Naga małpa Morrisa, cechy „typowo” ludzkie, neotenia
Kiedy w roku 1967 ukazało się pierwsze wydanie słynnej „Nagiej małpy” Desmonda Morrisa, w prasie strefy anglojęzycznej wybuchła gorąca dyskusja. Z czasem przeniosła się ona na cały świat w miarę, jak ukazywały się kolejne tłumaczenia książki. Zdecydowana większość publiczności prześcigała się w pochwałach, dziennikarze pisali pozytywne recenzje i komentarze, a przyrodnicy wskazywali na solidne podstawy naukowe pracy. Po drugiej stronie barykady stanęli za to antropolodzy, którzy z kolei krytykowali Morrisa za efekciarstwo i upraszczanie. Naprawdę jednak chyba przemawiała przez nich bardziej zazdrość i urażona duma niż obiektywny krytycyzm, bo autor „Nagiej małpy” nie był antropologiem lecz zoologiem, który nie tylko ośmielił się wejść na ich obszar, ale jeszcze odniósł spektakularny sukces. Chociaż, prawdę mówiąc, coś w tych zarzutach było, skoro chwytliwy tytuł książki wyraźnie służył zwróceniu uwagi ewentualnego czytelnika, a nie odzwierciedla rzeczywistego znaczenia braku owłosienia u człowieka. A również wewnętrzna konstrukcja dzieła wykazuje pewne cechy efekciarstwa, kiedy ze smakiem opisuje na przykład szczegóły dotyczące rozwoju seksualności i cech płciowych ludzi. W sumie jednak książka okazała się bardzo dobrą pracą popularnonaukową, chociaż z wyraźnym ukłonem w stronę czytelnika niebędącego specjalistą w dziedzinie antropologii.
Niestety po półwieczu podstawowe tezy Morrisa uległy jakby wytarciu, ustępując przede wszystkim założeniom socjobiologii, które zdają się lepiej wyjaśniać procesy antropogenezy i uzasadniać nasze ludzkie cechy. Na przykład stwierdzenie, że to mięsożerność i myślistwo były czynnikami zdecydowanie odróżniającym nas od innych małp, czy szerzej naczelnych, nie wytrzymuje już krytyki. Dziś wiemy, że zachowania myśliwskie wcale nie ograniczają się tylko do rodzaju Homo, bo stale obserwuje się je na przykład wśród szympansów w czasach Morrisa uważanych za przysięgłych jaroszów.
Ponadto książka zakłada, że dwunożność jest cechą specyficznie ludzką i uznaje tę cechę za rzecz o fundamentalnym znaczeniu. Niestety nawet najbardziej elementarna, lecz uwolniona od uprzedzeń i wstępnych założeń, obserwacja świata ujawnia, że dwunożność wcale nie jest ograniczona tylko do człowieka: okazuje się powszechną cechą ptaków, a wcześniej charakteryzowała wiele dinozaurów (nawiasem mówiąc przodków ptaków). W formie rozwiniętej występowała też u pewnej liczby małp jak choćby u mioceńskiego Proconsula, krewnego współczesnych człekokształtnych. Tak więc sama dwunożność jako taka nie jest jeszcze istotna, chociaż akurat w przypadku naszych przodków stanowi rzeczywiście ważny czynnik w rozwoju przednich kończyn jako narządów manipulacyjnych.
To samo zastrzeżenie dotyczy właśnie naszych kończyn manipulacyjnych czyli ludzkich rąk. Co prawda żaden inny gatunek nie dysponuje dziś tak doskonałym instrumentem do pracy, ale też żaden nie przeszedł dość długiego procesu hominizacji (uczłowieczania) i tysięcy lat treningu rąk podczas najróżniejszych czynności związanych z cywilizacją. Ręce zdolne do manipulacji są oczywiście cechą ludzkiej istoty, lecz nie są już tak wyjątkowe, jak to sobie wyobrażał Morris (zresztą zgodnie z wiedzą swojej epoki). Bardzo zręczne kończyny znamy przecież u naczelnych (małp), owadożernych (starsza grupa ssaków), niektórych owadów, krabów i być może u części dinozaurów...
Wśród „jednoznacznych” wyróżników człowieka zazwyczaj wymienia się jeszcze dwuoczne widzenie stereoskopowe (obecne też u wielu dinozaurów, części ptaków i małp), przeciwstawność kciuka i pozostałych palców dłoni umożliwiającą doskonałą chwytność (typowa dla małp, ale w różnych wersjach obecna też u innych ssaków a nawet stawonogów), życie w zorganizowanym, zwykle zhierarchizowanym społeczeństwie (dotyczy to jednak wielu zwierząt), bardzo duży mózg (w proporcji do ciała rzeczywiście największy na Ziemi, chociaż wielkie mózgi znane są choćby u delfinów) i wreszcie kultura, jako pozagenetyczny i ponadosobniczy przekaz informacji. Ten ostatni element utrzymywał się stosunkowo najdłużej i praktycznie jeszcze na początku XXI stulecia większość z nas byłaby gotowa uznać, że może nawet nie różnimy się specjalnie od zwierząt, jeśli chodzi o organizm, ale właśnie nasza kultura czyni człowieka zjawiskiem absolutnie odrębnym. Ten ostatni mit obaliła dopiero socjobiologia. Tak więc dziś doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że żadna pojedyncza cecha nie czyni z nas ludzi we wszystkich wymiarach – biologicznym, psychicznym, społecznym i kulturowym – o naszym człowieczeństwie decyduje dopiero cały zespół wszystkich wzajemnie powiązanych właściwości.
Wymienione tu pomniejsze założenia składają się na jedno zasadnicze, które przewija się przez całą książkę Morrisa. Autor najwyraźniej sugeruje, że proces wyodrębniania się człowieka był zjawiskiem odpowiadającym z grubsza liniowej wizji ewolucji, według której drobne cechy stopniowo nawarstwiają się, doprowadzając w końcu do oddzielenia nowego gatunku. Innymi słowy zmiany gromadziły się aż do pojawienia się nowej jakości czyli człowieka. A zatem rodzaj Homo i w jego obrębie gatunek Homo sapiens jawią się nam jako kolejne szczyty ewolucyjnego postępu w stronę doskonałości. Takie widzenie jest dość naturalne, jeśli uwzględnimy fakt, że mówimy o sobie samych; każdy przecież lubi być tym „naj”. Z drugiej strony ciągle w nas pokutują poglądy żywcem wzięte z ideologii religijnych afirmujących wyjątkowość człowieka i czyniących go pępkiem świata. Ostatecznie więc, mniej lub bardziej świadomie, rozumujemy w ten oto sposób: skoro już musimy akceptować ewolucję i nasze zwierzęce pochodzenie, zachowajmy chociaż szczególną pozycję w ramach tych procesów. Niestety z niejaką przykrością stwierdzamy, że nawet tego skromnego założenia nie zdołamy już dziś utrzymać.
Po pierwsze nie potrafimy wykazać, że powstawanie człowieka było procesem liniowym prowadzącym „wprost” od zwierzęcia do istoty rozumnej. Obserwujemy coś dokładnie przeciwnego. Wysoka inteligencja (rozumiana jako zdolność zapamiętywania a więc uczenia się oraz umiejętność kombinowania zgromadzonych już informacji) związana zazwyczaj z dużym mózgiem pojawiała się kilkakrotnie i to w różnych grupach organizmów: u głowonogów (na przykład ośmiornice), prawdopodobnie u niektórych drapieżnych dinozaurów, wśród trąbowców (słonie), wielorybów a zwłaszcza delfinów i w końcu w obrębie małp. Co więcej, nawet człekokształtne wykazują rozwój bardzo nierównomierny i wielokierunkowy. Na przykład bezpośredni przodkowie człowieka z rodzaj Australopithecus specjalizowali się albo jako istoty o dużej sile (A. robustus), albo istoty z powiększającym się mózgiem (A. africanus) stawiające bardziej na spryt niż siłę. Oczywiście pomiędzy tymi dwoma, raczej tylko myślowymi czy teoretycznymi, skrajnościami rozwijały się najprzeróżniejsze formy pośrednie w różnym stopniu realizujące obie tendencje. Obok istot bardziej owocożernych pojawiały się przystosowane do jedzenia twardych ziarniaków traw, obok form stepowych funkcjonowały leśne, jedne z nich rozwinęły dość proste narzędzia, a inne stawiały raczej na zręczność własnych rąk… To, że jeden spośród kilkudziesięciu gatunków uznano w końcu za pierwszego człowieka Homo habilis również jest raczej kwestią umowy, bo biologicznie z całą pewnością należy on ciągle do rodzaju Australopithecus. Jedynie stopień zaawansowania używanych przez Homo habilis narzędzi odróżnia go od jego prymitywniejszych pobratymców. Ewolucja była więc wielokierunkowa i równoległa w różnych grupach, a nasze pojawienie się na Ziemi jako ludzi jest w dużym stopniu rezultatem procesów chaotycznych, na pewno bezplanowych a nie liniowych.
Po drugie człowiek z pewnością nie jest szczytem ewolucji naczelnych, w którym ześrodkowały się ich najważniejsze i najbardziej postępowe cechy, ponieważ odkryto, że stanowimy raczej formę młodocianą zatrzymaną w rozwoju ku „prawdziwej”, pełnej i dorosłej małpie. W biologii takie zatrzymanie rozwoju osobniczego przed osiągnięciem stanu fizycznej dorosłości i jednoczesne uzyskanie zdolności do rozmnażania zwane jest neotenią. Według naszej współczesnej wiedzy wszystko wskazuje, że jesteśmy formami neotenicznymi, ponieważ nosimy cechy typowe dla młodych człekokształtnych, a odróżniające nas od form dojrzałych. Oto kilka z nich.
Wały nadoczodołowe człowieka są znacznie mniejsze od tychże u dorosłego goryla i szympansa, a za to przypominają te same struktury u małpich dzieci.
Cała ludzka czaszka jest o wiele okrąglejsza i gładsza, znów przywodząc na myśl młodociane człekokształtne.
U człowieka tylko w minimalnym stopniu wykształcają się nierówności wystające ponad powierzchnię czaszki stanowiące przyczep dla mięśni identycznie, jak to jest obserwowane u młodocianych szympansów i goryli. Natomiast dorosłe małpy człekokształtne mają czaszki o wiele grubsze i pokryte licznymi nierównościami, a nawet opatrzone sporym kostnym grzebieniem jako przyczepem dla mięśni.
Bardzo charakterystyczna jest też proporcja między mózgoczaszką, czyli kostną puszką zawierającą mózg, i trzewioczaszką obejmującą część twarzową, a zwłaszcza szczęki. U dorosłych małp większa jest ta druga. Natomiast u małpich dzieci i u dorosłych ludzi wyraźnie dominuje mózgoczaszka, podczas gdy trzewioczaszka wydaje się raczej niedorozwinięta.
Oczywiście wiążą się z tym rozmiary zębów: w porównaniu do reszty czaszki zwykle są one większe u dorosłych małp niż u ich młodych. Stosunkowo małe zęby charakteryzują również dorosłego człowieka.
Wszyscy wiemy też, jak wygląda małpi profil o szczęce silnie wysuniętej ku przodowi (prognatyzm) i jak bardzo odbiega on od typowego profilu człowieka ze szczęką raczej cofniętą. Jeżeli jednak porównamy te proporcje u ludzi ze stosunkami panującymi u niedojrzałych małp, odkrywamy, że są one zbieżne. Młode człekokształtne charakteryzują się stosunkowo małymi i słabo wysuniętymi szczękami, przez co silniej akcentowana jest linia czoła. Czyż nie to samo widać w naszych własnych profilach?
W dodatku samo czoło jest u człowieka w pozycji zbliżonej do pionu albo wręcz pionowe, co je dramatycznie odróżnia od wyraźnie skośnego ustawienia płaszczyzny czoła na przykład goryla. Ale tylko dorosłego, bo małpie dzieci okazują się mieć czoła słabo skośne a czasem wypukłe, czym przypominają ludzi.
Oprócz wymienionych cech fizycznych warto jeszcze odnotować charakterystyczne obserwacje z obszaru naszej psychiki. Małpie dzieci, zresztą jak wiele młodych ssaków czy ptaków, wykazują ogromną aktywność eksploracyjną. W toku ustawicznej zabawy i dzięki aktywności zazwyczaj wyższej niż u osobników dorosłych młode poznają świat. W dodatku ta zabawowa aktywność nie jest nakierowana na doraźną korzyść, ale często okazuje się bezkierunkowa, jakby eksploracja świata była badaniem czysto teoretycznym. Stąd charakterystyczne „bezcelowe” bieganie, wciskanie się w najbardziej nieprawdopodobne miejsca, zaglądanie w rozmaite dziury i zakamarki, eksperymentowanie z różnymi przedmiotami... Potem, w miarę jak małpka dorasta, zabawa coraz bardziej przeradza się w normalną, celową działalność, a jej aktywność nieukierunkowana zdecydowanie słabnie. Zwróćmy uwagę, że dorosły człowiek dość często zachowuje takie młodociane zachowania pozbawione elementu korzyści, a dyktowane jedynie ciekawością albo bezinteresowną pasją. Dotyczy to zwłaszcza artystów, naukowców, myślicieli lub po prostu hobbystów... Czyli tych, którzy w ostatecznym rozrachunku tworzą społeczny postęp. Prawdopodobnie większość z nich nawet nie przypuszcza, że ich dziwactwo i chęć poznania wynikają z „małpiej ciekawości” świata. Tak więc, człowiek dzięki neotenii zachowujący dziecięcą zdolność do zabawy jako homo ludens okazuje się motorem napędzającym społeczną maszynę.
Na koniec rodzi się jeszcze jedno dość przewrotne pytanie. Czy aby nasza neoteniczność nie jest właśnie ową upragnioną bezdyskusyjnie ludzką cechą? Czy nie moglibyśmy z dumą wskazywać na neotenię jako ten wyjątkowy mechanizm ewolucji zarezerwowany tylko dla nas? Na pierwszy rzut oka możliwość wydaje się kusząca, ale niestety nie odpowiada rzeczywistości. Przyroda hojnie obdarza nas przykładami neotenii w najrozmaitszych grupach organizmów od sławnego aksolotla (płaz) z Meksyku i niezliczonych owadów po mięczaki, ptaki czy rośliny. Można nawet twierdzić, że neotenia jest dość pospolitym zjawiskiem ewolucji, choć niedocenianym w biologii ewolucyjnej XIX i XX wieku. Jej rola polega przede wszystkim na obejściu problemu szczytowej specjalizacji czyli doskonałej adaptacji praktycznie uniemożliwiającej dalszy rozwój. Bo zastanówmy się, skoro pewien gatunek osiągnął niemal idealne przystosowanie do danych warunków, praktycznie blokuje sobie możliwość dalszej ewolucji, ponieważ każda ewentualna zmiana musi oznaczać pogorszenie jego aktualnego przystosowania. To jest jak ze szczytem góry: nie da się przedostać na inny szczyt bez uprzedniego zejścia w dół. Oczywiście takie zejście ze szczytu adaptacji pociąga za sobą natychmiastowe konsekwencje związane z reakcją środowiska; obniża się przeżywalność i zmniejsza liczba potomstwa. Koniec końców nasz „ewolucyjny ryzykant” zwyczajnie wymiera, o ile błyskawicznie nie przeskoczy do innego typu środowiska albo zachowania i jak najszybciej nie zmieni całego sposobu życia, co oznacza osiągnięcie nowego szczytu adaptacyjnego. To wyjaśnia, dlaczego powstawanie gatunków często odbieramy jako ewolucję skokową, a formy przejściowe są zazwyczaj rzadkie i istnieją bardzo krótko; nie opłaca się być na granicy między dwoma sposobami życia. Neotenia jest w tym momencie wygodnym unikiem, aby nie wchodzić w ślepą uliczkę „nadspecjalizacji” prowadzącą na szczyt adaptacyjny i nie ryzykować dramatycznego obniżenia sprawności w czasie przechodzenia między szczytami adaptacji. Neotenia stwarza możliwość innego rozwoju, a przez swoją biologiczną nieokreśloność młodociane formy są zazwyczaj podatniejsze na zmiany i łatwiej się przystosowują
Z tego punktu widzenia powstanie człowieka jako formy neotenicznej okazuje się czymś całkiem naturalnym. Po raz kolejny tracimy więc złudzenie naszej wyjątkowości, a jednocześnie możemy przynajmniej częściowo wyjaśnić ludzką plastyczność i względną łatwość adaptacji.
Literatura
R.L. Carroll, Vertebrate paleontology and evolution. New York 1987.
L. Kämpfe (red.), Evolution und Stammesgeschichte der Organismen. Jena 1980.
W.J.H. Kunicki-Goldfinger, Szukanie możliwości. Ewolucja jako gra przypadków
i ograniczeń. Warszawa 1989.
L. Kuźnicki, P. Urbanek, Zasady nauki o ewolucji. Tom 1. 1962. Tom 2. 1970.
M. Ryszkiewicz, Jak zostać człowiekiem - przepis ewolucyjny. Warszawa 1989.
C. Stringer, P. Andrews, The Complete World of Human Evolution.
Thames and Hudson 2012.
E. Thenius, Stammesgeschichte der Säugetiere einschlisslich der Hominiden. Berlin 1969.