwiedzie a nawet świnie, owce i krowy. Co ciekawe, genetycznie ludzkie dzieci nabierały cech gatunków, których przedstawiciele je przygarnęli: jadły drobne zwierzęta albo trawę i chodziły na czterech kończynach. Potem prawie nigdy nie udawało się nauczyć je mówić z wyjątkiem co najwyżej niewielkiej liczby słów. Jedynie w kilku przypadkach doszło do prawdziwego uczłowieczenia „dzikich” dzieci, jak to było z czterolatkiem z Sultanpur w Indiach. Opiekowały się nimi wilki, ale po odnalezieniu przez ludzi chłopiec nauczył się wszystkich typowo ludzkich umiejętności i ostatecznie został policjantem.

Podsumowując te obserwacje musimy chyba przyznać, że chociaż każde z „dzikich” dzieci na pewno miało ludzki genotyp, to jednak same geny najwyraźniej nie wystarczały do uczynienia z nich ludzi. Przebywanie dzieci wśród zwierząt kształtowało je na podobieństwo tych zwierząt. I oto w ten sposób gdzieś się zapodziała ludzka odrębność, wyjątkowość i wyższość, a granica między nami i światem zwierzęcym okazała się bardziej produktem warunków niż genów.

W tym kontekście zdaje się, że* *esencją ludzkiej istoty nie jest ani materiał genetyczny, ani jakiś wrodzony wyłącznie ludzki pierwiastek duchowy, ponieważ w takim wypadku przygarnięcie przez zwierzę nie mogłoby naruszyć ludzkiego charakteru dziecka. Przecież nieszczęsna wilczyca z Midnapore wychowałaby wtedy dwoje ludzi, a tak najwyraźniej nie było. Dwie istoty schwytane przez Singha to były właściwie małe wilczki, tyle że w ludzkim ciele. A zatem czynnikiem ostatecznie, choć nie wyłącznie, decydującym o naszym człowieczeństwie okazuje się prawdopodobnie środowisko. Czy to nas w jakikolwiek sposób poniża? Z całą pewnością nie, a nawet wręcz przeciwnie - może dla nas być powodem do dumy, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że bazując na genotypie niemal identycznym z genotypem szympansa wytworzyliśmy całą naszą cywilizację, zbudowaliśmy państwa, rozwinęliśmy technikę, zajmujemy się filozofią, piszemy wiersze...

Zresztą wielu badaczy wskazuje, że jeszcze niedawno istnieli bądź nadal egzystują nasi bliscy krewni, którzy nie zdołali wspiąć się na taki poziom rozwoju. Chodzi o legendarne małpoludy w rodzaju himalajskiego Yeti, kanadyjskiego Sasquatcha czy malajskiego Orangpendeka. Podobno dziesiątki osób spotkało je w górach i lasach, istnieją zdjęcia i odlewy odcisków stóp domniemanych małpoludów, analizowano znalezione włosy i ekskrementy, chociaż nigdy żaden naukowiec nie miał okazji bezpośrednio zbadać żywego bądź martwego Yeti. Wiadomo też, że większość lub nawet wszystkie rzekome ślady Sasquatcha są dziełem kawalarzy. Nauka nie dysponuje na razie żadną kością ani skórą takiej istoty. A jednak częstotliwość rzekomych spotkań i niezachwiana pewność miejscowej ludności co do istnienia małpoludów nie pozwalają ich całkowicie zlekceważyć. W końcu naukowcy nie wierzyli również w istnienie goryla górskiego, o którym krążyły rozliczne legendy, dopóki nie przekonano się o ich prawdziwości w roku 1903.

Trudno tu oczywiście spekulować na ten temat, ale z pewną dozą prawdopodobieństwa możemy przyjąć, że jakieś formy przedludzkie albo wczesnoludzkie miały szansę przetrwać w najbardziej niedostępnych i niegościnnych obszarach planety. Takimi miejscami mogłyby być lasy Malajów lub góry centralnej Azji. Jeżeli zaś okazałoby się to prawdą, rozważania o „brakującym ogniwie” zyskałyby dodatkowy niezwykle interesujący element. Współczesne lub stosunkowo niedawne funkcjonowanie małpoludów oznaczałoby, że przejście do człowieczeństwa odbywało się nie tylko stopniowo, poprzez długi szereg rozmaitych istot, ale też wielokierunkowo, wielotorowo i bardzo nierównomiernie. Część form pretendujących do bycia człowiekiem prawdopodobnie zatrzymała się, lub nawet cofnęła w rozwoju, co chyba ostatecznie dyskwalifikuje tezę o jakimś „brakującym ogniwie” i pojedynczym przeskoku. Stosunkowo niedawno żyły jednocześnie różne formy człowieka, czego ilustracją są słynne karłowate formy ludzi z Flores datowane na okres lodowcowy. Warto też pamiętać, że ostatni znani obecnie neandertalczycy wymierają mniej więcej w tym samym czasie, kiedy człowiek rozumny zaczyna przechodzić do systematycznego użytkowania roślin, co zakończy się powstaniem rolnictwa.

Podsumowując, musimy przyznać, że człowiek jest gatunkiem rzeczywiście wyjątkowym i niepowtarzalnym w skali całej planety, chociaż inaczej, niż to sobie zwykle wyobrażamy. Wszystkie ziemskie organizmy rozwijają się przede wszystkim w oparciu o swoje geny. Zazwyczaj nawet szczegóły ich życia są zakodowane w ich DNA. Natomiast wyżej rozwinięte istoty dodają jeszcze kody społeczne. Ptaki śpiewające uczą się określonego stylu śpiewania od swoich rodziców, a w dzieciństwie pozbawione opieki rodzicielskiej często nie potrafią wypracować własnego stylu. Kury, wilki czy małpy nie mają w genach konkretnych zachowań i rytuałów społecznych, ponieważ muszą się ich dopiero nauczyć od starszych pobratymców. Dysponują tylko generalnym szkieletem sposobów zachowania. Okazuje się, że również człowiek podlega zasadniczo tym samym prawom, lecz w jego przypadku przeważająca większość zachowań pozostaje poza zapisem genetycznym. Nasze geny dają nam zaledwie rusztowanie potencjalnych możliwości rozwojowych, które mogą być ewentualnie wykorzystane w procesie przystosowywania się do życia w społeczeństwie. Możemy więc dysponować zdolnościami plastycznymi, ale artystami staniemy się dopiero dzięki życiu z ludźmi. Możemy mieć ogromny potencjał inteligencji, ale intelektualistę tworzy wykształcenie. I nic tu nie zmienia fakt, że społeczeństwa i proste formy kultury są znane już wśród zwierząt, na przykład u szympansów. To tym dobitniej pokazuje, że pojedynczy przeskok do człowieka nie mógł mieć miejsca, a ewolucja duchowości zaczęła się na długo przed naszym powstaniem. My jednak rozwinęliśmy ją w stopniu nigdy wcześniej nieznanym, przesuwając punkt ciężkości z dziedziczenia genetycznego na społeczne. Dlatego właśnie wszystko, co stanowi o naszym człowieczeństwie znajduje się poza genotypem czy, ogólniej, biologią organizmu. Duch i kultura są wytworem społeczeństwa i tylko w społeczeństwie mogą się w pełni ujawniać. Wszelkie próby sprowadzania naszej istoty do genów lub jakiejkolwiek jedynej podobno „wyłącznie ludzkiej” cechy biologicznej nie tylko muszą skończyć się niepowodzeniem, ale są wręcz obraźliwe. Nikt nie rodzi się człowiekiem, lecz może się nim stać.

Stąd niemożność znalezienia ciągle „brakującego ogniwa”.

Literatura

A.H. Brodrick, Man and His Ancestry. London 1960.

J. Büttner-Janusch, The Origins of Man. New York 1966.

W.H. Calvin, Jak powstawała inteligencja. Świat Nauki, grudzień 1994.

L. Cosmides, J. Tooby, From Evolution to Behavior: Evolutionary Psychology as the

Missing Link. [w:] J. Dupre (red.), The Latest on the Best: Essays on Evolution

and Optimality. Cambridge 1987.

B. Heuvelmans, Na tropie nieznanych zwierząt. Warszawa 1969.

W.G. Kinzey (red.), The Evolution of Human Behavior: Primate Models. New York 1987.

L. Malson, Les Enfants Sauvages. Paris 1964.

M.F. Nesturch, Die Abstammung des Menschen. Leipzig, Jena, Berlin 1960.

B.F. Porshnev, The Troglodytidae and the Hominidae in the taxonomy and evolution of

higher primates. Current Anthropology 15, 1974.

M. Ryszkiewicz, Jak zostać człowiekiem - przepis ewolucyjny. Warszawa 1989.

C. Stringer, Lone Survivors: How We Came to Be the Only Humans on Earth.

Times Book 2012,

A. Świetlik-Oszubska, T. Oszubski, Orang Pendek. Nieznany Świat 11,1998.

K.F. Weaver, The Search for Our Ancestors. National Geographic November 1985.