Religijność korporacyjna

Jest to forma religijności stanowiąca w pewnym sensie dopełnienie religijności konformistycznej, ponieważ tak samo wynika ze struktury instytucji Kościoła, ale odnosi się nie do szeregowych wiernych, lecz przede wszystkim do hierarchii duchownych. Przedstawiciele kleru wykazują zwykle daleko posuniętą wzajemną lojalność typową dla korporacji. Oznacza to, że dobro korporacji, w tym wypadku Kościoła, jest wartością nadrzędną, której podporządkowano wszystko inne. Wewnętrzne problemy Kościoła, zwłaszcza moralne, oraz przestępstwa popełniane przez duchownych czy wręcz zbrodnie są ukrywane przed światem tak długo, jak się da. Nawet zachowania hierarchów jawnie sprzeczne z zasadami oficjalnie głoszonej religii są tuszowane i tolerowane w imię dobra instytucji Kościoła. Za to próby krytyki duchownych, choćby słuszne i bezpośrednio oparte na wskazaniach Pisma Świętego oraz prawa kanonicznego, spotykają się z bardzo ostrą reakcją kościelnych władz. Innymi słowy, religijność korporacyjna oznacza istnienie dwóch standardów moralnych: jednego dla przeciętnych członków Kościoła, i drugiego dla kleru, a zwłaszcza hierarchów czyli wyższego duchowieństwa. Przykładów takich praktyk dostarczają między innymi Josemaría Escrivá de Balaguer i Jan Paweł II.

Religijność korporacyjna z natury rzeczy jest typowa dla duchownych, ale nierzadko bywa też spotykana wśród świeckich, którzy nie dopuszczają myśli o jakiejkolwiek krytyce Kościoła uznawanego za świętą instytucję założoną przez Chrystusa i przepojoną Duchem Świętym. Ludzie hołdujący temu przekonaniu potrafią z pełną świadomością odrzucać wszelkie fakty, które mogłyby skazić wyidealizowany obraz Kościoła. Na krytykę reagują złością lub agresją, a krytykującym zarzucają kłamstwo i antychrześcijański spisek, a w najlepszym razie mogą kategorycznie odmówić przyjęcia do wiadomości i dyskutowania na temat niewygodnego faktu czy opinii.

Lojalność ponad wszystko - Wesołowski, Paetz inni

21 sierpnia 2013 r. arcybiskup Józef Wesołowski został odwołany ze stanowiska nuncjusza apostolskiego na Dominikanie i delegata papieskiego na Haiti i w Portoryko. Powodem było podejrzenie o pedofilię. Decyzję podjął papież Franciszek. 27 czerwca następnego roku arcybiskup Wesołowski został wydalony ze stanu duchownego, co było posunięciem bezprecedensowym w dziejach Watykanu i wywołało sensację.

Wesołowski był nie byle kim. Księdzem został w roku 1972, a osiem lat później zaczął pracę w watykańskiej służbie dyplomatycznej. Przez 34 lata pracował między innymi w RPA, Kostaryce, Japonii, Szwajcarii, Indiach, Danii, Boliwii, Kazachstanie i innych krajach Azji Środkowej, a potem na Antylach. Dzięki przychylności Jana Pawła II piął się po szczeblach kariery. Biskupem został w roku 1999. Nikomu nie przeszkadzały powtarzające się przez wiele lat doniesienia o pedofilskich i homoseksualnych zachowaniach Józefa Wesołowskiego. Duchowieństwo nie chciało ich nagłaśniać, a papież Jan Paweł II prowadził konsekwentną politykę ukrywania przestępców w sutannach. Biskup był zbyt ważną postacią, a autorytet Kościoła katolickiego zbyt cenny, żeby go szargać niepotrzebnymi oskarżeniami. Zresztą przemilczanie i tolerowanie zachowań niegodnych u ludzi, którzy są cenni dla Watykanu to nic nowego, była to wielowiekowa tradycja. Jak stwierdził katolicki ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, jest to wypraktykowana metoda robienia uników: dopóki nie wybuchnie jawny skandal, Kościół milczy i czeka, mając nadzieję, że wszystko w końcu ucichnie. Doskonałym przykładem może być meksykański ksiądz Marcial Maciel, którego przestępstwa seksualne ukrywało pięciu kolejnych papieży na przestrzeni całego XX wieku. Dzięki temu Maciel mógł umrzeć otoczony szacunkiem (przynajmniej oficjalnie). W przypadku Wesołowskiego byłoby podobnie, gdyby nie nadmierne zainteresowanie prasy oraz zdecydowana akcja władz Dominikany, które ujawniły wiele udokumentowanych zarzutów, uniemożliwiając dalsze ukrywanie seksualnego przestępcy. W tej sytuacji arcybiskup opuścił Antyle i przyjechał do Watykanu, gdzie mieszkał jako wolny człowiek, czekając na kościelny sąd. Co więcej, władze kościelne ukrywały ten fakt, najwyraźniej po raz kolejny próbując sprawę wyciszyć i załatwić w zamkniętym kręgu duchownych. Najważniejsze jest bowiem dobro Kościoła, a Wesołowski właściwie nie działał przeciw Kościołowi. Dobro skrzywdzonych przez niego dzieci i sprawiedliwość nie mają żadnego znaczenia, dopóki pozakościelne media nie wyciągną sprawy na światło dzienne. Ale to, niestety dla kleru, zdarzało się coraz częściej.

O wadze problemu świadczą wielomilionowe odszkodowania płacone przez poszczególne diecezje Kościoła katolickiego ludziom, których w dzieciństwie księża wykorzystywali seksualnie. Na przykład do roku 2014 archidiecezja w Los Angeles zapłaciła 660 milionów dolarów odszkodowań, a archidiecezja w Bostonie 100 milionów. A to zaledwie część sum, które Kościół ma zapłacić w skali świata. W roku 2003 prokurator okręgowa Filadelfii Lynne Abraham opublikowała 423-stronicowy raport o pedofilii w Kościele katolickim na terenie Archidiecezji Filadelfijskiej, gdzie opisano kilkaset przypadków pedofilii księży. Rzecz jednak nie w samym opisie zdarzeń, które są dość typowe, lecz w postawie Kościoła z filadelfijskim kardynałem Anthonym Bevilacquą na czele, który za wszelką cenę próbował zatuszować sprawę, umniejszał wagę przestępstw, lub wręcz zaprzeczał faktom. Biskupi zaś nie zgłaszali na policję przypadków pedofilii wśród podległych im duchownych.

Taka polityka nie jest specjalnością Archidiecezji Filadelfijskiej, lecz stanowi powszechną praktykę na całym świecie. Przykładów jest wiele. W Polsce co najmniej od lat 90. XX wieku było wiadomo, że poznański arcybiskup Juliusz Paetz molestuje seksualnie kleryków czyli studentów seminarium duchownego, a więc przyszłych księży. Przedstawiciele Kościoła próbowali załatwić sprawę po cichu i zachować Paetza na stanowisku. W roku 1999 poznańscy biskupi poprosili go, żeby zaprzestał homoseksualnych praktyk, ale bez skutku. O sprawie wiedzieli nuncjusz papieski, władze w Watykanie i papież Jan Paweł II, lecz nikt nie reagował. Przyjaciółka papieża i znana katolicka aktywistka Wanda Półtawska pojechała do Watykanu, żeby omówić dalsze działania, lecz nawet po tej wizycie nie stało się nic konkretnego. Owszem, w roku 2001 watykańska komisja badała sprawę w Poznaniu, lecz znowu nie podjęto żadnych kroków. Papież nadal milczał i czekał, aż wszystko samo ucichnie, a hierarchowie próbowali tymczasem wpłynąć na zmianę zachowania arcybiskupa. Dopiero, kiedy upór świeckich dziennikarzy badających tę sprawę okazał się zbyt wielki i afera Paetza przedostała się do mediów, Jan Paweł II postanowił zmusić arcybiskupa do rezygnacji z pełnienia obowiązków metropolity i pozbawił go prawa do wyświęcania kapłanów. O większej karze nie było jednak mowy. Arcybiskup, chociaż formalnie odsunięty, zamieszkał w luksusowym pałacyku w centrum Poznania, odprawiał msze, występował publicznie podczas rozmaitych uroczystości religijnych i państwowych. Jego bezczelność sięgnęła zenitu, gdy w roku 2012 wziął udział w kościelnej konferencji poświęconej przestępstwom seksualnym. I tylko ofiary Paetza pozostały bez jakiegokolwiek zadośćuczynienia. Dobro organizacji kościelnej okazało wartością naczelną. Jak powiedział brazylijski arcybiskup Dadeus Grings w roku 2010, pedofilia księży to tylko wewnętrzny problem Kościoła z dyscypliną. Nie należy więc tej sprawy rozpatrywać poza Kościołem, zwłaszcza w świeckich sądach, ponieważ najważniejsza jest wzajemna lojalność duchownych.

Nieprzypadkowo ci z duchownych, którzy w sprawie Paetza nie chcieli milczeć, a więc złamali zasadę wzajemnej lojalności wewnątrz Kościoła, ponieśli odpowiednią karę. Ksiądz Romuald Niparko został pozbawiony wszystkich funkcji w kurii biskupiej. Ksiądz Tomasz Węcławski, dziekan wydziału teologicznego na uniwersytecie w Poznaniu, spotkał się z szeregiem kar przewidzianych przez prawo kanoniczne i po siedmiu latach zmagań z hierarchami wystąpił z Kościoła katolickiego. Ksiądz Tadeusz Karkosz, rektor seminarium duchownego w Poznaniu, który zakazał Paetzowi wchodzenia na teren seminarium, został oddelegowany do Rzymu. Ksiądz Jacek Stępczak stracił stanowisko redaktora naczelnego Przewodnika Katolickiego, gdzie krytykowano Paetza i został wysłany do pracy misyjnej w Zambii. Stamtąd nadesłał list odwołujący oskarżenia wobec arcybiskupa. W końcu pozwolono mu wrócić i został proboszczem w jednej z wielkopolskich parafii.