Produkcja rynkowa, „prekapitalizm” muzułmanów i Chińczyków, zmiany środowiska oddają prymat w ręce Europejczyków, klęska chińskiego zadufania, korzyści płynące z konkurencji

Gdybyśmy około czwartego tysiąclecia przed naszą erą zaznaczyli na mapie strefy objęte działalnością rolniczą, ułożyłyby się one w nieciągły pas ograniczony do klimatów ciepłych i umiarkowanych: Ameryka Środkowa, północne i środkowe Andy, Europa, północna Afryka, Bliski Wschód, północne Indie oraz Chiny. Ogromną większość ekumeny stanowiły wtedy tereny zajęte przez myśliwych i zbieraczy. Natomiast w pierwszym tysiącleciu naszej ery dominującą siłą okazują się już rolnictwo i hodowla; myśliwi i zbieracze zamieszkują tylko zimne północne obszary Arktyki, amerykańskie prerie, południowe rejony Afryki, Australię oraz izolowane tereny Ameryki Południowej. Właściwie tylko te ziemie, które i tak nie nadawały się do hodowli zwierząt albo uprawy. Nastąpiło więc zasadnicze przesunięcie punktu ciężkości na kultury rolnicze. Co więcej, obok nich, a raczej w ich obrębie, zaczyna się pojawiać zupełnie nowa jakość - społeczności bazujące przede wszystkim na rękodziele. Obserwujemy je w Persji, arabskim Iraku, w Chinach, w zachodniej Europie oraz Ameryce Środkowej.

Zwróćmy uwagę, że wszystkie wymienione centra znajdują się akurat tam, gdzie najwcześniej pojawiło się rolnictwo i szybko osiągnęło wysoki poziom rozwoju. Jest to pierwszy warunek powstania ośrodków rzemieślniczych, ponieważ wymagają one solidnego zaplecza w postaci sprawnego rolnictwa, które jest w stanie wyżywić samych rolników i jeszcze przekazać nadwyżki dla ludzi zajmujących się wytwórstwem. Oczywiście wiąże się z tym pośrednia zależność pierwotnych centrów rzemieślniczych od klimatu, ponieważ wydajne rolnictwo wymagało ciepła, odpowiedniego nasłonecznienia i wilgotności. Zatem pierwotne rzemiosło mogło rozwinąć się na dużą skalę tylko w takich warunkach.

Drugim ogromnie istotnym warunkiem wyodrębnienia się klasy rzemieślników wydaje się odpowiednia liczba ludności i duża gęstość zasiedlenia. Jest to chyba dość oczywiste, jeśli wyobrazimy sobie, dla kogo rzemieślnik miałby produkować. Przy bardzo niewielu mieszkańcach osady lub nieco szerszej okolicy w krótkim czasie zaspokoiłby aktualne potrzeby swoich sąsiadów-klientów i w praktyce stałby się bezrobotnym, ponieważ zbyt rzadko otrzymywałby zamówienia, ażeby mógł zrezygnować z innej działalności gospodarczej. Byłby więc raczej miejscową „złotą rączką”, czyli człowiekiem, który potrafi wiele zrobić albo naprawić, ale nie można go nazwać prawdziwym rzemieślnikiem, ponieważ pracuje dorywczo, tylko uzupełniając swoje normalne dochody. Przy większej liczbie mieszkańców automatycznie rośnie częstotliwość napraw oraz liczba zamówień na określone wyroby, osiągając w końcu taki poziom, przy którym „złota rączka” może zająć się wyłącznie działalnością usługową i wytwórczą. Jest w stanie zarobić na tyle dużo, aby za zdobyte w ten sposób dobra kupić od rolnika żywność.

Wydajne rolnictwo oznacza coraz większe osady. Tak powstaje zupełnie nowa jakość czyli miasto. Najstarsze miasta, jak Çatal Hüyük w Anatolii czy Jerycho w Palestynie, rozwijały się na Bliskim Wschodzie już od dziesiątego tysiąclecia przed naszą erą i początkowo były to po prostu obronne osady rolników, próbujących zabezpieczyć swoje bogactwo przed napadami koczowniczych plemion myśliwskich i hodowców bydła. Z czasem miasta zaczęły skupiać też rzemieślników pracujących na rzecz rolników. A zatem rozwinięte rzemiosło nierozerwalnie wiąże się z miastem, ponieważ tylko ono zapewnia dostateczną gęstość zaludnienia i przez to wystarczającą liczbę zamówień. Nie ma więc niczego dziwnego w powszechnie dostrzegalnym fakcie, że we wszystkich częściach świata i wszystkich epokach rękodzielnicy jako wyraźnie określona klasa zawsze skupiali się w ośrodkach miejskich.

Jednak w ciągu pierwszego tysiąclecia przed naszą erą nie możemy jeszcze mówić o jednoznacznie wyodrębnionych społeczeństwach rzemieślniczych, ponieważ większa część ludności ciągle zajmowała się pracą na roli lub przy zwierzętach. Rzemieślnik był zaledwie dodatkiem, chociaż coraz istotniejszym w miarę, jak postępowała specjalizacja, a jego wyroby stawały się bardziej wymyślne i skomplikowane. Rękodzielnictwo stanowiło więc rodzaj usług na rzecz rolnika oraz arystokraty (szlachcica, monarchy), ale nie mogło być traktowane jako niezależny a tym bardziej główny element gospodarki poszczególnych społeczności. Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero wraz z pojawieniem się licznej klasy kupieckiej, ponieważ to kupcy stymulowali coraz większą produkcję rolniczą i rzemieślniczą, aby móc wywozić towary i sprzedawać je w jak największej ilości. Obserwujemy więc swoiste sprzężenie zwrotne: im więcej towarów, tym większe zyski z handlu i większa liczba zawodowych kupców, którzy żądają tym większej produkcji, a to wymusza zwiększenie liczby rzemieślników. W ten oto prosty sposób pojawia się pierwotna maszyneria gospodarki rynkowej. W sprzyjających okolicznościach powinna ona doprowadzić do produkcji masowej i coraz wyraźniejszego odrywania się rzemieślników od rolniczego zaplecza.

Taki stan rzeczy obserwujemy już w ostatnich stuleciach przed naszą erą na przykład w Chinach i Rzymie, a w pierwszym tysiącleciu nowej ery procesy emancypacji rzemiosła i kupiectwa jeszcze się nasilają. Okazuje się przy tym, że zmiany dotyczą nie tylko ilości, ale też jakości wytworów pracy rzemieślnika - powstają kolejne, stopniowo ulepszane wyroby. Nowsze i doskonalsze wypierają te mniej doskonałe. Postęp technologiczny nabiera coraz większego znaczenia. Innymi słowy o losie rzemiosła, a pośrednio też handlu, w ostatecznym rozrachunku decyduje rozwój techniki i to zarówno w sensie sposobu wytwarzania, jak też jakości samego wytworu. Tak ujawnia się najbardziej podstawowy motor ewolucji ekonomii. Na dowód prawdziwości naszej tezy możemy przytoczyć wiele przykładów; chociażby umiejętność wytwarzania jedwabiu, która zapoczątkowała rozwój całej dziedziny działalności gospodarczej oraz handlu sięgającego od Chin aż do Morza Śródziemnego. Innym przykładem może być sławna damasceńska stal, a dokładniej ogromnie cenione miecze wykonywane w Damaszku. Techniczny wynalazek zaowocował tam powstaniem dość licznej choć elitarnej grupy kowali oraz dalekosiężnego eksportu. To samo da się powiedzieć o sławnych brązowych rzeźbach z Beninu, kamiennych tłuczkach z Samoa poszukiwanych w całej Polinezji, papierze pochodzącym z Chin, a upowszechnionym przez Arabów... We wszystkich tych przypadkach u podstawy leży konkretny wynalazek i jego kolejne modyfikacje.

Natomiast z drugiej strony dysponujemy przykładami, kiedy brak odpowiedniej technologii skutecznie blokował rozwój społeczeństw rzemieślniczych. Na pacyficznych wybrzeżach Ameryki Północnej w przyszłej Kolumbii Brytyjskiej przez wiele stuleci istniał zespół kultur opartych głównie na rybołówstwie obejmujący między innymi plemiona Nootka, Haida, Kwakiutl, Tlingit, Salish. Ogromne zasoby morza w tym rejonie (wynikające z układu morskich prądów i rozbudowanej linii brzegowej) zapewniały spore nadwyżki żywności, co przekładało się na znaczący rozwój rękodzieła, a zwłaszcza szeroko znanej rzeźby z drewna. W XIX i XX wieku wielkie bogato rzeźbione i malowane słupy z Kolumbii Brytyjskiej weszły do podręczników plastyki i etnografii wszędzie wzbudzając zachwyty, a muzea na całym świecie starały się je pozyskać do swoich zbiorów. Wydają się tak „indiańskie”, czyste i oryginalne. Dlatego też spore zdziwienie widzów wzbudza wiadomość, że tak potężne dzieła pojawiły się dopiero po przybyciu białych pod koniec XVIII wieku. Same plastyczne motywy oraz kryjące się za nimi idee religijne są rzeczywiście stare, lecz wcześniej były wyrażane w formach znacznie mniejszych. Okazuje się, że ograniczenie stanowiły kościane i kamienne narzędzia do obróbki drewna. Kiedy biali przywieźli metalowe noże i siekiery, nastąpił rozkwit miejscowej sztuki. Mało tego, Indianie dość szybko zorientowali się, że przybysze chętnie kupują ich dzieła i rozpoczęli produkcję masową na użytek etnografów a potem kolekcjonerów i turystów. Tym bardziej, że przełowienie okolicznych wód wyraźnie ograniczyło wielkość połowów. I tak oto mamy wręcz modelowe przejście od rybołówstwa do społeczeństwa opartego na rzemiośle i handlu dzięki nowej technologii i nowej sytuacji społecznej.

Z pozoru więc wszystko jest jasne - potrafimy wskazać najpierwotniejsze i zarazem podstawowe mechanizmy procesów rozwojowych w rzemiośle i handlu. Teraz należałoby je tylko przyłożyć jak szablon do znanych faktów historycznych, aby zrozumieć, co się za nimi kryje. Jednak nic bardziej złudnego, bo właśnie tu natrafiamy nagle na coś wykraczającego poza te wyróżnione „obiektywne” uwarunkowania.

Na przykład w IX-X wieku kraje arabskie należały niewątpliwie do najlepiej rozwiniętych w całym świecie. W tym czasie Chiny już od tysiąca lat przodowały pod każdym względem i promieniowały na sąsiadów swoimi osiągnięciami intelektualnymi oraz technicznymi; jeszcze w XV wieku będą w najściślejszej czołówce. Natomiast Europa tym czasie była w stosunku do nich znacząco zapóźniona. Gdybyśmy więc wtedy, nie znając dalszych losów świata, zastosowali tylko nasze poprzednie kryteria, prawdopodobnie uznalibyśmy, że najwyższy poziom rozwoju osiągnięty przez Arabów oraz Chińczyków zaowocuje rozkwitem rzemiosła i kupiectwa na Bliskim Wschodzie i we wschodniej Azji, a ludzie pracujący w tych dziedzinach właśnie tam przekształcą się w potężne klasy społeczne. A jednak wiemy z historii, że to Europejczycy wspięli się na szczyt. Dlaczego oni?

Odpowiedź tkwi tym razem nie tylko w ogólnych warunkach zewnętrznych, lecz również w samym człowieku, a oprócz tego trzeba odwołać się do dość specyficznego splotu wydarzeń i decyzji. W XIII-XVI wieku kraje muzułmańskie popadają w zastój gospodarczy spowodowany wyniszczeniem bliskowschodnich lasów, wyjałowieniem żyznej niegdyś gleby i erozją zamieniającą część tych obszarów w pustynie. Na to nakładają się konflikty wewnętrzne i wyniszczające najazdy z zewnątrz: pogłębiający się polityczny rozpad Kalifatu, kolejne napaści krzyżowców, Mongołów, ludów tureckich i Timura. Oczywiście gdyby nie te niekorzystne zmiany środowiska, prawdopodobnie konflikty nie tylko nie złamałyby siły świata islamu, ale wręcz stałyby się przyczyną zwiększonej konkurencji i tym szybszego rozwoju. Niestety wszystko potoczyło się inaczej i począwszy od wieku XIII coraz wyraźniej dają się zauważyć symptomy osłabienia gospodarczego. Problemy finansowe bardzo szybko przekładają się na upadek kultury, religijny fanatyzm i niechęć do obcych idei postrzeganych jako atak na miejscowe tradycje. To tym bardziej przyspiesza zapaść. Na dodatek odkrycia geograficzne dokonane z Europy w ciągu XV wieku przełamały bliskowschodni monopol na pośrednictwo w handlu między Europą a Indiami i Chinami, co potężnie obniżyło dochody muzułmanów, jednocześnie wzmacniając Europę. Ostatecznie więc podróż Kolumba do Ameryki (1492) oraz Vasco da Gamy wokół Afryki do Indii (1497-1498) możemy uznać za pierwszy symptom zwycięstwa Europy nad islamem. Co prawda konsumpcja tego zwycięstwa rozłoży się co najmniej na czterysta lat, ale po XV stuleciu muzułmanie już nie potrafią skutecznie konkurować z Europą.

Niczego tu nie zmienia nawet potężne Imperium Tureckie, które co prawda zdołało zjednoczyć praktycznie cały Bliski Wschód, a nawet zagroziło militarnie Europie, ale okazało się niezdolne do budowy stabilnego i rozwijającego się ekonomicznie organizmu. Turcja powstała jako monarchia wojskowa oparta na ciągłych podbojach, rabunku i maksymalnym wyzysku ludności podbitej, a to absolutnie nie sprzyjało rozwojowi. Urzędnicy sułtana mieli za zadanie tylko dostarczać mu określonych danin, rzadko podlegając przy tym kontroli, a ich główną troskę stanowiło utrzymanie spokoju na podległym terytorium. W ten sposób miejscowy zarządca, zresztą na ogół wojskowy, wyciskał z ludności, ile zdołał, a wszelkie próby oporu mógł tłumić terrorem. Oczywiście był to system doskonały, jeżeli stosowano go wobec krajów pokonanych, którym narzucono haracz, aby je wyniszczać, a jednocześnie zasilać swoją kasę. Gorzej, jeśli te kraje włącza się do zwycięskiego państwa - wtedy rabunkowa gospodarka wojenna osłabia już nie jakiś obcy, wrogi obszar, lecz szkodzi własnej ekonomii. Wyzyskiwana ludność nie chce dobrze pracować, często dochodzi do buntów, wojskowa władza odpowiada akcjami odwetowymi, w trakcie których niszczeją urządzenia techniczne i rozpadają się społeczne struktury gospodarki. W ostatecznym efekcie spada wydajność pracy i dochody samego państwa - trudno tu oczekiwać rozwoju. I tak też się działo. Turcja budowała ekonomię na kolejnych podbojach aż do momentu, kiedy wyczerpała swoje możliwości wojskowe i gospodarcze: zabrakło żołnierzy (stąd próby z janczarami) i zabrakło pieniędzy na ich uzbrojenie. Nastąpiło to w XVII wieku, ale agonia imperium rozciągnie się jeszcze na dwa następne stulecia. Ostatecznie, turecka droga okazała się ślepym zaułkiem.

W przeciwieństwie do świata islamu na Dalekim Wschodzie obserwujemy polityczny monopol w postaci scentralizowanego i bardzo dobrze funkcjonującego Cesarstwa Chińskiego. Wszystkie ważne decyzje są tu podejmowane centralnie, a cesarscy urzędnicy na poszczególnych coraz niższych szczeblach drobiazgowo nadzorują ich realizację (nawiasem mówiąc bardzo podobny model państwa stworzyli Inkowie tyle tylko, że na nieporównanie niższym poziomie technicznym). Pozornie przypomina to model turecki, ale z tą zasadniczą różnicą, że rząd dba o harmonijny rozwój kraju, a swojej ludności nie traktuje jak przedmiotu bezwzględnego wyzysku. Całe państwo tworzy skomplikowaną, wielostopniową piramidę hierarchii od chłopów i rzemieślników poprzez najniższych urzędników aż do ministrów i samego monarchy na szczycie. Konfucjański porządek, planowanie i posłuszeństwo składają się na niezwykle sprawny mechanizm chińskiej gospodarki, w której każdy zna swoją rolę. Jak łatwo się domyśleć, w takiej strukturze raczej nie ma miejsca na zmienność, samodzielność czy indywidualizm. Wszystko jest planowane centralnie i ma tworzyć jednolity mechanizm. W zasadzie model wydaje się bardzo dobry, jeśli chodzi o utrzymanie status quo i stabilizację. Zresztą historia pokazuje, że doskonale sprawdzał się przez ponad tysiąc lat (!). Jednak to, co było jego siłą, stanowiło też najsłabszy punkt. Dopóki bowiem inni pozostawali na niskim poziomie rozwoju nie stanowiąc konkurencji dla świetnej chińskiej organizacji, konserwatyzm Państwa Środka był doskonały. Kiedy jednak inni rozwinęli się choćby dzięki zapożyczeniom od sąsiadów, Chiny nadal tkwiące w starym systemie zaczęły się cofać. Chińczycy byli jak mistrz, który osiągnął niebywałe wyżyny swego kunsztu i uznał je za absolutny szczyt wszelkich możliwości, do których inni nie dorastają, albo ewentualnie będą tylko próbować mu dorównać - nie może być mowy o wspięciu się jeszcze wyżej.

A jednak zdarza się czasem coś, o czym wcześniej nawet nie śniono. Na przykład w roku 1938 przy planszy japońskiego go spotykają się dwaj najwięksi gracze tamtej epoki: stary mistrz Honinbo Shusai, powszechnie uznawany za klasyka i niepokonanego, oraz młody Minoru Kitani. Ten drugi odrzucił tradycyjny styl gry, zastępując go własnym, o wiele dynamiczniejszym i bardziej agresywnym. Oczywiście w opinii szacownych konserwatystów gra Minoru była nieelegancka i powinien przegrać... Cóż, kiedy stało się zupełnie inaczej: bezczelny obrazoburca wygrał pojedynek, dobitnie i jednoznacznie wykazując wyższość nowego stylu nad tym klasycznym, uświęconym przez co najmniej kilkusetletnią tradycję. I nic nie pomogły biadania tradycjonalistów: go zmieniło się nieodwołalnie.

Coś bardzo podobnego spotkało Chińczyków, którzy dobrowolnie odizolowali się od świata zewnętrznego, uznając go za gorszy i niewart ich zainteresowania. Trzeba przyznać, że w okresie europejskiego średniowiecza taka opinia znajdowała potwierdzenie w niemal każdym szczególe - chińska wyższość była niekwestionowana. Ale oto zaczęły się pierwsze, na razie jeszcze dość drobne, potknięcia spowodowane ich ślepym zadufaniem. W roku 751 muzułmańska armia rozbija Turków pod Atlasz w Azji Środkowej. Jest to jedna z najważniejszych bitew w dziejach ludzkości, ponieważ oznacza początek islamizacji Turkiestanu, narzucenia miejscowym ludom arabskiego alfabetu oraz trwałego związania Turków z wiarą Proroka. Gdzie tu rola Chin? Otóż od co najmniej siedmiuset lat to chińska kultura kształtowała środkowoazjatycki styl życia i myślenia. Chińczycy byli nauczycielami miejscowej elity intelektualnej, a chiński rząd traktował te ziemie jako swoją strefę wpływów. I miał prawo tak sądzić. Tymczasem w obliczu arabsko-muzułmańskiego zagrożenia Chiny nie podejmują żadnej większej akcji, aby powstrzymać agresję. Zgodnie ze swoją doktryną nie uznają za stosowne mieszać się w sprawy lekceważonych „barbarzyńców”. Przypomnijmy tu sławną chińską opowiastkę o człowieku, który siedzi na górze obserwując walkę dwóch tygrysów w dolinie, ale nie miesza się do niej zakładając, że przyszły zwycięzca będzie bardzo osłabiony, a wtedy człowiek łatwo sobie z nim poradzi. Zwycięzca spod Atlasz okazał się jednak mocny, a chińskie rachuby zupełnie błędne i Azja Środkowa już nieodwołalnie wymknęła się spod kontroli Państwa Środka przechodząc do muzułmańskiej strefy wpływów.

Drugi doskonale znany i niebywale ważący błąd, jeszcze wyraźniej spowodowany niewłaściwą decyzją chińskiego rządu, wiąże się postacią Czeng Ho, sławnego admirała. W latach 1404-1433 zorganizował on i poprowadził szereg morskich ekspedycji do Indochin, Indonezji, Indii i wschodniej Afryki, a nawet do północnej Australii. Jego gigantyczne morskie dżonki mogły zabierać setki lub nawet tysiąc ludzi, przewozić duże zwierzęta i przepływać oceany (udowodniły to przebywając Ocean Indyjski). Zdawało się, że Chiny ze swoim potencjałem ludnościowym, zaawansowaną techniką i doskonałą organizacją stanęły u progu ery kolonialnej. I oto czterdzieści lat po śmierci Czeng Ho cesarz każe zniszczyć jego zapiski i pod groźbą śmierci zakazuje budowy nowych morskich dżonek oraz podróży do barbarzyńców. Twierdzi (nie bez racji), że w Chinach jest wszystko i to raczej barbarzyńcy powinni przybywać do Chińczyków po naukę i towary. Taka decyzja tylko z pozoru wydaje się nierozsądna, jak moglibyśmy sądzić dzisiaj. Dla ogromnie licznych Chińczyków w XV wieku największym problemem do rozwiązania jest żywność, a tej zamorskie wyprawy nie przymnażają. Żeglarze przywożą bowiem towary luksusowe, zabawki dla najbogatszych, drogie metale i kamienie, lecz nie żywność, która nie przetrwałaby morskiej podróży. Chińscy feudałowie wskazują, że wydawanie pieniędzy na bezproduktywne podróże jest bezsensem; lepiej te środki i ludzi skierować na rolnictwo. Nawiasem mówiąc na rolnictwo znajdujące się w rękach tychże feudałów. Nie bez znaczenia był też fakt ukończenia w XIV wieku kanału Tonghui, ostatniego odcinka Wielkiego Kanału łączącego północ i południe kraju, dzięki czemu transporty zboża i innych produktów zostały ostatecznie zabezpieczone przed napaściami piratów, zwłaszcza japońskich, grasujących na morzu. Zmalało więc zainteresowanie rozwojem floty chroniącej transporty. W interesie wielkich właścicieli ziemskich leżało ograniczenie roli żeglarzy, kupców i rzemieślników jako konkurencji dla rolnictwa, a cesarz uznał racje feudałów. Biorąc pod uwagę trwałość scentralizowanej władzy możemy stwierdzić, że w ten sposób ostatecznie zablokowano możliwość rozwoju produkcji rzemieślniczej i zamorskiego handlu na większą skalę. Znika więc szansa na akumulację kapitału i Chiny zatrzymują się na drodze do zdominowania świata.

W tej sytuacji musimy zwrócić się do Europy, gdzie nie doszło do pustynnienia jak na Bliskim Wschodzie, nie rozwinęły się zmilitaryzowane, oparte na gospodarce rabunkowej monarchie typu tureckiego i nie powstała sztywna, zhierarchizowana struktura państwa-organizmu na wzór chiński. Europa podzielona na dziesiątki państw, które konkurowały ze sobą zmuszając wszystkich do coraz większych wysiłków, postawiła na indywidualizm, zmienność i konkurencję. To znaczy jej warunki naturalne wymusiły podziały polityczne utrzymujące się przez wieki, a te znalazły odbicie w ideologii. To, że rozdrobnienie polityczne stało się bodźcem rozwojowym dla Europy możemy łatwo stwierdzić jeszcze raz wracając do mapy świata.

Otóż w XV-XVI wieku najsilniejszymi ośrodkami rzemiosła i handlu widocznymi na mapie okazują się miasta Italii i Niderlandów, w obu przypadkach są to zwykle miasta-państwa albo części niewielkich państewek. W niderlandzkiej Flandrii i Brabancie rozwija się szereg miast (Brugia, Rotterdam, Ypres, Haga, Haarlem, Amsterdam, Utrecht, Bruksela, Lejda, Antwerpia...), a ich wspólną cechą jest dość daleko posunięta autonomia. To samo dotyczy Florencji, Wenecji, Genui i innych centrów w Italii. Dzięki słabej władzy centralnej sprawowanej w tej epoce przez feudalną, a więc zainteresowaną rolnictwem, arystokrację rzemieślnicy i kupcy mogli zapewnić sobie spore swobody, a przede wszystkim tak zwane prawa miejskie. Oznaczały one choćby częściowe uniezależnienie miast od feudałów i specjalne przywileje dla mieszczan zajmujących się wytwórstwem i kupiectwem. W ten oto sposób brak politycznej jedności i słabe więzy państwowe zaowocowały rozwojem nowej klasy społecznej, która dość szybko zaczyna się bogacić i zdobywać znaczenie. Tak więc w roku 1463 po raz pierwszy zbierają się Stany Generalne Niderlandów gromadzące przedstawicieli różnych grup społecznych, ale z wyraźną przewagą mieszczan, co wskazuje na ich rosnącą rolę. Miejsce rolnictwa jako głównego zajęcia ludności zajmują handel, tkactwo (zwłaszcza we Flandrii i Lombardii) i jubilerstwo (Holandia), a feudał posiadający ziemię traci wiodącą rolę polityczną. Mieszczaństwo często bogatsze od arystokraty znosi poddaństwo chłopa, aby go przyciągnąć raczej do rzemiosła. Maleje autorytet kleru wspierającego arystokrację, a zaczyna się rozwój kultury świeckiej i powstają nowe ruchy religijne (protestantyzm). Pojawia się idea wolności wyznania, w roku 1609 powstaje pierwsza gazeta (w Holandii), a od 1596 zaczyna się holenderska ekspansja kolonialna...

Nieco inaczej rozwijało się rzemiosło w Anglii. Tutaj właściciele ziemscy już w XV wieku zaczęli masową produkcję wełny i tkanin, aby konkurować z tkaninami niderlandzkimi. Konkurencja wymusiła na nich skupowanie jak największych obszarów pastwisk dla owiec, aby produkcję uczynić maksymalnie tanią. W rezultacie dawny feudał przekształca się w producenta-kapitalistę pracującego na rzecz rynku i zaczyna gromadzić kapitał, stając się w końcu bogatszym od tradycyjnych feudałów, którzy nie przestawili się na produkcję masową. Zaczyna się walka między przedstawicielami starego i nowego porządku pragnącymi przejąć władzę w parlamencie, a w latach 1455-1485 konflikt przeradza się w Wojnę Dwóch Róż między rodami Lancaster (herb Czerwona Róża) i York (herb Biała Róża). Lancasterowie chcą utrzymać dominację tradycyjnego rolnictwa, a Yorkowie żądają praw dla mieszczan i produkcji wielkotowarowej. W wyniku walk oba rody popadają w ruinę, a władzę zdobywa nowa dynastia Tudorów, która zezwala na rozwój produkcji, chociaż formalnie zachowuje stare feudalne przywileje. Sto lat później Anglicy zaczynają kolonizację terenów zamorskich, w XIX wieku staną się największą kolonialną potęgą wszech czasów, a Londyn będzie wtedy największym miastem świata.

Popatrzmy, jak inaczej przebiegała historia w politycznie rozdrobnionej Europie aniżeli w zjednoczonych Chinach. Italia i Niderlandy wymusiły zmiany w Anglii, a niedługo później we Francji i w Niemczech. Te same prądy przeorają świadomość Hiszpanów i potem przeniosą się do hiszpańskich, portugalskich, holenderskich, angielskich i francuskich kolonii w Nowym Świecie, Afryce czy Azji. Tymczasem ogromne, zjednoczone w jednym państwie Chiny nadal posłusznie wykonują rozkazy płynące z cesarskiego dworu, które niweczą ewentualne próby zmiany panujących stosunków feudalnych. Nie ma w nich miejsca na autonomię miast obdarzonych specjalnymi prawami i rozwijających się w kierunku gospodarki opartej na kapitale, produkcji masowej oraz wolnym rynku.

Na zakończenie warto chyba wskazać jeszcze jeden fakt dobrze ilustrujący całe zjawisko. W XV-XVI wieku Polska należała do najpotężniejszych państw Europy. Oczywiście była wtedy krajem feudalnym, rolniczym z dominującą pozycją szlachty; przynajmniej od ogłoszenia statutów wareckich z roku 1423 z jednej strony zapewniających szlachcie prawo do ustalania cen produktów rolnych, a z drugiej nakazujących likwidację rzemieślniczych cechów, aby obniżyć ceny wyrobów rzemieślniczych. Uczciwie trzeba zaznaczyć, że w XVI-XVII wieku Rzeczpospolita czerpała ogromne zyski z eksportu zboża do zachodniej Europy nastawionej na nowsze technologie. Wtedy mogło się wydawać, że podział pracy - zachodnie rzemiosło i wschodnie rolnictwo - jest obustronnie korzystny. W rezultacie w XVII i XVIII stuleciu Polska stacza się do roli zacofanego zaścianka, aby w końcu ulec politycznej likwidacji dokonanej przez silniejszych sąsiadów. Co się kryje za tą klęską? Odpowiedzi należy szukać w utrzymującym się w Polsce feudalizmie. Wraz z końcem dynastii Jagiellonów zaczął się okres królów elekcyjnych, przy czym wyboru miała dokonywać szlachta, która była, oczywiście, żywotnie zainteresowana w utrzymaniu feudalnych stosunków z racji posiadanej ziemi i rolnictwa stanowiącego podstawę jej utrzymania. Przy każdej kolejnej elekcji wymuszała więc na wybieranych władcach coraz większe przywileje dla siebie i coraz większe ograniczenia nakładane na konkurencyjne mieszczaństwo z jego rzemiosłem i handlem. W końcu niemal całkowicie zlikwidowano możliwość produkcji towarowej i gromadzenia kapitału przez mieszczan, a kraj pozostał skansenem przestarzałej ekonomii opartej na własności ziemskiej i przymusowej pracy chłopa, gdzie dominacja szlachty i zależność władców od jej woli skutecznie zablokowały drogę do ewentualnych zmian. Na skutki nie trzeba było zbyt długo czekać. Właściwie jest to sytuacja bardzo podobna do tej w Chinach tyle tylko, że Chińczyków było o wiele więcej, a ich kraj znajdował się o wiele dalej od głównych potęg i dlatego trudno ich było szybko zmieść z mapy świata, jak zrobiono to z Rzeczpospolitą w roku 1795.

Literatura

S. Arnold, W. Kurkiewicz, A. Tatomir, W. Żurawski, Dzieje świata. Chronologiczny przegląd

ważniejszych wydarzeń. Warszawa 1976.