Rozdział II

Być może ideału prawdy obiektywnej należałoby zatem szukać poza wymiarem społecznym, na przykład w indywidualnej aktywności naukowców wyzwolonej od zewnętrznej presji? W końcu naukę tworzą konkretne osoby. Jednak rodzi się pytanie, w jakim stopniu uczony, lub jakikolwiek inny człowiek, potrafi wyzwolić się od wpływu autorytetów i społecznych konwencji wpojonych mu w procesie wychowania i wykształcenia, a potem utrwalonych przez codzienną rutynę. Czy umysł badacza może uwolnić się od nacisków i na ile można zaufać dokonanym przez niego odkryciom? Inaczej mówiąc, czy tworzona przez poszczególne osoby prawda subiektywna nie jest równie niejednoznaczna i wielowymiarowa, jak okazała się prawda społeczna?

Subiektywny aspekt poznania naukowego odnosi się do aktywności poznawczej poszczególnych osób, lecz w pismach Ludwika Flecka dominuje perspektywa społeczna, więc osoba naukowca lub szerzej badacza jest w nich przedstawiana przede wszystkim jako część społeczeństwa. Oczywiście Ludwik Fleck zdawał sobie sprawę, że każdy obserwator rzeczywistości to aktywna osoba, autonomiczny podmiot procesu poznawczego, a nie bezwolny trybik, którego rolę można byłoby sprowadzić tylko do wypełniania funkcji narzuconych mu przez społeczną konwencję. Osoba badacza jest zatem niezmiernie ważna, ponieważ w konkretnej sytuacji to dany badacz dokonuje rozróżnienia między poznającym i poznawanym i od niego zależy, co i w jaki sposób będzie poznawał. Fleck podkreślał, że rozróżnienie podmiotu i przedmiotu poznania, lub tego, co subiektywne i obiektywne wynika z wzajemnego oddziaływania obu tych elementów procesu poznawczego, a zatem jest względne1. Zależy od chwilowej i jej oceny dokonanej przez konkretnego badacza, więc nikt nie potrafi zagwarantować, że w innym czasie inny badacz nie dostrzeże czegoś innego i nie zmieni wcześniejszej oceny. To może wynikać z odmiennej konwencji, czyli ze stylu myślenia opisywanego przez Flecka, z wykształcenia badacza, a także z jednostkowych cech składających się na konkretną osobowość i z indywidualnego rozwoju tej osobowości.

Karol Darwin podczas słynnej podróży wokół planety na statku „Beagle” był kreacjonistą w duchu teologa Williama Paleya (1743-1805), co nie powinno dziwić, jeśli wziąć pod uwagę, że Darwin również zaczynał studia teologiczne. Z tych pozycji interpretował obserwowaną różnorodność form życia i dopiero po powrocie do Anglii zmienił punkt widzenia, co zaowocowało całkowicie odmiennym sposobem opisu zebranych informacji i nadaniem im nowego znaczenia. Słynne zięby z Galapagos przestały być kaprysem Boga, a stały się przykładem działania doboru naturalnego i zróżnicowanej adaptacji środowiskowej. Darwin dostrzegł związek między cechami spokrewnionych ze sobą, a jednak różnych gatunków zięb i warunkami panującymi na poszczególnych wyspach nie w kategoriach teleologii, lecz przystosowania. W późniejszych latach zaś podobny sposób myślenia przeniósł na człowieka, sugerując działanie doboru i ewolucję również w sferze psychiki i kultury.

Tymczasem inny zwolennik doboru naturalnego i ewolucjonizmu, Brytyjczyk Alfred R. Wallace (1823-1913), przebył drogę mniej więcej odwrotną: od koncepcji opartej na obserwacji materialnej przyrody do ewolucjonizmu, który można nazwać „mistycznym”, ponieważ odwoływał się do sił nadnaturalnych. Obaj uczeni pochodzili z tego samego kraju, działali w tej samej epoce, dysponowali podobną wiedzą i zajmowali się podobnymi zagadnieniami, a jednak ich interpretacje bardzo się różniły. Przyczyn należy zapewne szukać nie w kulturze, lecz w osobowości obu badaczy.

Historia nauki jest pełna podobnych przykładów i reinterpretacji tych samych danych dokonywanych przez różnych uczonych. A może zgodnie z koncepcją rewolucji naukowych Thomasa Kuhna należałoby przyjąć, że cały rozwój nauki jest w istocie tożsamy z kolejnymi zmianami sposobu opowiadania o świecie, odrzucaniem poprzednich narracji i przyjmowaniem nowych, które zaproponowali wybitni uczeni?

To z pozoru kusząca propozycja, lecz wydaje się, że nauka nie powinna być zbiorem idei choćby najpoważniejszych myślicieli. Jest bowiem, o czym pisał Fleck, instytucją społeczną, częścią kultury i rodzajem umowy między najlepiej wykształconymi i najbardziej wpływowymi członkami społeczeństwa. Żadna dziedzina nauki nie jest tworem tylko jednej osoby. Mikołaj Kopernik sam nie stworzył astronomii, ani Karol Darwin nie był twórcą biologii. Co więcej, nawet przypisywane tym uczonym teoria heliocentryczna i ewolucjonizm nie są w rzeczywistości wyłącznie ich dziełem, chociaż walnie przyczynili się do ich powstania. Dostarczyli bowiem jednoznacznych i mierzalnych argumentów na rzecz tych teorii.

Z drugiej jednak strony instytucja nauki nie istnieje w oderwaniu od konkretnych badaczy. I Kopernik, i Darwin zerwali z wcześniejszą tradycją, czyli z zastanym stylem myślenia, jak powiedziałby Ludwik Fleck. Ich idee niewątpliwie zapoczątkowały nowe style myślenia, które okazały się później płodne intelektualnie oraz użyteczne. Właśnie dlatego nazwiska Kopernika i Darwina są znane na całym świecie.

A zatem tezę konwencjonalistów o nauce jako umowie społecznej należy uzupełnić o stwierdzenie, że pierwotnym źródłem nauki zawsze są jednak subiektywne koncepcje konkretnych uczonych, które mogą być weryfikowane, rozwijane i doskonalone. Wspominał o tym Ludwik Fleck, kiedy pisał o XVI-wiecznym flamandzkim medyku Andreasie Vesaliusie i ogólnie o kształtowaniu się konwencji2. Zwrócił uwagę, że Vesalius nie miał nauczyciela ani wzorca, kiedy zaczynał sekcje zwłok, żeby poznać wewnętrzną anatomię człowieka. Otrzymał wykształcenie podobne, jak wielu współczesnych mu medyków i, zgodnie z duchem swojej epoki, nie powinien ciąć ludzkich zwłok, ograniczając się do wiary w autorytet starożytnych uczonych, którzy według obowiązującej wtedy konwencji odkryli wszystko, co było do odkrycia i wszystko, co wolno było odkryć. Częścią konwencji było bowiem przekonanie, że pewnych granic poznania świata człowiek nie może przekraczać. A jednak Vesalius nie zatrzymał się na tym, co pisał Galen, odrzucił średniowieczny mistyczny lęk przed profanacją zwłok i złamał obowiązującą umowę, narażając się na groźne w tamtej epoce oskarżenia o grzech i bluźnierstwo. To jednoznacznie wskazuje, że nie tylko konwencja buduje naukę, lecz także intelektualna odwaga, inteligencja i praca badacza często niezależne od społecznych nastrojów, lub wręcz sprzeczne z panującymi poglądami. Do głosu dochodzą więc indywidualne cechy osób tworzących naukę. Co ciekawe, czasem są to cechy niezwiązane z intelektem, a nawet irracjonalne, czyli z pozoru sprzeczne z logiką. Pisał o tym Ludwik Fleck, wspominając o roli nieuzasadnionych logicznie wizji, które mogą poprzedzać ścisłe sformułowanie teorii3. O samorzutnej emergencji właściwości lub czynności mózgu i o wyobrażeniach tworzonych aposteriorycznie pisał potem amerykański neuropsycholog i filozof Michael S. Gazzaniga4. Odwołuje się on do teorii chaosu, pokazując, że aktywność mózgu, a zatem procesy poznawcze, nie dają się wyjaśnić ani w ramach determinizmu, ani też w jako efekt działania wolnej woli5. Dotyczy to również procesu wypracowywania nowych teorii. Gazzaniga pokazuje, że nowatorska koncepcja, czasem z pozoru niewiarygodna i fantastyczna, może poprzedzać powstanie teorii, którą da się sformułować w sposób logiczny, a następnie potwierdzić, lub ewentualnie obalić matematycznie czy też eksperymentalnie.

Tak było na przykład z odkryciami Keplera, wierzącego w średniowieczną koncepcję muzyki sfer niebieskich, co oznaczało, że planety powinny krążyć po orbitach, których promienie miały odpowiadać dźwiękom oktawy. To założenie z pozoru zupełnie fantastyczne i początkowo niepoparte pomiarami okazało się zaskakująco bliskie prawdy i posłużyło Keplerowi za punkt wyjścia do sformułowania matematycznie poprawnej teorii ruchu planet.

Przypadek Keplera nie jest jedynym przykładem wpływu pozaracjonalnych czynników i wizji na dokonanie konkretnego odkrycia. W 1865 r. Niemiec Friedrich A. Kekulé von Stradonitz opisał pierścieniową strukturę benzenu, którą podobno zobaczył we śnie jako sześciu ludzi trzymających się za ręce i tańczących w kole. Wcześniej poświęcił wiele czasu na poszukiwanie odpowiedniego modelu dla cząsteczki, której wzoru sumarycznego C6H6 w żadnym wypadku nie umiał zrozumieć. Pomógł dopiero sen. Dzięki temu Kekulé nie tylko ustalił budowę cząsteczki benzenu, ale wprowadził do chemii pojęcie wzorów strukturalnych odpowiadających przestrzennemu ułożeniu atomów w molekułach.

Można oczywiście dopatrywać się w tych faktach czynników mistycznych i nadnaturalnych, ale dużo prościej jest przyjąć, że ujawniła się pozaświadoma aktywność ludzkiego mózgu. W życiu codziennym bowiem dzięki nieświadomym, automatycznym reakcjom określanym jako odruchy unikamy nagłych zagrożeń, uskakujemy przed spadającym przedmiotem, cofamy oparzoną rękę. Czasem zaś dostrzegamy rozwiązania problemów z pozoru nierozwiązywalnych i zauważamy zależności, których normalnie nie widzimy. Ta umiejętność to intuicja, czyli nieświadoma analiza znanych faktów i wyciąganie z nich wniosków niezależnie lub prawie niezależnie od logiki i społecznych konwencji. Dzięki temu mózg dochodzi do rezultatów, które w danym momencie są chwilowo nieosiągalne na drodze świadomego rozumowania. Pisała o tym między innymi Alina Motycka6, a wcześniej wspominał też Ludwik Fleck7.

Czynniki pozaracjonalne i intuicja przyczyniły się między innymi do sformułowania prawa Boyle’a - Mariotte’a, zasady zachowania materii oraz wzorów mechaniki klasycznej. Fleck podkreślał, że badania empiryczne nie dawały dostatecznych podstaw, żeby z pewnością stwierdzić istnienie zależności zakładanych w tych teoriach. Tworzący je uczeni dysponowali jedynie przybliżonymi, czasem wręcz błędnymi, danymi oraz własnym rozumem i intuicją. Stosując się ściśle do zasad rozumowania opartego na danych empirycznych nie doszliby do żadnych konstruktywnych wniosków, pozostając z chaosem sprzecznych danych. Jedynym wyjściem z sytuacji było narzucenie na te dane określonej siatki pojęć i odrzucenie danych niepasujących do wstępnych założeń. Nieprzypadkowo gaz z wzoru Boyle’a - Mariotte’a został nazwany gazem doskonałym. W rzeczywistości taka substancja nie istnieje, ale założenie jej istnienia pozwoliło stworzyć model dostatecznie bliski realnym gazom, żeby posługiwać się nim w sytuacjach, kiedy nie jest wymagana szczególna dokładność.

W podobny sposób Grzegorz Mendel opracował podstawy zasad dziedziczenia, mając jedynie zbiór niejednoznacznych obserwacji zmian koloru i kształtu kwiatów w kolejnych pokoleniach groszku. Dzięki wyobraźni, a nie precyzji przeprowadzonych badań, Mendel potrafił dostrzec względnie prosty wzór dziedziczenia formy kwiatów ukryty w wielkiej liczbie danych. Dopiero później okazało się, że tak prosty schemat dziedziczenia jest w istocie bardzo rzadki, a Mendel miał ogromne szczęście, że natrafił akurat na groszek. A i tak część danych eksperymentalnych musiał świadomie pominąć, ponieważ nie pasowały do wstępnie przyjętych założeń. Ściśle rzecz biorąc, Mendel nagiął fakty do przyjętej intuicyjnie wstępnej hipotezy, lecz bez tego „fałszerstwa” nie mógłby opisać schematu dziedziczenia znanego potem ze wszystkich podręczników genetyki. Ciekawą konsekwencją dostrzeżenia wpływu intuicji na naukę jest uznanie, że osoba badacza jest czymś innym niż jego mózg. Osoba, czyli samoświadoma psychika, postrzega siebie jako spójną jedność w opozycji do niekoniecznie spójnego świata zewnętrznego, który może być przedmiotem poznania, a mózg zdaje się być narzędziem poznania. Wiadomo jednak, że samoświadomość jest również wytworem mózgu, który na dodatek wcale nie jest do końca spójny. Pisze o tym między innymi wspominany już Michael S. Gazzaniga, kiedy poszukuje wolnej woli8. Okazuje się, że mózg stanowi niebywale złożoną sieć neuronową, działającą w zgodzie z określonymi prawami fizyki, a jego ukierunkowane funkcjonowanie ma charakter teleonomiczny, ponieważ wynika nie z czyjejś woli, lecz z chaosu deterministycznego. Nie jest więc teleologiczne, jak chcieliby tego zwolennicy tradycyjnie rozumianej osobowości odrębnej od fizycznego ciała. Świadomość oraz świadome poznanie to wypadkowa wielu procesów zachodzących w mózgu, lecz większość tych procesów pozostaje poza świadomością, chociaż układa się w ogólnie ukierunkowaną aktywność. Mózg kieruje bowiem wszystkimi procesami fizjologicznymi, a te są na ogół zautomatyzowane. To jednak nie oznacza, że nieświadoma aktywność mózgu jest całkowicie odseparowana od aktywności świadomej. Wręcz przeciwnie - są one współzależne, a poszczególne części systemu nerwowego mogą się do pewnego stopnia wzajemnie zastępować zgodnie z zasadą ekwiwalencji obowiązującą w neurologii. W tym kontekście staje się zrozumiałe, że czynniki pozaświadome w sposób istotny kształtują świadomą osobowość człowieka i muszą oddziaływać na poznanie.

A zatem wszystkie cechy osobowości ludzi zajmujących się nauką, nie tylko ich inteligencja, odwaga i samodzielność myślenia, ale też emocje oraz intuicja znacząco wpływają na proces naukowego poznania. Punktem wyjścia dla rozwoju nowej koncepcji zawsze jest zarówno świadoma, jak i nieświadoma aktywność mózgu konkretnego człowieka oraz jego wysiłek jako badacza.

Ludwik Fleck napisał, że tworzenie teorii naukowych zawsze odzwierciedla aktualny etap historyczny rozwoju społeczeństwa i ma charakter syntetyczny, a zatem nie do końca jest obiektywne9. Punktem wyjścia do ich tworzenia są bowiem czynniki psychologiczne i społeczne, a tylko w pewnym stopniu dane empiryczne i ich analiza. Można stąd wywnioskować, że w poszukiwaniu źródeł poznania naukowego trzeba zwrócić się do indywidualnego naukowca. Należy jednak pamiętać o poważnym niebezpieczeństwie wynikającym stąd, że każdy badacz może wypracować własną interpretację poznania i prawdy, indywidualną i niepowtarzalną, a w dodatku nieprzekładalną na język zrozumiały dla innych. Prawda indywidualna jest bowiem subiektywna, czyli względna, więc nie może być fundamentem w pełni obiektywnej nauki, aczkolwiek stanowi niezbywalny element poznania naukowego.


  1. L. Fleck, Zur Krise der „Wirklichkeit”, s. 430.

    ↩︎
  2. L. Fleck, Zur Krise der „Wirklichkeit”, s. 425-430.

    ↩︎
  3. ibidem.

    ↩︎
  4. M. S. Gazzaniga, Kto tu rządzi - ja czy mój mózg?* *tłum. A. Nowak, Sopot 2013, s. 108.

    ↩︎
  5. ibidem, s. 102-105.

    ↩︎
  6. A. Motycka, Rozum i intuicja w nauce, Warszawa 2005, s. 65.

    ↩︎
  7. L. Fleck, Zur Krise der „Wirklichkeit, s. 425-430.

    ↩︎
  8. M. S. Gazzaniga, Kto tu rządzi - ja czy mój mózg? s. 93-96.

    ↩︎
  9. L. Fleck, Zur Krise der „Wirklichkeit”, s. 425-430.

    ↩︎