Religijność konformistyczna i zrytualizowana
Ten typ religijności często rozwija się jako kontynuacja religijności ludowej. Dominuje we wszystkich chrześcijańskich kościołach i, jak się zdaje, jest podstawą funkcjonowania większości zinstytucjonalizowanych religii na całym świecie. Chrześcijanin, zazwyczaj od dzieciństwa wdrożony do naśladowania religijnych tradycji i uczestniczenia w kościelnych obrzędach uznaje to za coś naturalnego i oczywistego. Ale właśnie ta oczywistość powoduje, że religijne ceremoniały powszednieją i są postrzegane jako zwykły składnik codzienności, a nie osobiste spotkanie człowieka z Bogiem, jak głosi oficjalna doktryna. Wierzący potrzebuje udziału w liturgii i innych ceremoniach religijnych, uznając je za nieodzowny element swojego życia, chociaż najczęściej nie zastanawia się nad sensem liturgii. Kościelne obrzędy i cykliczne święta stanowią oś, wokół której jest uporządkowana codzienność. Cykliczność obrzędów jest miarą upływającego czasu, a zarazem symboliczną zapowiedzią wieczności, która nie ma początku i końca. Na tym polegał rytualizm faryzeuszy tak ostro krytykowany przez Jezusa, który pragnął wlać w rytuały głęboką wiarę. To oczywiście nie mogło się udać, bo indywidualne, bardzo osobiste i nasycone emocjami przeżycia religijne zawsze mają charakter personalny, a po przeniesieniu na szerszą płaszczyznę społeczną muszą przybrać formę rytuału. Wyznawcy Jezusa popadli więc w taki sam rytualizm jak wcześniej faryzeusze.
Chrześcijanie uczestniczyli w życiu religijnym w sposób rutynowy, ponieważ tak postępowali ich przodkowie i tak nakazywał Kościół. Z drugiej jednak strony poza liturgiczną rutyną dostrzegali pierwiastek nadnaturalny lub cudowny i mało komu przychodziło do głowy, żeby zakwestionować cyklicznie powtarzające się rytuały. Uznawali, że świat jest tak urządzony i tak należy w nim funkcjonować, ponieważ tego chciał Bóg.
Dopiero po powstaniu humanizmu i racjonalizmu, po narodzinach krytycyzmu i pod wpływem rozwoju nauki postawy ludzi wierzących uległy zmianie. Chrześcijanin coraz częściej zaczął pytać, dlaczego świat jest właśnie tak urządzony, a niezmienność liturgii zaczął postrzegać jako w istocie jałowy rytualizm narzucony przez hierarchów. Z prób zmiany tej sytuacji narodziły się rozmaite formy protestantyzmu. Niestety, bardzo szybko okazało się, że protestancki formalizm religijny wcale nie jest mniejszy niż katolicki czy prawosławny. We wszystkich odłamach chrześcijaństwa od wierzącego wymaga się uczestnictwa w liturgii i zachowania zewnętrznych pozorów poprawności. I we wszystkich odłamach dominuje postawa chrześcijanina-konformisty, który oddaje Bogu, co boskie, a cesarzowi, co cesarskie, czyli formalnie spełnia społeczne oczekiwania. I zarówno kilkaset lat temu, jak i w XXI wieku chrześcijanin czuje się członkiem wspólnoty, więc stara się, żeby go wspólnota nie odrzuciła za kontestowanie utartych zwyczajów.
Czasem postawa skrajnie konformistyczna prowadzi do zadziwiających rezultatów. Przykładem może być Ignacy Loyola i jego zakon jezuitów, który według słów swojego założyciela powinien być ślepo posłuszny Kościołowi katolickiemu, bez względu na to, czy jest to sprzeczne z rozumem, czy nie. W opinii Loyoli jezuita nie może zastanawiać się nad sensem kościelnych rozporządzeń i opinii, lecz ma je popierać choćby wbrew rozumowi i całemu światu.
Pan S. - przeciętny członek Kościoła
Pan S. przyszedł na świat w roku 1943 w tradycyjnej rodzinie we wschodniej Polsce. Dwa tygodnie później został ochrzczony. Rodzice, jak wszyscy we wsi, systematycznie chodzili do kościoła na niedzielną mszę i tego samego nauczyli syna. Pan S. w terminie przyjął pierwszą komunię, uczęszczał na lekcje religii i był oczywiście bierzmowany. W młodości miał kilka przygód z dziewczynami, z czego zawsze się spowiadał i sumiennie odbywał odpowiednią pokutę zadaną przez spowiednika.
Kiedy dorósł, nadal chodził na coniedzielne msze, chociaż raczej nudził się na nich i zwykle myślał o piwie, albo zastanawiał się, co będzie na obiad. Lubił też przyglądać się co ładniejszym kobietom. W ogóle lubił niedziele, ponieważ wtedy cała wieś była elegancka i on także mógł założyć garnitur i krawat. Bardzo szanował księdza i cenił jego kazania, chociaż nie zawsze potrafił dokładnie powiedzieć, o co właściwie w nich chodziło. Po prostu niezbyt uważnie słuchał. Przecież i tak wiadomo, co ksiądz powie i każdy wie, co jest dobre, a co złe. Księdza rzeczą jest powiedzieć, co należy, a rzeczą ludzi jest przyjść do kościoła. Tak zawsze było i tak powinno być.
Pan S. co jakiś czas, chociaż nie za często, przystępował do komunii, bo tak należało. Poza tym, co powiedziałaby wieś, gdyby w ogóle nie chodził do komunii? Jeszcze by go okrzyczano grzesznikiem, który boi się przedkomunijnej spowiedzi, bo ma coś do ukrycia.
Na Wielkanoc zawsze szedł do kościoła z koszem święconki. Boże Narodzenie świętował tradycyjnie czyli z szynką, makowcem i wódeczką. Lubił bożonarodzeniowe zwyczaje, a zwłaszcza nocną pasterkę, kiedy cała wieś śpiewała „Bóg się rodzi...” i wszyscy czuli, że są razem i razem witają właśnie narodzonego małego Jezusa. A że przy tym wymagane było wypicie paru kieliszków, to i on szedł do kościoła w dobrym humorze.
Ślub miał jak trzeba: elegancki, w kościele, z organami i weselem jak się patrzy, na którym wszyscy byli mniej lub bardziej podpici; w końcu tak być powinno. Potem w tym samym kościele były chrzciny kolejnych dzieci oraz pogrzeby ojca i matki. A jeszcze później dzieci przyjęły tam pierwszą komunię i były bierzmowane.
Pogrzeb Pana S. też odbył się w tym kościele. Umarł w roku 2011. W kondukcie za trumną szła prawie cała wieś. Sąsiedzi i znajomi Pana S. mówili, że był porządnym człowiekiem i żył po bożemu. Tak, jak powinni żyć wszyscy.