Religijność naukowa

Cechą charakterystyczną religijności naukowej jest przekonanie, że zasady chrześcijaństwa i osiągnięcia nauki nie tylko wzajemnie się nie wykluczają, lecz do siebie pasują. Wierzący postrzega religię i naukę jako dwie strony tego samego zjawiska i dwa równorzędne, komplementarne sposoby opisu świata. Oczywiście, ten rodzaj religijności nie może rozwinąć się u dziecka lub kogoś, kto jest mało inteligentny. Wręcz przeciwnie - jest to religijność człowieka dorosłego, obdarzonego otwartym umysłem i dysponującego sporą wiedzą.

Niestety, w samym założeniu religijności naukowej tkwi zasadniczy błąd. Tam bowiem, gdzie człowiek wszystko rozumie i ogarnia swoją inteligencją, nie ma miejsca na wiarę. Tam zaś, gdzie rozum nie sięga, pozostaje tylko wiara, której istotą jest odrzucenie rozumu.

W ciągu historii ludzkiej myśli w różnych kręgach kulturowych rozwijały się różne formy religijności naukowej. Należy pamiętać, że każdy człowiek jest związany z określoną sytuacją historyczną i zależnie od epoki, w której przyszło mu żyć, posiada inną wiedzę o świecie. To zaś oznacza, że religijność naukowa nie jest czymś stałym, lecz rozwija się wraz z nauką. A zatem relacje nauki i religii inaczej pojmował Tomasz z Akwinu, a inaczej przyrodnicy w XIX wieku. Po odrzuceniu średniowiecznych prób połączenia nauki i chrześcijaństwa pojawiła się koncepcja „teologii naturalnej”. Jej zwolennicy twierdzili, że nawet bez odwoływania się do objawienia, czyli nauk zawartych w Piśmie Świętym, można wykazać, że za doskonale urządzoną rzeczywistością stoi intelekt i celowy projekt świata. Uczeni unikali otwartego stwierdzenia, że chodzi o chrześcijańskiego Boga, ponieważ religię uznano za dziedzinę odrębną od sfery poznania, ale starali się przemycić do nauki ideę demiurga i pana świata. W tym nurcie mieściła się na przykład masoneria, ponieważ niemal wszystkie jej odłamy zakładały, że Bóg jest inżynierem i budowniczym świata oraz najwyższym prawodawcą, chociaż poszczególne loże masońskie nie uważały się za organizacje religijne.

Zegarmistrz Paleya, inteligentny projekt Schillera i boski język Hellera

Angielski teolog William Paley (1743-1805) jest autorem książki Natural Theology, or Evidences of the Existence and Attributes of the Deity, która okazała się jednym z najbardziej wpływowych dzieł w dziejach zachodniej myśli. Do historii i anegdoty przeszła opowieść Paleya o zegarku, który nie mógł powstać jako funkcjonalna całość bez wstępnego zaprojektowania go przez jakąś inteligencję. Podobnie rozumował, myśląc o całej rzeczywistości. Skoro wszystko do siebie idealnie pasuje i zmierza do z góry przewidzianego celu, jest to jednoznaczna wskazówka, że stoi za tym Bóg. Prawdę mówiąc, idea nie była nowa, bo stanowiła powtórzenie piątego dowodu na istnienie Boga sformułowanego przez Tomasza z Akwinu - był to dowód z celowości. Według niego obserwacja świata wskazuje, że zmierza on do pewnego celu, a zatem ktoś ten cel musiał wcześniej wyznaczyć. Paley jednak starą treść ubrał w nową formę.

Pojęcie inteligentnego projektu wprowadził Amerykanin F. C. S. Schiller w roku 1897, kiedy w Contemporary Review zamieścił artykuł Darwinism and Design Argument. Tekst był skierowany przeciwko doborowi opisanemu przez Darwina oraz spontanicznej ewolucji materii. Schiller twierdził, że nie jest możliwe samorzutne powstanie złożonych struktur organizmu żywego, na przykład oka, ponieważ każdy organ i tkanka wypełniają dane im z góry zadanie. Schiller nie zdawał sobie sprawy, że można prześledzic ewolucję oka od form najprostszych obserwowanych na przykład u robaków do bardzo złożonych u stawonogów, mięczaków czy ptaków. Na każdym etapie widzenie jest zachowane i ma ogromną wartość przystosowawczą. Co więcej, nawet najbardziej zaawansowane formy oka wykazują ślady stopniowej ewolucji i elementy ewidentnie niedoskonałe, co przeczy tezie o przemyślanym, z góry zaplanowanym boskim projekcie. Widać to chociażby w ludzkim oku, którego soczewka jest niestabilna i z wiekiem traci zdolność skupiania światła. Według Schillera jednak celowo zaprojektowane struktury i funkcje można rzekomo dostrzec we wszystkich organizmach żywych i w całym świecie. Pojęcie inteligentnego projektu weszło potem do języka chrześcijańskich uczonych próbujących bronić kreacjonizmu. Na przykład katoliccy duchowni w Polsce przez dziesięciolecia uczyli się z podręcznika księdza Granata, z którego dowiadywali się między innymi takich rewelacji, że lód jest celowo lżejszy od ciekłej wody, żeby zimą mogły pod nim przeżyć ryby.

Problem w tym, że ani Paley, ani Schiller nie wskazali jednoznacznej procedury pozwalającej rozpoznać przykłady inteligentnego projektu i odróżnić je od zjawisk naturalnych. Ich wskazówki są jedynie ogólnikowymi intuicjami i mają charakter bardziej propagandowy niż naprawdę poznawczy.

Przede wszystkim zaś zostały oparte na błędnych założeniach oraz nieuzasadnionych uogólnieniach i interpretacjach. Rzeczywistość wcale nie jest precyzyjnie zaprojektowana. Poszczególne organy u roślin, zwierząt czy też człowieka wykazują wiele wad konstrukcyjnych, które jawnie przeczą tezie o mądrości rzekomego projektanta. Na przykład dwunożność i związane z tym uniesienie kręgosłupa do pionu powodują niestabilność postawy człowieka, przeciążenie nóg, zwłaszcza kolan, uszkodzenia kręgosłupa i zwężenie miednicy, a przez to problemy z porodem czasem kończące się śmiercią. O wiele lepsza byłaby czworonożność. Wadliwa jest też konstrukcja ludzkiego oka, które wielu kreacjonistow wskazuje jako przykład tak doskonałego organu, że nie mógł powstać w wyniku bezkierunkowej ewolucji, więc ktoś musiał je zaprojektować. Tymczasem w tym rzekomo doskonałym projekcie oka komórki światłoczułe są skierowane do wewnątrz, a światło musi się przebijać przez warstwę nerwów, zanim dotrze do tych komórek. To tak, jakby na obiektyw aparatu fotograficznego nałożyć dodatkowo przezroczystą folię, co oczywiście oznacza straty w postaci światła rozproszonego i pochłoniętego przez folię. Warstwa nerwów na komórkach światłoczułych nie tylko osłabia widzenie, ale też powoduje powstanie plamki ślepej w dnie oka. Jest to miejsce, gdzie nerwy z całego dna oka są zebrane w jedną wiązkę przechodzą przez położoną pod nimi warstwę komórek światłoczułych, żeby przesłać impuls do mózgu. W rezultacie nie widzimy obiektów, na ktore jest skierowana plamka ślepa. Warto odnotować, że oczy mięczaków czy stawonogów są zbudowane dużo lepiej, ponieważ komórki światłoczułe znajdują się na dnie oka, a biegnące od nich nerwy zbierają się pod nimi nie przeszkadzając w percepcji światła. Jakby na podsumowanie rzekomej doskonałości projektu ludzkiego oka należy wskazać, że ośrodki widzenia znajdują się nie z przodu głowy, więc w pobliżu oczu, lecz w najbardziej oddalonym potylicznym płacie mózgu. Impuls z oka musi zatem przejść długą drogę do tylnej części mózgu. Ewolucja wyjaśnia to zmianą symetrii ciała typową dla wszystkich zwierząt wtórnoustych, do których należą wszystkie kręgowce, a więc także czlowiek. Nie bardzo jednak wiadomo, jak można byłoby to uzasadnić w kategoriach tak zwanego inteligentnego projektu.

Historia Ziemi również pokazuje, że rozumna planowość i celowość są tylko pobożnym mitem. Czemu według zwolenników inteligentnego projektu służyły liczne wielkie wymierania organizmów żyjących niegdyś na Ziemi? Jaki sens miałby trwający grubo ponad 100 milionów lat rozwój dinozaurów, skoro ostatecznie zginęły w katastrofie wywołanej przez procesy geologiczne i meteoryt? Po co był niebywały rozkwit życia w erze mezozoicznej, jeżeli zakończył się totalną zagładą? Po co poszczególne organizmy, na przykład bakterie, trawy i gryzonie, wytwarzają setki lub tysiące potomków, jeżeli większość z nich - nawet 90% - zginie w ciągu niewielu dni i miesięcy? Podobnych przykładów można przytoczyć wiele, a mimo to wykształceni chrześcijanie przymykają oczy na absurdy rzekomo inteligentnego projektu. Chcą koniecznie zachować podstawy wiary przekazanej im przez przodków, a jednocześnie spełniać wymogi naukowego światopoglądu.

Niektórzy chrześcijańscy myśliciele dostrzegający kłopoty z obroną podstawowych twierdzeń kreacjonizmu przed naukami przyrodniczymi szukają ratunku w naukach bardziej abstrakcyjnych. Polski duchowny katolicki i zarazem kosmolog Michał Heller uznał, że dowodem na istnienie Boga jest matematyka. Zgodnie z założeniami inteligentnego projektu świat został mądrze i precyzyjnie zaprojektowany i zbudowany dla spełniania określonych celów. Stąd precyzja matematyki jako języka, którym miał rzekomo posłużyć się Stwórca. Niestety, Heller pomija niewygodny fakt, że matematyka jest idealnie precyzyjna tylko w zapisie na kartce papieru lub w komputerze. W świecie rzeczywistym opis matematyczny jest zaledwie przybliżeniem i praktycznie nigdy nie odpowiada konkretnym zjawiskom. Dlatego wszelkie pomiary fizycy powtarzają kilkakrotnie, a potem obliczają średnią. Stosowane w fizyce wzory opisujące na przykład ruch ciał powstały w oparciu o tego rodzaju średnie. W rzeczywistości wzory nigdy dokładnie nie opisują istniejącego świata. Jest znanym faktem, że tory planet nie odpowiadają żadnemu wzorowi z matematyki, chociaż kiedyś sądzono, że są koliste, a potem elipsoidalne. W świecie cząstek elementarnych znana jest zasada nieoznaczoności, która mówi, że nie można jednocześnie określić położenia i prędkości cząstki. Zjawiska rzeczywistego świata dają się ująć matematycznie wyłącznie jako uśrednione przybliżenia lub statystyczne prawdopodobieństwa. Rzucając kostką, lub grając na loterii, liczymy na przypadek, chociaż matematycy potrafią obliczyć prawdopodobieństwo określonego wyniku. Zawsze jednak jest to tylko prawdopodobieństwo. Każdy konkretny pomiar w fizyce jest nieco inny, niż to przewidują matematyczne modele, a konkretny wynik losowania nie daje się jednoznacznie przewidzieć. Jeżeli więc ksiądz Heller chce uznać matematykę za precyzyjny język Boga, to musi też uznać, że świat oparty na matematyce jest w dużym stopniu chaotyczny, czyli nie poddaje się boskiej kontroli, lub sam Bóg jest chaotyczny.