Wiara jako ucieczka

Religia z założenia przenika jednostkowy los człowieka, przybierając najrozmaitsze formy i odzwierciedlając rozwój danej osobowości. Nic zatem dziwnego, że również w chrześcijaństwie widać wyrazisty rys indywidualny, przejawiający się w życiu, postępowaniu i myśleniu konkretnej osoby. Religia nie jest więc tylko ideologią budującą dane społeczeństwo i określającą kierunki rozwoju wspólnoty. Wbrew pozorom nie daje się też zredukować do zbioru twierdzeń o charakterze światopoglądowym i naukowym, chociaż chrześcijańscy intelektualiści często wykazują tego rodzaju ambicje. W wymiarze indywidualnym religia pełni rolę życiowego drogowskazu dla konkretnego człowieka, a bez wskazań religii wielu ludzi nie byłoby w stanie żyć. W tym sensie, i może tylko w tym, religia zasługuje na szacunek. Nie są bowiem godne szacunku zasady wiary jako takie, hierarchia duchownych, tradycyjne ceremonie religijne czy kościelne dogmaty, które zbyt często rozniecały nienawiść, powodowały cierpienia i wielokrotnie prowadziły wprost do zbrodni. Szacunek należy się jednak każdej istocie i każdej ludzkiej osobie, a dopiero poprzez nią zasadom konstytuującym świadomość tej osoby. Jeżeli więc religia stanowi składową indywidualnej moralności, trzeba to uszanować w takim zakresie, w jakim nie jest szkodliwe dla danego człowieka i dla jego otoczenia.

Postawa religijna konkretnego człowieka ma zwykle kilka źródeł. Jednym z nich jest zaufanie do osób uznanych za autorytety. Tak kształtuje się naiwna religijność dziecka a potem ucznia podążającego za nauczycielem, który pokazuje religię i mocą swojego autorytetu przekonuje o jej wartości. U człowieka dorosłego naiwna wiara prowadzi do rozwoju religijności ludowej, typowej dla osób niewykształconych i bezkrytycznych. Zazwyczaj ma też charakter religijności konformistycznej polegającej na naśladowaniu innych i unikaniu wyróżniania się z grupy.

Samo naśladownictwo nie wystarczy jednak do ukształtowania postawy religijnej. Zazwyczaj jako drugie źródło wiary pojawia się samoświadomość człowieka, który w naturalny sposób postrzega siebie w opozycji do kosmosu. Emocjonalne odczuwanie osobistej małości przekłada się na różne formy religijności mistycznej, która ma „oswoić” ogrom i obcość świata, a człowieka lokuje w szerszym kontekście, nadając mu specjalne znaczenie.

Trzecie źródło postaw religijnych tkwi nieco paradoksalnie w ludzkim rozumie. Mogłoby się wydawać, że rozum i wiara znajdują się na przeciwstawnych biegunach i nie można ich pogodzić. A jednak to rozum podpowiada człowiekowi, że ogrom świata jest nie do ogarnięcia. Rozum dąży do jak najściślejszego poznania rzeczywistości, a brakujące, czyli jeszcze niepoznane, elementy zastępuje fantazjami. Stąd wynikają próby pogodzenia nauki i religii za pomocą takich koncepcji jak na przykład „inteligentny projekt”, lub ich świadomego rozdzielenia, żeby uniknąć konfliktu między porządkiem wiary i porządkiem rozumu.

U każdego chrześcijanina, lub szerzej u każdego wyznawcy jakiejkolwiek religii, można zidentyfikować trzy zasadnicze źródła postaw religijnych i związane z nimi trzy wymiary religijności: wspólnotowy czyli społeczny, indywidualny albo subiektywny i racjonalny, a zatem zobiektywizowany. Oczywiście u konkretnego człowieka proporcje między tymi wymiarami są różne i inne elementy wiary są wiodące. Dlatego nie da się jednej osobie przypisać tylko jednego typu religijności: zjawisko wiary religijnej jest zbyt złożone, żeby poddało się podobnemu uproszczeniu. Człowiek wierzący zawsze wykazuje cechy różnych form religijności.

Wykazuje też różne natężenie wiary od względnej obojętności osoby wierzącej, lecz niekoniecznie zaangażowanej emocjonalnie, do poczucia, że jest się powołanym, aby wypełnić określoną misję jako osoba duchowna, nauczyciel (katechista) czy aktywista lokalnej wspólnoty religijnej. Czasem zaś dochodzi do całkowitego pogrążenia się w religii i poświęcenia się dla niej, co jest nazywane świętością. Oczywiście, pomijam tu „świętość instytucjonalną” czyli taką, która jest umowną godnością nadawaną przez wyspecjalizowane instytucje kościelne w imię interesów politycznych lub finansowych.

Warto też odnotować, że samo określenie pierwotnych źródeł religijności, jak też opisanie struktury zjawiska nie wystarczą, żeby wyjaśnić, dlaczego postawy religijne względnie łatwo zakorzeniają się w świadomości człowieka i utrzymują się przez całe życie. Jak sądzę, przyczyna tkwi nie tyle w dość prymitywnym strachu przed rzeczywistością czy nawet przed indywidualnym końcem, ile w obawie przed wolnością.

Wolność bowiem oznacza, że człowiek staje twarzą w twarz z tajemnicą istnienia i nie ma kogo zapytać o sens świata. Musi sam szukać odpowiedzi. Religia, czy to przekazana dziecku przez starszych, czy świadomie wybrana i zaakceptowana, dostarcza gotowe odpowiedzi na pytanie o sens i daje poczucie, że istnieje siła wyższa, która sprawuje nad wszystkim pieczę. To bardzo wygodne i dlatego pociąga tak wielu ludzi. Nieprzypadkowo konformizm, rytualizacja i formalizm są dominującymi cechami religijności zarówno w chrześcijaństwie, jak i w innych wyznaniach. Ktoś, kto godzi się powtarzać tradycyjne formuły i zachowania, nie zadając kłopotliwych pytań, w zamian zyskuje spokój i pewność dodatkowo potwierdzaną przez konwencje panujące w społeczeństwie. Ceną za tę pewność jest oczywiście rezygnacja ze swobody myślenia i zachowania, ale zdecydowanej większości ludzi to odpowiada. Zresztą większość ludzi nie zastanawia się nad zagadnieniami ogólnymi, więc rezygnacja z samodzielności myślenia nie jest dla nich bolesna ani nawet dostrzegalna. Dlatego niezmiernie rzadko zdarza się, by ktoś przyznał się nawet sam przed sobą, że zrezygnował z wewnętrznej wolności, zwłaszcza z samodzielnego myślenia, na rzecz wygody związanej z utrwaloną religią. Wręcz przeciwnie, prawie wszyscy z autentycznym przekonaniem mówią o wartości wiary, o głębokim szacunku dla tradycji, i o rzekomo przemyślanym wyborze postawy człowieka wierzącego. A tymczasem niemal zawsze, mniej lub bardziej świadomie, ukrywają prawdziwe powody tego wyboru. Najczęściej bowiem wyboru dokonali za nich rodzice, a później umysłowe i emocjonalne lenistwo oraz konformizm stanęły na przeszkodzie, żeby w wieku dorosłym podjąć trud samodzielnego przeanalizowania zagadnień religijnych.

Oczywiście bywa i tak, że niektórzy bardziej świadomi chrześcijanie otwarcie stwierdzają, że wierzą, bo chcą wierzyć wbrew wszelkiej krytyce, którą przecież łatwo przeprowadzić, jeśli się tylko chce. Taka postawa wymaga jednak pewnej dozy odwagi oraz sporego wysiłku polegającego na przykład na rozdzieleniu porządków wiary i rozumu. Tak może narodzić się krytycyzm prowadzący do areligijności lub głęboka i świadoma, a przez to trudna do zachwiania religijność irracjonalna odrzucająca argumenty rozumowe.

Wolność, której obawia się większość ludzi wierzących, oznacza nie tylko swobodę poszukiwań, ale też odpowiedzialność za to, dokąd te poszukiwania prowadzą. Religia zaś z całym sztafażem namaszczonej nadzwyczajności, cudowności i odniesień do rzeczy wiecznych dość zgrabnie ukrywa przed człowiekiem zasadniczą pustkę proponowanych rozwiązań. W istocie bowiem religia nie odpowiada na żadne z podstawowych pytań. Teologowie przesuwają jedynie sferę swoich rozważań poza świat empiryczny, a nawet poza logikę uznaną za zbyt słabą, żeby mogła służyć objaśnianiu świata. Dzięki temu ich odpowiedzi wydają się niezwykle mądre, ponieważ są nie do sprawdzenia i nie można ich obalić, a przez to zdają się mieć walor nieomylności.

Na przykład na pytanie, skąd wziął się kosmos, fizycy odpowiadają, że jest materialny i wieczny, a więc jako całość nie miał początku i nie będzie miał końca. Świadczą o tym znane fizykom zasady zachowania energii i materii wyrażane czasem w popularnym powiedzeniu, że w przyrodzie nic nie ginie i wykorzystywane praktycznie do budowy maszyn. Teologowie jednak twierdzą, że wbrew fizycznym zasadom zachowania materia nie jest wieczna, świat miał początek i kiedyś się skończy, a wieczny jest tylko niematerialny Bóg, czyli stwórca świata. Z pozoru jest to odpowiedź równie dobra jak ta, której udzielili fizycy. Tyle tylko, że tez teologów, z koncepcją niematerialnego bóstwa na czele, nie można sprawdzić empirycznie w przeciwieństwie do ustaleń nauki, które w dodatku znajdują zastosowanie praktyczne.

Na pytanie o dobro etycy odpowiedzą, że jest ono pojęciem przede wszystkim kulturowym, a w ostatecznym rozrachunku ma charakter społecznej konwencji związanej z określoną epoką historyczną i tradycją oraz z uznaniem, że druga istota ma prawo do szczęścia. Natomiast dla teologa dobrem i szczęściem a także zadaniem człowieka jest spełnianie woli Boga. Nie wiadomo tylko, dlaczego Bóg ustalił akurat takie a nie inne zasady moralne i nie bardzo można pokazać, w jaki sposób przekazał je człowiekowi. Przede wszystkim zaś nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, dlaczego człowiek miałby przestrzegać zasad narzuconych przez Boga? Czy tylko ze strachu przed ciągle powtarzaną groźbą zemsty (potępienie, piekło) za nieposłuszeństwo? W każdym razie popularne twierdzenie, jakoby religia była źródłem i gwarantem zachowań etycznych swoich wyznawców nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością. Statystyki pokazują jednoznacznie, że w krajach zlaicyzowanych i demokratycznych nieuczciwość, przestępczość, okrucieństwo wobec ludzi i zwierząt oraz przypadki łamania praw człowieka są rzadsze niż w krajach, których mieszkańcy deklarują religijność. Wystarczy porównać laickie Holandię czy Szwecję na przełomie XX i XXI w z katolicką Polską i krajami latynoskimi lub prawosławnymi Rosją i Rumunią.

Na pierwszy rzut oka mogłoby się zdawać, że człowiek myślący powinien preferować odpowiedzi związane z istniejącym światem, a nie z niedostrzegalną sferą pozamaterialną. W życiu codziennym tak zwykle postępujemy - ufamy raczej własnym zmysłom i rozumowi, a opowieści o rzeczach niewidzialnych z reguły uznajemy za nieprawdziwe. A jednak w odniesieniu do zagadnień ogólnych jest inaczej i przez większą część historii ludzie wybierali odpowiedzi religijne, ponieważ mają one pozór prawdy wiecznej i nie są obciążone względnością i zmiennością ludzkiego poznania. Poza tym są łatwe, bo wymagają tylko wiary bez logicznego uzasadnienia, lecz popartej przez tradycję i opinię społeczną. Co więcej, z irracjonalnej wiary ludzie religijni czynią cnotę, dla której domagają się szacunku. Natomiast ustalenia naukowe zmuszają do myślenia i żmudnego zdobywania wiedzy popartej dowodami, co wyklucza bezkrytyczny szacunek, ponieważ kolejne odkrycia i teorie często zmieniają wcześniejsze ustalenia. Dlatego ludzie dość łatwo rezygnują z wolności dociekania prawdy na rzecz wygodnego zniewolenia przez religię. Rzadko kto próbuje zajrzeć poza ozdobny sztafaż religii, żeby sprawdzić, co naprawdę za nim się kryje.

Zwłaszcza, że rezygnacja z samodzielnego myślenia i poddanie się zasadom religijnym mają też aspekt terapeutyczny. Każde nieszczęście, choroba lub śmierć kogoś bliskiego wyzwalają ogromne emocje, a w wielu wypadkach skłaniają do zadawania pytań o charakterze fundamentalnym. Człowiek niewierzący staje w obliczu tych pytań całkowicie sam, w pewnym sensie nagi ze swoim rozumem, wiedzą, emocjami i systemem moralnym. Musi samodzielnie uporać się z ogromem cierpienia i nie może odwołać się do wyższej instancji w postaci Boga. Chrześcijanin zaś zawsze ma prawo stwierdzić, że stało się, jak się stało, ponieważ tak zadecydował Bóg i z pewnością miał w tym swój wyższy cel. Chrześcijanin jest na ogół przekonany, że każde nieszczęście stanowi część wielkiego planu zbawienia ludzkości, a więc ma jakiś sens. Co prawda, człowiek w swojej małości może tego sensu nie dostrzegać, ale powinien ufać, że kiedyś zrozumie. Stąd chrześcijańska pochwała ascezy, wyrzeczenia i cierpienia w imię Boga. Dlatego też na nagrobkach pojawiają się tyleż naiwne, co rozpaczliwe napisy mówiące o nadziei: „Powiększył grono aniołków”, kiedy trzeba uzasadnić śmierć dziecka, „Bóg tak chciał”, gdy śmierć jest przedwczesna lub niespodziewana i inne formułki wyrażające przekonanie, że życie i śmierć danego człowieka miały głębsze znaczenie uzasadnione religijnie. Niewierzący nie ma takiej możliwości. Może oczywiście szczycić się swoją wolnością myślenia i odwagą widzenia świata takim, jakim on jest, ale pozostaje sam.

Każda religia, a więc również chrześcijaństwo, jest ucieczką człowieka przed samotnością w obliczu świata. Łagodzi ból, ponieważ pozwala niejako zrzucić odpowiedzialność na Boga. Jest pocieszeniem w chwilach rozpaczy. Temu służą zrytualizowane zachowania ludzi wierzących, cyklicznie powtarzane ceremonie liturgiczne, modlitwa i kontemplacja oraz życie zakonne. Ludzie uznający się za powołanych przez Boga, pustelnicy, mnisi czy asceci, a także duchowni obsługujący poszczególne parafie, w pewnym sensie są uciekinierami ze świata. Mniej lub bardziej świadomie pragną uniknąć cierpienia związanego z codziennym życiem, zastępując je innego rodzaju cierpieniem lub poświęceniem dla celów wykraczających poza zwykłą, materialną rzeczywistość. Nieprzypadkowo św. Pambo usłyszał od św. Antoniego, że ideałem dobrego życia jest zaprzeczenie samemu sobie oraz odrzucenie uczuć i krytycyzmu na rzecz nieustannego poszukiwania Boga.

W istocie chrześcijaństwo jest odmianą gnozy, lub przynajmniej rozwinęło się w kręgu gnozy, czyli dość niejednorodnego zespołu wierzeń z ostatnich wieków przed narodzinami Jezusa i kilku wieków po jego narodzinach. Sami chrześcijanie zdecydowanie odżegnują się od łączenia ich z gnozą, ale podstawowe założenia obu ideologii są bez wątpienia identyczne. Chodzi przede wszystkim o dualizm materii związanej z mrocznymi siłami zła oraz ducha reprezentującego jasne moce dobra. Zarówno w gnozie, jak i w chrześcijaństwie celem jest wyzwolenie ducha spod władzy materii i osiągnięcie wiecznotrwałego szczęścia w świecie duchowym. Materia i cielesność powinny być zwalczane, o czym mówili niezliczeni asceci od Jana Chrzciciela i Jezusa do Faustyny Kowalskiej. Walce z materią służy umartwianie, wmawianie sobie, że potrzeby cielesne są grzeszne, piętnowanie wszelkich radości i przyjemności w imię rzekomo wyższych wartości duchowych. Człowiek jest tym lepszy i bliższy nadziemskiemu ideałowi, im bardziej poniża swoje ziemskie ciało, głodzi się, zadaje sobie ból, nie dba o higienę, rezygnuje z seksu, snu i jedzenia jak choćby Cyryl Biełozierski. Powinien też odrzucić wszelkie rozrywki, w skrajnych przypadkach potępiając nawet śmiech. Nie ma miejsca na radość z obcowania ze sztuką czy też ambicje poznawcze, bo to wszystko marność i materia, która jest bezwartościowa. Stąd chrześcijańska pochwała „maluczkich” czyli tych, którzy są biedni, niewykształceni lub wręcz głupi, nie mają żadnych pragnień, wiedzy i ambicji, zadowalając się bezgranicznym oddaniem Bogu. O tym mówi biblijny psalm 23: „Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć: orzeźwia moją duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię”. Wszystko, co dobre pochodzi od Boga i jest duchowe, bo tylko w świecie ducha człowiek wierzący może poszukiwać prawdziwego szczęścia. Warto też zwrócić uwagę, że tak pojmowane szczęście jest realizowane przez wzgląd na imię Boga, a nie człowieka. Dla normalnie rozumujących ludzi to oczywiście szaleństwo, a w kategoriach psychiatrii zjawisko wręcz chorobowe, lecz zwolennicy gnozy i chrześcijanie zawsze podkreślają miałkość mądrości tego świata i uczą, że dobrze być głupcem w oczach reprezentantów doczesności i rzekomo nieczystej materii. Tak rozumowali rozmaici „szaleńcy boży”, asceci czy ruscy jurodiwi z czcią wspominani w chrześcijańskiej hagiografii, jak choćby Antoni Wielki, Jan Milczący, Szymon Słupnik, Doroteusz Egipski, Serafin z Sarowa i Teresa z Ávili.

W skrajnych wypadkach człowiek głęboko wierzący lub uznający się za powołanego zostaje świętym męczennikiem za wiarę, co oznacza, że ginie w imię pozaziemskiego szczęścia. Śmierć okazuje się wyzwoleniem od materii. Samobójstwo jest jednak w chrześcijaństwie zakazane, ponieważ byłoby wyrazem samodzielności człowieka, a to obrażałoby Boga kierującego światem. Jednak świadome prowokowanie zabójcy w imię Chrystusa jest już czymś chwalebnym, bo ostatecznie to Bóg pokieruje ręką zabójcy. Tak właśnie postąpili między innymi Akwilina z Byblos, Wojciech Sławnikowic u Prusów, czy też Jan Wang Kuixin i zyskali tytuł świętych męczenników. Sam Jezus też świadomie dążył do śmierci i rozmyślnie nie próbował odpierać zarzutów, ani też nie przyjął pomocy oferowanej przez Piłata. Gnostycki charakter tej samobójczej postawy jest szczególnie widoczny w apokryficznej Ewangelii Judasza, która pokazuje Judasza i Jezusa jako wspólników zmierzających do uwolnienia duszy Jezusa z materialnej ziemskiej powłoki.

Mniej lub bardziej prawdziwe, a nawet wręcz nieprawdopodobne, opowieści o świętych spełniają ogromnie ważną rolę, dostarczając wzory do naśladowania. Nieistotne, że wiele legend o świętych to najzwyklejsze baśnie, jak choćby mityczny życiorys Gabry Manfasa Qeddusa czy Jerzego, który rzekomo zabił smoka. Nie ma większego znaczenia, że niektórzy święci w ogóle nie istnieli, a są jedynie wytworem wyobraźni hagiografów, czego przykładem mogą być Weronika, Niewiniątka, Foutin z Varailles, Sara Czarna czy też Barlaam i Jozafat. O innych zaś, jak Abeluzius czy Sewerus z Barcelony, nie ma prawie żadnych konkretnych i weryfikowalnych danych. Liczni święci to ludzie po prostu chorzy, wykazujący zaburzenia psychiczne, które dodatkowo pogłębiali dziwacznymi praktykami jak to widać na przykładzie Szymona Słupnika czy pustelnika Antoniego Wielkiego. Wielu świętych było w rzeczywistości okrutnikami, zbrodniarzami i ludźmi wręcz podłymi, jak Porfiriusz z Gazy, Jozafat Kuncewicz czy cesarzowa Teodora. Za cnotę uchodzi nakłanianie innych do śmierci, jeżeli odbywa się to w imię chrześcijaństwa, jak było w przypadku Cyrusa i Kira. Nawet wydanie na śmierć własnych dzieci zostaje nazwane cnotą, kiedy robią to na przykład Salome Męczennica czy Christodula, żeby dać świadectwo wierze. Przynajmniej niektórzy święci wyrządzili wiele zła, lecz legenda narzucona przez instytucje kościelne przykryła prawdę i tysiące wiernych chce wierzyć w ich świętość. Dla religii bowiem prawda to sprawa drugorzędna lub wręcz szkodliwa, ponieważ wierzący nie potrzebuje zobiektywizowanej informacji historycznej, a za to znajdzie w zbiorach hagiograficznych odpowiedź na każde pytanie o to, jak żyć. Może prześledzić losy ludzi chwiejnych, którzy podnosili się z upadku, jak na przykład Augustyn z Hippony czy Brice. Może zachwycić się dziećmi gotowymi ponieść śmierć w imię Boga, jak Agnieszka, i dorosłymi świadomie wybierającymi drogę męczeństwa. Może prześledzić drogę do świętości ludzi biednych i bogatych, doświadczonych nieszczęściami i tych, których życie było łatwe. Za inspirację w równym stopniu może posłużyć życie prostaczka Franciszka z Asyżu, jak życie intelektualisty Atanazego Wielkiego. Każdy może wybrać dla siebie wzór do naśladowania i z jego pomocą uzbroić się przeciwko cierpieniu.

Religia stanowi zatem potężną tarczę przed zagrożeniami związanymi z wolnością w myśleniu i postępowaniu oraz potrzebą wypracowaniu ocen moralnych. Formuła „niech się dzieje wola nieba” nie jest tylko rezygnacją z ambicji aktywnego kształtowania świata, lecz jest także, a może przede wszystkim, usprawiedliwieniem wszelkich wydarzeń, zwłaszcza tych niezrozumiałych, na które nie można mieć wpływu oraz nieszczęść, jakie spadają na człowieka. Religia włącza człowieka do wyższego porządku, w którym jego indywidualny los jest ważny jako składowa czegoś większego. Innymi słowy religia broni indywidualnego człowieka przed poczuciem bezsensu, samotnością, chaosem i zagrożeniami płynącymi z wolności.