Zapłodnienie

Równie ważne jak przerywanie ciąży jest dla personalistów chrześcijańskich zapłodnienie. Wiele par nie może doczekać się potomstwa. Jest to problem stary, jak sama ludzkość i przez tysiąclecia był nierozwiązywalny. Na szczęście nowoczesna medycyna dysponuje kilkoma skutecznymi sposobami zapobiegania bezpłodności na czele ze sztuczną inseminacją oraz zapłodnieniem pozaustrojowym znanym jako in vitro. Mogłoby się zdawać, że to dobra wiadomość dla personalistów chrześcijańskich, ponieważ potomstwo stanowi istotny element osobistego szczęścia ludzi i jest czynnikiem budującym osobowość rodziców. Co więcej, narodziny nowego człowieka to pojawienie się nowej osoby, a w kategoriach religijnych to kolejny chrześcijanin. Tymczasem Kościół katolicki zdecydowanie sprzeciwia się inseminacji, ponieważ odbywa się ona z pominięciem aktu seksualnego. Według doktryny katolickiej to Bóg jako pierwszy dawca życia zdecydował, że zapłodnienie ma się odbywać wyłącznie podczas zbliżenia mężczyzny i kobiety w ramach małżeństwa (Muszala, s. 537-538). Próby wspomagania lub poprawiania tego procesu są niedopuszczalnym grzechem nawet, jeżeli naturalne poczęcie jest niemożliwe. Pisze o tym między innymi Wojciech Bołoz w książce Życie w ludzkich rękach: podstawowe zagadnienia bioetyczne. Według Katechizmu Kościoła Katolickiego dziecko nie jest czymś, co należy się małżeństwu, lecz jest darem od Boga (KKK, 2378). Innymi słowy, jeżeli próby zapłodnienia w trakcie aktu seksualnego zawodzą, w zasadzie należy się z tym pogodzić, ponieważ człowiek nie ma prawa do ingerowania w sprawy prokreacji zarezerwowane wyłącznie dla Boga, który w ten sposób wyraża swoje błogosławieństwo (Muszala, s. 538, 540). Taka interpretacja oczywiście wyklucza próby leczenia bezpłodności, o ile nie liczyć pseudokuracji, czego przykładem może być naprotechnologia. Zapoczątkował ją w roku 1981 amerykański ginekolog Thomas W. Hilgers, dyrektor Pope Paul VI Institute for the Study of Human Reproduction w Omaha. Naprotechnologia została pomyślana jako alternatywa dla in vitro. Zakłada jak najdokładniejszą obserwację cyklu płciowego u kobiety i jej partnera, żeby w najbardziej odpowiednim momencie podjąć próbę zapłodnienia w trakcie stosunku seksualnego. W istocie naprotechnologia niczego nie leczy, ponieważ jest to co najwyżej połączenie ścisłego zdiagnozowania problemu oraz kalendarza małżeńskiego. Nie ma mowy o wyleczeniu na przykład niedrożności jajowodów czy niedostatecznej liczby plemników. Oficjalny czas trwania pseudokuracji to dwa lata. Po tym czasie większość "leczonych" dowiaduje się, że trzeba nadal czekać. Mimo to naprotechnologia jest promowana przez Kościół katolicki jako metoda skuteczna rzekomo nawet w 97% przypadków. W rzeczywistości ta liczba odnosi do prawidłowego zdiagnozowania problemu, lecz to nie przekłada się na taką samą liczbę udanych zapłodnień i porodów. O nieskuteczności metody dobitnie świadczą liczby. Po ponad 30 latach od oficjalnego początku naprotechnologii chce z niej korzystać tylko ok. 1% par cierpiących na niepłodność, a w całej Europie jest zaledwie kilkunastu wykształconych lekarzy, którzy deklarują stosowanie naprotechnologii. Wbrew tym faktom, katoliccy teologowie wciąż polecają naprotechnologię. Według nich sztuczna inseminacja narusza integralność osoby dziecka, ponieważ w takim zapłodnieniu nie uczestniczy Bóg (Piątek, s. 36). Jest to logiczna konsekwencja podstawowych założeń personalizmu chrześcijańskiego, który traktuje osobę człowieka jako niedoskonałe odbicie prawdziwej osoby Boga.

Pojawiają się też inne, bardziej realne, problemy i zagrożenia związane ze sztucznym zapłodnieniem. Na przykład inseminacja może być dokonywana za pomocą nasienia obcego mężczyzny, a zapłodniona komórka jajowa jednej kobiety może być implantowana do macicy innej kobiety. Trzeba więc określić prawa rodziców biologicznych i prawnych oraz zapewnić dziecku prawo do wiedzy o jego pochodzeniu. Oczywiście, są to zagadnienia niełatwe, które wymagają ogromnej ostrożności, a przede wszystkim odpowiednich rozwiązań prawnych zabezpieczających interesy wszystkich zainteresowanych. To jednak nie oznacza, że inseminacja powinna być zakazana, jak tego chcą hierarchowie Kościoła katolickiego (Muszala, s. 541). Po pierwsze inseminacja pozwala dochować się potomstwa parom, które w inny sposób nigdy by go nie miały. Po drugie, ewentualne wprowadzenie prawnego zakazu i ściganie osób dokonujących inseminacji spowoduje powstanie sieci klinik stosujących tę technikę, lecz za odpowiednio wysoką cenę. Bardzo podobne były rezultaty prohibicji w USA wprowadzonej w imię chrześcijańskiej moralności, co doprowadziło do masowej podziemnej produkcji alkoholu i rozkwitu organizacji mafijnych.

Jednak najpoważniejsze zastrzeżenia zarówno prawne, jak i moralne wywołuje metoda in vitro, czyli zapłodnienie pozaustrojowe praktykowane od roku 1978, kiedy dokonano go po raz pierwszy w Wielkiej Brytanii. Polega ono na połączeniu plemników i komórki jajowej, a następnie wybraniu do dalszego rozwoju tylko jednego zarodka spośród kilku. To zaś oznacza, że pozostałe zarodki prędzej czy później zostaną zniszczone jako zbędne. Z punktu widzenia personalizmu chrześcijańskiego jest to absolutnie niedopuszczalne, ponieważ dla katolików ludzka zygota i zarodek mają status osoby, a więc ich zniszczenie jest utożsamiane z zabójstwem. Paradoksalnie, dla ludzi niewierzących problem in vitro może być pod pewnymi względami nawet trudniejszy, ponieważ wymaga odpowiedzi na pytanie, czym jest zygota? Niewierzący nie ma gotowej interpretacji podanej przez przywódców religijnych, więc musi wziąć na siebie odpowiedzialność i sam zdecydować, jak odpowie na to pytanie.

Ze względu na moralne wątpliwości co do sposobu traktowania ludzkich zygot i zarodków powstały banki przechowujące zarodki w stanie zamrożonym. To jednak nie jest docelowe rozwiązanie problemu, bo prędzej czy później trzeba będzie zdecydować, co dalej z zamrożonymi zarodkami. Należy pamiętać, że podczas naturalnych procesów zapłodnienia i zagnieżdżania komórki jajowej w macicy część zygot również ginie. Mimo to personaliści chrześcijańscy akceptują ten stan rzeczy jako prawo naturalne wyrażające rzekomo wolę Boga. Według nich o tym, która zygota ma żyć może decydować tylko Bóg, lecz nie może tego robić człowiek. Trzeba tu zadać przewrotne pytanie, czy o urodzeniu dzieci z wadami rozwojowymi też zdecydowal Bóg, a jeśli tak, to dlaczego skazał je na cierpienie? Po raz kolejny okazuje się, że według założeń chrześcijaństwa główną powinnością istoty ludzkiej jest bezwarunkowe posłuszeństwo wobec Boga czyli wobec kościelnych hierarchów znających boską wolę (KKK, 84-86, 857, 871). Dobro człowieka schodzi na drugi plan.

Niektórzy posuwają się wręcz do kłamstwa, aby zdyskredytować metodę in vitro, mimo że dzięki od roku 1979 (pierwszy udokumentowany i udany poród po zapłodnieniu in vitro) na całym świecie urodziło się około półtora miliona dzieci. Zawstydzającym przykładem jest postawa Franciszka Longchamps de Bériera, polskiego księdza i wykładowcy uczącego kleryków w Warszawie. W wywiadzie zamieszczonym 11 lutego 2013 roku w tygodniku Uważam Rze, ksiądz profesor powiedział, że dzieci pochodzące z in vitro mają na czole "bruzdę dotykową", co wskazuje, że zostały poczęte grzeszną metodą i nie są normalne. Jego rewelacji nie potwierdzili ani lekarze, ani genetycy, lecz teolog wiedział lepiej i w kolejnych wywiadach (na przykład Uważam Rze z 12 marca 2017 roku) uparcie głosił nieprawdę, powołując się na nauki Kościoła katolickiego, który nie dopuszcza inseminacji, in vitro, badań prenatalnych czy aborcji.

Widać tu typową dla personalizmu chrześcijańskiego obawę przed przyznaniem człowiekowi prawa do decydowania o sobie. Dodajmy, że bez względu na przesłanki teoretyczne, obawa, co człowiek może zrobić manipulując rozwojem jest faktycznie uzasadniona. Należy tylko zapytać, czy stawianie barier moralnych przez kościoły lub administracyjne wymuszanie oficjalnych zakazów przez państwa cokolwiek da. Wydaje się oczywiste, że zakazy nie zatrzymają badań nad leczeniem bezpłodności. Zamiast więc zakazywać, potępiać i grozić czy po prostu kłamać należy doskonalić technikę in vitro i pracować nad stworzeniem prawa minimalizującego zagrożenia płynące z jej stosowania. Każda wiedza i umiejętność mogą być wykorzystane w złych lub dobrych intencjach, ale to nie znaczy, że należy odrzucić naukę i technikę. Dla dziecka urodzonego dzięki in vitro nie ma znaczenia, kto wybrał tę a nie inną zygotę, Bóg czy człowiek. Ważne jest za to, czy dziecko jest zdrowe, a to z dużą dozą prawdopodobieństwa gwarantują odpowiednio przeprowadzona procedura in vitro oraz badania prenatalne, których personaliści chrześcijańscy nie chcą zaakceptować.